Zamach na premiera Słowacji Roberta Ficę poruszył lawinę nieszczerego ubolewania na temat niebezpiecznych skutków upowszechniania się tak zwanej mowy nienawiści. Piszę "nieszczerego", ponieważ mowa nienawiści stała się ulubionym językiem polityków. Bez mowy nienawiści dzisiejsza polityka jest nie do pomyślenia. Tylko oderwany od rzeczywistości pięknoduch albo frajer nie używa mowy nienawiści, narażając się tym samym na miano nudziarza albo mało wyrazistego polityka.
Z mowy nienawiści robią użytek nie tylko politycy. Robią z niej użytek również dziennikarze. Ostatnio natknąłem się właśnie na wyrazisty komentarz któregoś z braci Karnowskich w tygodniku "Sieci". Brat Karnowski nie próbuje nawet udawać, że mowa nienawiści jest mu obca. Posługuje się tą mową bez ogródek, z upodobaniem, wręcz ze znawstwem. Dzieli nieszczęsny polski naród na "obóz propolski" i nienazwaną, zapewne dla ostrożności, resztę. Obóz propolski to ci, co myślą jak Karnowski, a ci, co myślą inaczej, należą do obozu antypolskiego. Są to ludzie mówiący wprawdzie po polsku, ale nie Polacy. Osobnicy, których należy się pozbyć, bo swoim istnieniem nic, tylko przeszkadzają prawdziwym patriotom. Nie ma tu formułowanych wprost wezwań, żeby tę szkodliwą bandę wsadzić do więzienia, ale każdy patriota rozumie, że właśnie tam jest miejsce odpowiednie dla takich osobników. Na tym polega wyrazistość.
Brat Karnowski na wszelki wypadek przygotowuje polskich patriotów na "wiele trudnych, bolesnych momentów mierzenia się z niegodziwością, z zalewem obrzydliwych sztuczek cynicznej władzy, która niemal otwarcie działa w interesie zewnętrznym". Zrozpaczony patriota nie widzi więc innego wyjścia, chociaż w zasadzie się nim brzydzi, jak tylko krzyknąć: "sprzedawczyków pod sąd i do pudła".
Pisząc te słowa, uświadomiłem sobie, że każda epoka ma swoje wynalazki, za pomocą których usprawiedliwić można rozmaite niedogodności życia. Za socjalizmu na przykład takim usprawiedliwienie była cenzura. Niewygodna, ale konieczna. Trzeba przyznać - trafiali się myśliciele dostrzegający jej niewątpliwe zalety. Twierdzili, że - tu przykład pierwszy z brzegu - zmuszała autorów do wysiłku umysłowego, żeby ją przechytrzyć. Żona moja, osoba inteligentniejsza ode mnie, podsunęła mi jako dowód Kapuścińskiego. Nie mógł napisać o gniciu władzy za Gierka, to napisał "Cesarza". Są Etiopczycy, którzy do dziś nie mogą mu wybaczyć, że dla dobra dzieła to i owo pozmyślał.
Pamiętam, że kiedyś w Ameryce uczestniczyłem w publicznej dyskusji na temat cenzury. Według prowadzącego cenzura miała swojej zalety. Oczywiście, jako osobnik świeżo uwolniony z objęć realnego socjalizmu, zwalczałem takie poglądy z zapałem. Dziś dostrzegam zalety cenzurowania. Wtedy artysta musiał się wysilić, teraz wali prosto z mostu: "Kaczor jest szkodnikiem" albo "Duda to idiota". Za mojej młodości coś takiego nie wchodziło w grę. Za puszczenie aluzyjnej, lecz wdzięcznej piosenki śpiewanej w Kabarecie pod Egidą po raz pierwszy musiałem rozstać się z dobrze płatną chałturą w telewizji. Słowa piosenki tej brzmiały: "Ja się boję o tę rurę, która łączy dół i górę". Nie pomogło tłumaczenie, że przez autora przemawiała, wedle współczesnego języka, "troska o jakość komunikacji społecznej". Dziś uwielbiane przez widzów "Szkło Kontaktowe" żyje z nabijania się z głupstw wygadywanych przez polityków, szczególnie rządzących.
Gdzie te czasy, kiedy w Kabarecie Starszych Panów Przybora z Wasowskim śpiewali "Mambo Spinoza"? Było w tym mambo spostrzeżenie, że "Spinoza to nie z importu lek". Brzmiało niewinnie, a było w istocie kpiną z marnego zaopatrzenia w lekarstwa oraz podziału aptek na handlujące towarami krajowymi i apteczne pewexy.
W tamtych czasach moim szefem był Gustaw Gottesman. Budził on powszechny strach wśród podwładnych, chociaż wśród nich sporo było ludzi wybitnych: Andrzej Kijowski, Aleksander Małachowski, Bohdan Czeszko. Z jednym wyjątkiem bali się Gottesmana jak ognia. Jeden tylko Krzysztof Teodor Toeplitz pozostawał nieustraszony. Już od progu, wchodząc do gabinetu szefa, wołał: "Tylko nie po oczach". Tym rozbrajał wyglądającego na wiecznie wściekłego Gustawa Gottesmana.
Więc ja teraz też wołam do nieustraszonych użytkowników mowy nienawiści: "Tylko nie po oczach".
Mowa nienawiści nic nie daje. Jedynie śmieszy, chociaż czasem prowadzi do tragedii. I stąd bolesne skojarzenie z cenzurą.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24