|

"Akcja likwidacja". Małe szkoły będą znikać

Przyciski bezpieczeństwa SOS w wolskich szkołach
Przyciski bezpieczeństwa SOS w wolskich szkołach
Źródło: UD Wola

- Nie ma lepszego momentu na optymalizację sieci szkół niż pierwszy rok po wyborach - słyszymy od samorządowców z różnych zakątków Polski. To, co nazywają "optymalizacją", to wywołujące lokalne protesty zamykanie szkół - szczególnie małych i wiejskich. W tvn24.pl przygotowaliśmy raport na temat "akcji likwidacja".

Artykuł dostępny w subskrypcji

"Akcja likwidacja" to termin, którego w kuluarowych rozmowach o zamykaniu szkół często używają urzędnicy - zarówno ci na szczeblu ministerialnym, jak i lokalnym. 

"Akcja" jest cykliczna. I to na dwóch poziomach.

Pierwsza część cyklu wiąże się z porą roku. Najwięcej wniosków o zamknięcie szkoły wpływa do kuratoriów oświaty zimą, a dokładnie w styczniu i lutym. Dlaczego wtedy? Bo zgodnie z prawem tzw. organ prowadzący, czyli w przypadku szkół publicznych w zdecydowanej większości samorząd, musi poinformować całą społeczność szkolną o woli likwidacji szkoły na pół roku przed rozpoczęciem kolejnego roku szkolnego.

Dziś 28 lutego - ostatni dzień, gdy gminy mogą wystąpić z takim wnioskiem, jeśli chcą, by w jakiejś placówce po wakacjach nie pojawili się nowi uczniowie. Bo likwidacja to w większości przypadków wygaszanie - dzieci, które zaczęły naukę w danej placówce, tam też ją kończą. Rzadziej gminy decydują się na przeniesienie wszystkich dzieci do innej szkoły - na to potrzebna jest zgoda rodziców.

Druga część cyklu wiąże się z polityką i kalendarzem wyborczym. Im bliżej kolejnych wyborów samorządowych, tym dyskusji o zamykaniu szkół i innych placówek oświatowych mniej. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci nie chcą podpadać swoim wyborcom.

- I tak się składa, że nie ma lepszego momentu na te niepopularne decyzje niż zaraz po wygranych wyborach - przyznaje mi burmistrz małego miasteczka na zachodzie Polski.

Przedostanie wybory samorządowe odbyły się w październiku 2018 roku, kolejne w kwietniu 2024. I jasno widać to w danych, które pozyskaliśmy w ministerstwie edukacji. Rekordowy w "akcji likwidacja" był rok szkolny 2019/2020 - zamknięto wówczas aż 258 placówek. Dla porównania w ostatnim rok szkolnym, tuż przed wiosennymi wyborami, takich decyzji było tylko 60.

Aktualnie czytasz: "Akcja likwidacja". Małe szkoły będą znikać

Ile wniosków o likwidację trafi na biurka kuratorów oświaty w tym roku i ile szkół ostatecznie zniknie z mapy Polski? Czy ten rok będzie rekordowy i co to oznacza dla samorządów, a co dla dzieci? Sprawdzamy.

100 tysięcy złotych na dziecko

Główny powód likwidacji? Oszczędności. Z tym nikt się nie kryje. Mała szkoła to duże koszty. Samorząd dostaje subwencję na każde dziecko. I mówiąc obrazowo: gdy mamy pieniądze za trzydzieścioro dzieci, to trudniej ogrzać budynek, wypłacić pensje, znaleźć pieniądze na remonty niż wtedy, gdy dzieci jest sto i więcej. Jedna 4-osobowa klasa, a takie się w Polsce zdarzają, jest droższa w utrzymaniu niż taka, w której jest dwadzieścioro dzieci. Taniej jest zapłacić kilka tysięcy złotych za autobus i zorganizować im w oczekiwaniu na transport zajęcia w świetlicy - to zwykle kilkadziesiąt tysięcy złotych w skali roku. Nic przy milionach na utrzymanie placówki.

Droga dziecka z domu do szkoły nie może przekraczać 3 km w przypadku uczniów klas 1-4 szkół podstawowych i 4 km w przypadku uczniów klas 5-8. Jeżeli jest dłuższa, obowiązkiem gminy jest zapewnienie bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu dziecka albo zwrot kosztów przejazdu dziecka środkami komunikacji publicznej, jeżeli dowożenie zapewniają rodzice. Do ukończenia przez dziecko 7 lat obligatoryjny jest także zwrot kosztów przejazdu opiekuna dziecka środkami komunikacji publicznej.

