Policjanci dotarli na posesję Jaworków w Borowcach 12 minut po telefonie od pani Justyny, jednej z trzech ofiar zbrodni. Ratownicy medyczni - 15 minut później. Byli przy otwieraniu drzwi domu. Wiedzieli, że w środku jest jedna osoba nieprzytomna, znaleźli tam jeszcze dwa ciała. Jak minuta po minucie wyglądały działania śledczych na miejscu?
Jacek Jaworek, poszukiwany od 10 lipca za potrójne morderstwo w Borowcach w województwie śląskim, najprawdopodobniej żyje. Tak twierdzi Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Uciekł w nocy z małej wsi, otoczonej lasami. Nie wziął samochodu. Policjanci z czterech województw przeczesali wieś, lasy i okoliczny teren z pomocą śmigłowców, dronów, psów tropiących. Według prokuratury mało prawdopodobne, by przegapili ciało mężczyzny. Nie znaleźli również broni, z której zginęło małżeństwo 44-latków i ich 17-letni syn, ani telefonu i kart płatniczych podejrzanego.
Od miesiąca pytamy policję w Częstochowie, jakie działania podjęli w pierwszej kolejności, minuta po minucie. Relacja śledczych urywa się w momencie, gdy pierwsi funkcjonariusze przyjeżdżają na miejsce zbrodni. Wchodząc na posesję Jaworków wiedzieli, że mogło tam dojść do strzelaniny. Kiedy dokładnie weszli do domu? Czy mieli na sobie kamizelki kuloodporne?
Jak powiedziała nam Magdalena Szust z biura prasowego śląskiej policji, nie ma specjalnej procedury interwencji wobec osób, które mają broń palną. Na planowane akcje, na przykład zatrzymania członków gangu czy do napadu na bank, kiedy potrzebni są negocjatorzy, wysyłany jest pododdział kontrterrorystyczny. Do bieżących zdarzeń dyżurny kieruje funkcjonariuszy z oddziału prewencji, z najbliższego patrolu.
- Policjanci nie mają obowiązku pobierania do służby kamizelek kuloodpornych. Ale są świadomi, że od tego zależy ich bezpieczeństwo. W trakcie interwencji może już nie być czasu na to, żeby się dozbroić, a brak kamizelki nie zwalnia z konieczności interwencji - mówi Szust.
Czy przed wejściem na teren, gdzie padły strzały, powinni czekać na zgodę dyżurnego, na dodatkowe wsparcie? Szust: - Nie ma jednego algorytmu interweniowania. Jeśli jest zgłoszenie o przestępstwie, jeśli na miejscu przestępczy proceder trwa, jest zagrożenie czyjegoś życia, to nie ma czegoś takiego, że nie wchodzimy, że na coś czekamy. Działamy tu i teraz. Ślubowaliśmy, że będziemy strzec bezpieczeństwa obywateli z narażeniem własnego życia.
Napotkali trudności w wejściu do domu
Borowce, wieś w powiecie częstochowskim, 10 kilometrów od Koniecpola, w którym jest najbliższy komisariat policji i stacja kolejowa. 10 lipca po północy 52-letni Jacek Jaworek wraca ze spotkania przy ognisku, przed domem rozstaje się z kuzynem Tomaszem. Kilka miesięcy temu znowu zamieszkał w domu rodzinnym z młodszym o osiem lat bratem Januszem, bratową Justyną (urodziła się w tym samym dniu i roku, co mąż) i ich dwójką synów. Ubrany jest w spodnie jeansowe i koszulkę z krótkim rękawem. Pan Tomasz zapewniał nas, że nie widział, by kuzyn miał przy sobie pistolet.
Godzina 00.46 - dyżurny komisariatu w Koniecpolu otrzymuje pierwsze zgłoszenie dotyczące zbrodni w domu Jaworków. Jak przekazała nam rzeczniczka policji w Częstochowie Sabina Chyra-Giereś, na numer alarmowy zadzwoniła kobieta. Zdążyła się tylko przedstawić. Z kolejnych informacji od Chyry-Giereś wynika, że była to pani Justyna, jedna z trzech ofiar zbrodni. Prawdopodobnie wtedy została postrzelona - już nie odebrała telefonu od służb.
Policjanci ustalają adres kobiety. Wiedzą tylko, jak się nazywa. Powinni kojarzyć to nazwisko. Kilka dni przed zbrodnią, 7 lipca interweniowali u Jaworków. Wtedy zgłoszenie dotyczyło gróźb karalnych. Jacek Jaworek miał grozić rodzinie śmiercią. Kłócił się z bratem i bratową o dom.
Godzina 00.55 - gdy policjanci są w drodze do domu Jaworków, dyżurny z Koniecpola odbiera drugie zgłoszenie. Tym razem służby alarmuje mieszkanka innego domu w Borowcach. - Do zgłaszającej przybiegł syn kobiety, która dzwoniła o godzinie 00:46 (pani Justyny - red.) i powiedział, że w jego domu doszło do awantury, podczas której mogło również dojść do użycia broni - informuje Chyra-Giereś.
