Miało nie być spokojnie - i nie było. Demonstracja związkowców w Poznaniu pod urzędem wojewódzkim przerodziła się w regularną walkę z policją. Związkowcy użyli metalowych płotków do obrony przed policyjnymi pałkami. W starciu brali udział głównie anarchiści, którzy przyszli "wspierać demonstrujących". Zadyma trwała kilka minut, a tuż po godzinie 14:30 demonstracja została zakończona, a uczestnicy zaczęli się rozchodzić.
Do ostrego starcia doszło tuż przed tym, jak do demonstrujących miał wyjść wojewoda wielkopolski Piotr Florek. Tuż obok kilku mężczyzn w kapturach taranowało policjantów kawałkiem stalowego płotu. Grupa stawała się coraz większa, a niektórzy z atakujących, z niecenzuralnymi słowami na ustach, atakowali policję kijami od flag.
Policjanci wyciągnęli pałki i zaczęli się bronić. Z tłumu wyłuskali kilka osób i zaczęli okładać ich pałkami. Sytuację starał się opanować wiceprzewodniczący „S” w Stoczni Gdańsk Karol Guzikiewicz, który apelował: Anarchiści, proszę się rozejść. Po kilku minutach sytuacja się uspokoiła, wojewoda przyjął od demonstrantów petycję skierowaną do premiera. Po tym demonstranci zaczęli się rozchodzić.
"Takie rzeczy się zdarzają"
Zbigniew Paszkiewicz z poznańskiej policji powiedział w rozmowie z TVN24, że podczas starcia nikt nie doznał obrażeń. – Mimo, że stronę policjantów poleciały nawet kamienie – podkreślił Paszkiewicz. Później powiedział jednak PAP, że trzech funkcjonariuszy odniosło lekkie obrażenia. - Te kamienie i petardy to zupełnie niepotrzebny aspekt. Zaczęło się po tym, jak grupa anarchistów dołączyła do związkowców w kamizelkach Stoczni Gdańsk. Sytuacja jednak nie wymknęła się spod kontroli – dodał policjant. Zaznaczył, że teraz będą podliczane straty, których w czasie całej demonstracji powstało niemało.
Późnym popołudniem okazało się, że jeden z demonstrantów, który przyjechał do Poznania z Gdańska, w drodze powrotnej do domu źle się poczuł i zaczął krwawić z ust. Trafił do jednego ze szpitali w Gnieźnie. Jak skarżył się w rozmowie z reporterem TVN24, jego problemy zdrowotne rozpoczęły się po ciosie pałką w nerkę.
Marek Tyliński z „S” zakładów Cegielskiego pytany, czy starcie z policją było konieczne, odpowiada: - Takie rzeczy zdarzają się na demonstracjach. My osiągnęliśmy swój cel, poczekamy na skutek.
Związkowiec przyznał jednak, że pracownicy poznańskich zakładów czują się skazani na porażkę - Demonstrujemy już pół roku. W Warszawie, pod domem premiera i nie przynosi to efektu. Są i będą kolejne zwolnienia – z goryczą mówił związkowiec.
Krzyk do ucha Tuska
Organizatorzy od początku ostrzegali, że demonstracja nie będzie spokojna. Zapowiadali ją jako największą od czerwca 1956 roku manifestację robotników w Poznaniu.
Czarny dym z palonych opon, huk petard, krzyki, gwizdy, jajka, kamienie i setki flag "Solidarności" towarzyszyły jej od początku. Pracownicy zakładów im. Cegielskiego, wspierani przez setki związkowców z całego kraju, protestowali w obronie miejsc pracy.
- Nasze krzyki kierujemy bezpośrednio do uszu premiera Tuska. On powinien to usłyszeć - grzmiał lider wielkopolskiej "Solidarności" Jarosław Lange na wiecu otwierającym manifestację. Potem związkowcy opuścili teren zakładu i wyszli na ulice miasta. Przemaszerowali trasą historycznego marszu robotników z czerwca 1956 roku, niosąc m.in. transparenty z karykaturami premiera Tuska i hasłem "Nie kłam więcej", czy atrapę trumny dla PO. Pod pomnikiem ofiar Czerwca 1956 złożyli kwiaty.
Manifestanci zatrzymali się pod budynkiem Urzędu Wojewódzkiego, gdzie zamierzali wręczyć wojewodzie petycję skierowaną do premiera Donalda Tuska. Budynek urzędu obrzucili jajami, petardami i kamieniami. Wejścia do środka bronili policjanci. Związkowcy spalili tam atrapę "trumny PO".
Kilka tysięcy
Według wstępnych szacunków w manifestacji brało udział ok. 2-2,5 tys. osób. Większość stanowili przedstawiciele wszystkich branż i regionów NSZZ Solidarność. Do stolicy Wielkopolski przyjechała m.in. grupa stoczniowców z Gdańska pod przywództwem tamtejszego lidera "S", Karola Guzikiewicza. Do manifestacji miały włączyć się też poznańskie struktury związku metalowców, ZZ Inicjatywa Pracownicza. Swój udział zapowiadał też związek "Sierpień 80".
Przeciw rządowi
Związkowcy domagali się zagwarantowania środków na odprawy, zagwarantowania pieniędzy na bieżące wypłaty i przygotowania programu restrukturyzacji i programu naprawczego oraz opracowania nowej strategii ekonomicznej dla zakładów Cegielskiego.
Według związkowców obecna zła sytuacja spółki H. Cegielski Poznań SA wynika z braku pomysłu właściciela - czyli Skarbu Państwa - na funkcjonowanie tego zakładu. - Rząd nie jest po to, by żyło się lepiej tylko nielicznym, ma dbać także o ludzi, którzy pracują w zakładach stanowiących własność państwa - mówił przed manifestacją Jarosław Lange.
Cegielski zwalnia
Od początku października w zakładach H. Cegielski Poznań S.A. trwają zwolnienia grupowe. Są one jednym z elementów programu restrukturyzacyjnego firmy, która znajduje się w fatalnej kondycji finansowej.
H. Cegielski jest producentem wysokoprężnych silników stosowanych do napędów statków, a także w elektrowniach, dmuchaw promieniowych powietrza, sprężarek tłokowych i wirnikowych. Firma w 2008 roku miała 634 mln zł obrotu i przyniosła stratę netto 7,3 mln zł.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24