Czy szkolne gimbusy są bezpieczne? Część z nich to złom, który stanowi śmiertelne zagrożenie
Czy szkolne gimbusy są bezpieczne? Część z nich to złom, który stanowi śmiertelne zagrożenie (materiał z 2016 roku)
Źródło: Tomasz Pasiut | TVN24

Co, jeśli odległość jest mniejsza? Wszystko zależy od dobrej woli samorządowców. Ci kierujący małymi gminami, często decydują się na zapewnienie transportu również wtedy, gdy nie jest to wymagane prawem - byle tylko zlikwidować małą i drogą placówkę.

A takich jest w Polsce wiele. Według systemu informacji oświatowej, prawie 25 procent samorządowych szkół podstawowych to szkoły, w których uczy się nie więcej niż do 96 uczniów.

Samorządowcy próbują je więc "optymalizować".

W lubuskiej gminie Trzebiel ma dojść do zamknięcia podstawówki w Żarkach Wielkich. "Powód jest jeden - demografia. Dzieci jest coraz mniej. Nie stać nas na utrzymanie tak małych placówek, ludzie chcą, żeby remontować drogi, robić inwestycje, ale skąd mamy wziąć na to pieniądze? W Żarkach jest 29 dzieci, klasy liczą po 4 uczniów. Wyobraża sobie pani, jak na lekcji w-f uformować drużynę do gry w piłkę nożną? To jest jak indywidualne nauczanie. Jak te dzieci pójdą po 8. klasie do szkół, w których klasy liczą po 25 osób?" - wyjaśniał wójt Tomasz Sokołowski w rozmowie z "Gazetą Lubuską".

Szkoła Podstawowa w Żarkach Wielkich
Szkoła Podstawowa w Żarkach Wielkich
Źródło: Mapy Google

Małe klasy są dla dzieci korzystne, ale niekoniecznie aż tak małe. To nie tylko kwestia stworzenia drużyny piłki nożnej, ale też rozwoju dzieci, które potrzebują większej liczby kontaktów z rówieśnikami oraz tego, że mała szkoła nie zawsze jest w stanie zapewnić odpowiednią jakość nauczania. W tak małych klasach zdarza się łączenie dzieci w różnym wieku i zatrudnianie nauczycieli, którzy uczą wielu przedmiotów, czasem zupełnie ze sobą niezwiązanych, niekiedy bez stosownych uprawnień. W niewielkich szkołach z tych samych powodów często nie ma dodatkowych zajęć, okazji do rozwijania pozaszkolnych pasji.

Wójt Sokołowski chciałby dowozić dzieci darmowym autobusem do szkoły w Trzebielu. To około sześciu kilometrów.

Podobnie wygląda sytuacja w gminie Sieniawa na Podkarpaciu. - 85 procent kosztów utrzymania szkoły to są wynagrodzenia nauczycieli - mówił na sesji rady gminy o przeznaczonej do likwidacji wiejskiej szkole w Wylewie burmistrz Witold Mrozek. Przyznawał, że nie wszyscy znajdą pracę w innych gminnych placówkach. To nie byłoby "optymalne".

Za to obiecywał: - Chcemy ten budynek zagospodarować z pożytkiem dla mieszkańców i dla gminy.

Jak? Na razie nie wiadomo.

Szkoła Podstawowa w Wylewie
Szkoła Podstawowa w Wylewie
Źródło: Mapy Google

W Wylewie uczy się dziś 22 uczniów w podstawówce i kolejnych 13 w grupach przedszkolnych. Po likwidacji samorząd chce przenieść ich do oddalonej o kilometr szkoły w Sieniawie. Tam w zespole szkolno-przedszkolnym uczy się około pięciuset dzieci. Ale - jak usłyszeliśmy w gminie - placówka ma dostęp do hali sportowej i basenu, a niedługo pozyska też dodatkowe sale lekcyjne po zlikwidowanym po sąsiedzku przez powiat liceum.

W gminie Lubartów mają konkretne wyliczenia: jeśli szkoła w Sernikach nie zostanie zlikwidowana, to wkrótce liczba uczniów spadnie tam z 48 do około 30. Według włodarzy gminy koszt utrzymania placówki to 3 mln zł rocznie - edukacja jednego dziecka mogłaby kosztować więc rocznie ok. 100 tys. zł. Subwencja od państwa na jedno dziecko to ok. 9 tys. zł rocznie. Na wsi i jeśli dziecko ma np. niepełnosprawność lub jest cudzoziemcem, może być wyższa, ale kwota będzie nadal bardzo daleka od wydatków ponoszonych przez gminę.