To 13-letni Gianni, młodszy syn Justyny i Janusza (miał być Jan, jak powiedziała nam sołtys Borowców Aleksandra Fuchs, ale urodził się we Włoszech i w tamtejszym urzędzie nie zgodzili się na polskie imię). Tylko on ocalał ze strzelaniny. Schował się za kanapą, potem wyskoczył przez okno i pobiegł do sąsiadów. Stracił rodziców i jedynego brata.
Godzina 00.58 - policjanci są na posesji Jaworków. Po drodze dowiedzieli się, że mogą mieć do czynienia z osobą, która ma broń palną. Ilu ich jest? Dwóch, jak w zwykłym patrolu? Czy założyli kamizelki kuloodporne? Chyra-Giereś nie odpowiedziała na te pytania.
- W związku z tym, że drzwi były zamknięte, na miejsce wezwano jednostkę straży pożarnej, celem siłowego wejścia do budynku - informowała nas Chyra-Giereś 22 października. Zapytaliśmy rzecznika Państwowej Straży Pożarnej w Częstochowie Kamila Dzwonnika, która jednostka straży pożarnej pomagała policjantom w otwieraniu domu Jaworków. Raczej nie zapomnieliby tego wyjazdu - Justyna i Janusz byli członkami Ochotniczej Straży Pożarnej w Borowcach, ojciec Janusza był prezesem tej jednostki.
- Absolutnie nie było tam żadnych strażaków - zaprzecza Dzwonnik. Jak dodaje, nie odnotowali nawet takiego wezwania.
Pytana o to jeszcze raz rzeczniczka częstochowskiej policji 4 listopada prostuje: - Patrol powiadomił dyżurnego, że napotkał trudności w wejściu do domu, dlatego powiadomił dyżurnego o konieczności wezwania straży pożarnej celem siłowego otwarcia drzwi. Policjantom jednak udało się otworzyć drzwi wejściowe i weszli do środka, więc udział straży pożarnej na tym etapie nie był potrzebny. Dyżurny z Koniecpola odwołał przyjazd strażaków.
Chyra-Giereś dodaje, że "drzwi zostały przepchnięte".
O której dokładnie godzinie policjanci weszli do domu? - Nie udzielę odpowiedzi na pytanie o ustalenia poczynione na miejscu oraz co policjanci robili na miejscu zdarzenia minuta po minucie, ponieważ podjęte czynności są przedmiotem prowadzonego śledztwa. Mogę jedynie nadmienić, że nie zakwestionowano poprawności podjętych działań patrolu, który jako pierwszy przybył na miejsce zdarzenia - przekazuje rzeczniczka.
Nowe światło na moment wejścia do domu Jaworków rzucają informacje od dyrektora pogotowia ratunkowego w Częstochowie.
Ciało kobiety tarasowało wejście
W domu w Borowcach policjanci znaleźli trzy osoby z ranami postrzałowymi - Janusza, Justynę i Jakuba. Czy można ich było uratować? Kiedy dokładnie i jak zginęli?
Na posiedzeniu Sądu Rejonowego w Częstochowie 13 lipca, kiedy zapadła decyzja o aresztowaniu Jacka Jaworka - co było niezbędne do wydania za nim listu gończego, prokurator powiedziała, że w sumie padło dziewięć strzałów. Janusza J. dosięgło siedem kul, jego żonę Justynę - jedna kula i jedna ich syna Jakuba. W które miejsca ciała? To jedna z tajemnic śledztwa. Prokuratura po sekcji zwłok informowała jedynie, że przyczyną śmierci wszystkich trzech osób były rany postrzałowe, które znajdowały się w "rejonach wrażliwych życiowo".
Wróćmy do 10 lipca.
Godzina 00.59 - wezwanie do domu Jaworków dostają ratownicy medyczni. Tak wynika z ich karty wyjazdowej, której treść przytoczył nam dyrektor stacji pogotowia ratunkowego w Częstochowie, Marian Nowak.
Z centrum powiadamiania ratunkowego (obsługuje zgłoszenia na numer alarmowy 112) drogą elektroniczną dotarła do stacji informacja, którą tego dnia prawdopodobnie otrzymywały także inne służby, że "znany jest numer telefonu, z którego dzwoniono, że numer nie odpowiada, że bliżej nie wiadomo, co się dzieje oraz że policja jest powiadomiona". - W tej formatce była także informacja od policji o jednej osobie nieprzytomnej - dodaje Nowak.
Przypomnijmy, że policjanci z Koniecpola są wtedy u Jaworków od minuty i mają problem z otwarciem drzwi.
Godzina 1.13 - ratownicy docierają na posesję Jaworków. - Ciało kobiety tarasowało wejście do mieszkania. Zostało przesunięte za pomocą drzwi, żeby dostać się do środka. Kobieta leżała w korytarzu twarzą do ziemi - mówi Nowak, podpierając się kartą wyjazdową. - Jeśli zostało to odnotowane w karcie, to znaczy, że ratownicy byli obecni przy otwieraniu drzwi - wyjaśnia dyrektor stacji.