SP w Sernikach
SP w Sernikach
Źródło: Mapy Google

W przypadku zamknięcia placówki uczniowie mieliby kontynuować naukę w szkole podstawowej w Woli Sernickiej, oddalonej o blisko dwa kilometry. Rodzice boją się o komfort i bezpieczeństwo dzieci, czemu dali wyraz tłumnie przychodząc na sesję rady gminy.

Podobne rozmowy - zwykle bardzo emocjonujące - toczą się w całym kraju. Niezgoda rodziców to oczywiście przeszkoda, ale zwykle samorządowców nie powstrzymuje.

0910N388XR PIS DNZ RYDZEK
Kryzys demograficzny
Źródło: TVN24

Co na to kurator?

Taką możliwość ma jednak kurator oświaty. Bo żeby szkołę można było zamknąć, potrzebna jest jego zgoda. To zmiana wprowadzona w 2016 roku przez minister Annę Zalewską. Wcześniej kurator opiniował jedynie wnioski samorządowców, ale jego opinia nie była wiążąca. Teraz może powiedzieć "weto".

Za rządów PiS kuratorzy chętnie z prawa weta korzystali. Według danych zebranych przez tvn24.pl tylko w latach 2016-2019 nie zgodzili się na zamknięcie około czterystu placówek (to 23 proc. przypadków). Blokowali likwidację nawet w przypadku szkoły, w której było 19 uczniów i 12 nauczycieli (gmina Sieniewa na Podkarpaciu, ta sama, która teraz próbuje zlikwidować szkołę we wsi Wylew) i nikt nie chciał zostać dyrektorem. 

Samorządy chcą pozwać rząd, a minister Zalewska rozpoczyna kampanię
Samorządy chcą pozwać rząd, a minister Zalewska rozpoczyna kampanię
Źródło: Aneta Regulska | Fakty w Południe

Tego, jak będzie w tym roku, dowiemy się w drugiej połowie marca, gdy rozpatrzone zostaną wszystkie wnioski złożone do 28 lutego.

Przykłady z tego roku? W ostatnich tygodniach małopolska kurator negatywnie zaopiniowała m.in. likwidację szkoły w miejscowości Lipie w gminie Gródek nad Dunajcem. Gmina odwołała się do MEN. Procedury trwają. Placówki bronią rodzice uczniów i jak opisują lokalne media - biorą sprawy w swoje ręce. Zbierają pieniądze na przebudowę sal, chcą stworzyć tam szkołę integracyjną.

Aktualnie czytasz: "Akcja likwidacja". Małe szkoły będą znikać

W Lipiu uczy się jedynie 32 dzieci, w tym 12 w oddziale przedszkolnym. W klasie pierwszej, drugiej i ósmej nie ma ani jednego ucznia. Z dziećmi pracuje 18 nauczycieli i troje pracowników obsługi.

W piątek, 21 lutego, zapytaliśmy wszystkie kuratoria oświaty, jak przebiega u nich akcja likwidacja, a także o to, jak wyglądała w minionych latach. Nie wszystkie kuratoria miały już tegoroczne podsumowanie, ale z danych, do których udało się nam dotrzeć, wynika, że liczba likwidacji może być rekordowa, a z pewnością jest wyższa niż w trzech ostatnich latach.

Na przykład na Pomorzu do 21 lutego wpłynęło pięć wniosków, w 2024 roku (tuż przed wyborami) nie było ani jednego, a rok wcześniej - tylko jeden. Na Dolnym Śląsku jest ich już co najmniej 27, a w poprzednim roku było 10. Do lubelskiej kurator oświaty wpłynęło co najmniej 59 wniosków, a w poprzednich latach było ich około 20.

Pięć kuratoriów nie odpowiedziało nam wcale. Ale już z tych częściowych danych wynika, że wniosków o likwidację będzie co najmniej 140, a więc więcej niż w każdym z trzech ostatnich lat. Prawdopodobieństwo, że rekord sprzed czterech lat (252 zamknięte szkoły) zostanie pobity, jest spore.