Co robili przez ten kwadrans? Dlaczego od razu nie weszli do środka? Czy nie mogli sami otworzyć drzwi?
Sabina Chyra-Giereś nie podaje, co się działo od godziny 00.58 do 1.25, bo - jak już cytowaliśmy wyżej - czynności te są przedmiotem śledztwa. Wiadomo tylko, że patrol interwencyjny ustalał okoliczności zdarzenia. Czy Jacek Jaworek był jeszcze w domu? Czy padły już wszystkie strzały? Czy ofiary zbrodni mogły jeszcze żyć?
Nowak: - Zgłoszenie dotyczyło jednej osoby nieprzytomnej. Policjanci prawdopodobnie widzieli tę osobę przez drzwi. Gdy weszli z ratownikami do środka, okazało się, że są trzy osoby. Obok ciał były łuski od nabojów. Każda osoba leżała w kałuży krwi. Były tak zakrwawione, że trudno było rozpoznać miejsce krwotoku. Ratownicy odstąpili od czynności ratunkowych. Nie wyczuli tętna ani oddechu. Źrenice nie reagowały na światło. Ciała były zimne.
Bez śladu
Około godziny 1.25 do Borowców zadysponowano patrole z wydziału kryminalnego policji. - Ogłoszony został alarm dla policjantów z Koniecpola i z Wydziału Kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Częstochowie, celem penetracji za sprawcą oraz wykonania działań blokadowych na terenie gminy Koniecpol - informuje Chyra-Giereś.
Ostatniego telefonu Justyny J., który zdążyła wykonać przed śmiercią.
Technicy kryminalistyki zabrali się za zabezpieczanie śladów i przeszukiwanie terenu z psami służbowymi. - Policjanci bezpośrednio po uzyskaniu informacji o przestępstwie sprawdzili zarówno tereny leśne, jak i posesje oraz budynki znajdujące się nie tylko w pobliżu miejsca zdarzenia, ale na terenie całej gminy Koniecpol i pobliskich miejscowości - przekazuje rzeczniczka częstochowskiej policji.
Według informacji od Chyry-Giereś, blokady zostały rozszerzone "po kilku godzinach" - rzeczniczka nie precyzuje czasu, ani obszaru blokad.
Dziennikarze, którzy pracowali tego dnia w Borowcach pamiętają, że po drogach można było swobodnie się przemieszczać do godziny 14. Sołtys Aleksandra Fuchs twierdzi z kolei, że kontrole na drogach zaczęły się rano.
W dniu publikacji tego tekstu mija 136 dni od zabójstwa w Borowcach. 136 dni odkąd Jacek Jaworek przepadł bez śladu.
Profil Jacka Jaworka założył nastolatek. A co było w przesyłce?
Na Facebooku są co najmniej cztery profile na nazwisko Jacek Jaworek, opatrzone jego zdjęciami. Ktoś się logował na niektórych profilach po zbrodni. Prokuratura rozwikłała zagadkę jednego logowania. - Profil w mediach społecznościowych został zarejestrowany na telefon mieszkańca Radomska. Założył go w wakacje 16-letni syn tego mężczyzny i razem z kolegą przesyłali z tego profilu wiadomości znajomemu. Robili to dla żartu, chcieli przestraszyć znajomego - mówi Tomasz Ozimek, rzecznik prokuratury okręgowej w Częstochowie. Sprawa została przekazana do sądu rodzinnego, który zdecyduje, czy 16-latek podszywał się pod inną osobę, wykorzystując wizerunek Jaworka.
To nie jedyny fałszywy trop w śledztwie. Policja weryfikowała już wiele sygnałów z różnych miast w Polsce, gdzie widziany miał być Jaworek. Komendant śląskiej policji wyznaczył nagrodę za informacje, które przyczynią się do zakończenia poszukiwań - 20 tysięcy złotych.
Prokuratura sprawdza jeszcze przesyłkę, która przyszła do Jaworka po zbrodni.
Na początku października listonosz przyniósł byłemu prezesowi OSP Borowce Marianowi Błaszczykowi list z Francji, nadany przez firmę Google. Przynosi mu wszystkie przesyłki do straży, a na tej kopercie widniał adres "Jacek Jaworek OSP Borowce". Błaszczyk relacjonował w rozmowie z nami, że polecił listonoszowi, by przekazał list policjantom, którzy stoją przed domem Jaworków.
- Listonosz próbował przekazać przesyłkę patrolującym Borowce policjantom. Oni odesłali go do właściwego komisariatu, aby tam przekazał list zgodnie z procedurą procesową. Listonosz, kierując się procedurami pocztowymi, zwrócił przesyłkę na pocztę - relacjonuje Ozimek.
Przesyłka została zabezpieczona na poczcie 6 października. Prokuratora nie informuje, co zawiera koperta. Jak mówi Ozimek, zwrócono się do nadawcy - globalnej firmy internetowej, z prośbą o wyjaśnienia, jaki charakter ma treść przesyłki i dlaczego została wysłana na taki adres. Firma jeszcze nie odpowiedziała.
Autorka/Autor: Małgorzata Goślińska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24