Liczba wniosków o likwidację szkół.jpg
Liczba wniosków o likwidację szkół.jpg

Posłowie listy piszą

Temat małych szkół często pojawia się w interpelacjach poselskich do MEN. Bo gdy sytuacja robi się napięta, rozgoryczeni rodzice kierują swoje kroki nie tylko na sesje rady gminy czy miasta, ale i do biur posłów i senatorów. Zwykle tych z opozycji.

I tak np. losem szkoły w Bruśniku (gmina Ciężkowice) w Małopolsce, gdzie w klasach uczy się od 5 do 8 dzieci, zainteresował się poseł PiS Norbert Kaczmarczyk, który 17 stycznia napisał do minister Barbary Nowackiej m.in.: "Likwidacja szkoły pogorszy warunki dotarcia uczniów do innej szkoły lub przedszkola, a tym samym ograniczy dzieciom dostępność nauki, wychowania i opieki. Biorąc pod uwagę trudną lokalizację Bruśnika (ok. 395 m n.p.m.), który jest w zimie narażony na ekstremalne warunki pogodowe, a wiosną i latem na zalanie głównych dróg przez rzekę Białą, istnieje obawa, że dzieci zmuszone do codziennych podróży do innych placówek napotkają na niepotrzebne trudności i zagrożenia związane z transportem w warunkach oblodzenia i intensywnych opadów śniegu lub nie będą mogły wtedy uczestniczyć w zajęciach lekcyjnych - nawet przez kilkanaście dni w ciągu roku szkolnego".

Szkoła Podstawowa w Bruśniku
Szkoła Podstawowa w Bruśniku
Źródło: Mapy Google

Poseł PiS Marek Gróbarczyk pytał z kolei 27 stycznia o szkoły w miejscowościach Troszyn oraz Czelin w gminie Mieszkowice w woj. zachodniopomorskim.

Likwidacja tych instytucji publicznych to poważny cios dla dzieci, które będą zmuszone do dalszego dojazdu do odległych placówek, ale także dla całej społeczności, która bez tych szkół straci jedno z najważniejszych miejsc integracji.
fragment interpelacji Marka Gróbarczyka
Szkoła Podstawowa w Troszynie
Szkoła Podstawowa w Troszynie
Źródło: Mapy Google

Parlamentarzyści widzą potencjalnych wyborców w rodzicach. I choć większość tego typu interpelacji pochodzi od posłów PiS, którzy są krytyczni wobec obecnych władz MEN, to i posłowie koalicji rządzącej wyrażają niepokój w sprawie przyszłości małych szkół.

Na przykład już w listopadzie do MEN w ostrym tonie pisała posłanka PSL Agnieszka Kłopotek. Szczególnie interesowała ją sytuacja wiejskich podstawówek w gminie Tuchola (woj. kujawsko-pomorskie), gdzie zagrożone likwidacją są dwie szkoły: w Stobnie i w Kiełpinie. Ale posłanka w swoim piśmie odnosiła się szerzej do sytuacji w kraju:

Szkoła Podstawowa w Kiełpinie
Szkoła Podstawowa w Kiełpinie
Źródło: Mapy Google

"Wychodzę z przeświadczenia, że szkoła w środowisku wiejskim pełni nie tylko funkcję edukacyjną, ale również szeroko rozumianą funkcję społeczną i dlatego ewentualna decyzja o jej zamknięciu musi być bardzo wyważona i nie wolno jej tłumaczyć tylko i wyłącznie względami finansowymi. Tak naprawdę tylko brak uczniów może ją usprawiedliwić, ale czy placówka oświatowa, do której uczęszcza 80-100 uczniów ma zniknąć, bo brakuje pieniędzy, a przez ostatnie lata nie brakowało?"

Listę pytań do resortu kończy zdaniem:

Nie możemy pozwolić, by Koalicja 15 października stała się "grabarzem" małych, wiejskich placówek oświatowych.
fragment interpelacji Agnieszki Kłopotek

Ministerstwo widzi małe szkoły. I co?

MEN odpowiada parlamentarzystom w podobny sposób: że o szkoły się troszczy i to nie on decyduje o zamykaniu placówek. Do słów o "grabarzach" w ogóle się nie odnosi.

W odpowiedziach sygnowanych przez wiceministra Henryka Kiepurę (PSL) znajdziemy głównie ogólniki: "Ministerstwo Edukacji Narodowej dostrzega potrzebę wsparcia organów prowadzących szkoły podstawowe o małej liczbie uczniów, w szczególności szkoły wiejskie, które mogą być bardziej narażone na likwidację niż duże szkoły w mieście. Wsparcie dla omawianych szkół jest bardzo istotne, dlatego przy podziale potrzeb oświatowych na 2025 rok uwzględnia się zarówno wielkość szkół, ich położenie oraz zamożność samorządów lokalnych".

demografia-2
"W perspektywie 2030 roku mówimy o ubytku nawet 5 milionów Polaków"
Źródło: TVN24

Oznacza to, że szkoły położone na terenach wiejskich i w miastach do 5 tysięcy mieszkańców zostały wsparte tzw. wagą wiejską, czyli państwo skierowało do nich dodatkowo ok. 5 mld zł. Większa o ok. 700 mln zł jest też dotacja na wiejskie przedszkola - a te często działają w zespołach z podstawówkami.

- Myślę, że pani minister i jej zastępcy robią dobrą minę do złej gry - komentuje Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, największego związku zawodowego w oświacie, zrzeszającego blisko 200 tysięcy członków.

ZNP zwykle występuje przeciwko likwidacji szkół, bo jego celem jest chronienie praw pracowniczych. Teraz stoi w rozkroku, bo z jednej strony musi bronić likwidowanych miejsc pracy, a z drugiej widzi, że bardzo małe szkoły są niekorzystne dla uczniów. - Nie jesteśmy ślepi, widzimy, że samorządowcy są w dramatycznej sytuacji finansowej związanej z demografią - mówi Broniarz. I dodaje: - Od rządzących oczekujemy większej wrażliwości w tym temacie, bo likwidacja szkoły to nie tylko liczby. To też kwestia bezpieczeństwa i dobra dzieci, zadbania o przyszłość zwalnianych nauczycieli. O tym, że możemy spodziewać się kompleksowych rozwiązań wspierających małe społeczności, wciąż głównie słyszymy.

Te miliardy nie robią wrażenia na Krzysztofie Iwaniuku, wójcie gminy Terespol i wiceprzewodniczącym Związku Gmin Wiejskich RP. - To nadal kropla w morzu potrzeb - mówi. I wyjaśnia: - Kiedy rząd decydował o 30-procentowych podwyżkach pensji nauczycieli, słusznych skądinąd, to od razu mówiliśmy, że to pogrąży małe wiejskie gminy, bo już wcześniej subwencja była dla nich niewystarczająca. Jeśli pensje mają być wyższe, rząd powinien je wziąć na siebie - ocenia.

I podobnie jak Broniarz mówi, że potrzebujemy zmiany całego systemu finansowania oświaty. Inaczej niż ZNP oczekuje za to, by zniesiono konieczność posiadania zgody kuratora na likwidację szkół. Dziś to weto utrudnia samorządom właśnie samorządność i uniemożliwia racjonalizację sieci szkół. A to jak mówi Iwaniuk "doprowadza do ruiny budżety".

- U nas na Wschodzie problemy demograficzne widać najmocniej, a najgorzej jest w tak zwanych gminach odległych, czyli tych oddalonych od dużych miast - mówi Iwaniuk. - Mam tu na przykład taką sytuację, że w trzech podstawówkach jest dziś mniej dzieci niż było w jednym gimnazjum. Albo taką szkołę w Neplach Nadbużańskich, gdzie we wrześniu pasowano na uczniów troje dzieci. Za rok też będzie troje, a potem jeszcze mniej albo w ogóle. Tam już stoją puste domy, a te nieliczne samotne babcie dzieci już nie urodzą. Jeszcze trochę i będziemy te domy sprzedawać po 1 euro, jak Włosi. Nie ma we mnie optymizmu, gdy mówimy o demografii i edukacji.

1004N238X F16 BALUKIEWICZ GUS POLSKA SIE WYLUDNIA
Jaka jest demograficzna przyszłość Polski? "Skala zjawiska jest olbrzymia i niepokojąca"
Źródło: Marta Balukiewicz/Fakty po Południu

Jesienią 2024 roku ZGW RP szacował, że samorządom brakuje ponad 45 mld zł, aby zbilansować system oświaty. Z kolei z danych Regionalnych Izb Obrachunkowych wynika, że w zdecydowanej większości gmin i miast na prawach powiatu udział wydatków na oświatę w wydatkach bieżących przekracza już 40 procent.

Według prognoz GUS, o ile w klasach pierwszych w szkołach podstawowych w 2025 roku będzie około 394 tysięcy uczniów, to w 2030 roku już tylko 302 tysiące, a w 2034 zaledwie 291 tysięcy.

Czytaj także: