W czasach mego dzieciństwa królował humor wisielczy. Jednym z jego przejawów były śmieszno–tragiczne wierszyki wzywające do traktowania sytuacji politycznej jako zjawiska przejściowego. Zapamiętałem na przykład coś takiego: "przeżyliśmy okupację, przeżyjemy demokrację".
I żeby nie było nieporozumień, to nie było wezwanie do obalenia siłą demokracji ludowej. To był apel o cierpliwość. Coś w rodzaju mądrości ludowej, która mówi w starej piosence: "po deszczu jest słońce" albo w wersji starszej, bardziej dostojnej: "dłużej klasztora niż przeora". Klasztor to naród, a przeor to Bierut, Gomułka, Ochab, Gierek itp., itd.
Wymaganą cierpliwość i mądrość wykazywał mój kolega z wojska Ernest Skalski. Otóż w kilka dni po wprowadzeniu przez generała Jaruzelskiego stanu wojennego, wśród ogólnej beznadziei i smutku, wyróżniał go spokój i optymizm. Tłumaczył nam, że nie ma czym się przejmować, bo to są przedśmiertne drgawki realnego socjalizmu. Te trwały wprawdzie następne dziesięć lat, ale w końcu wyszło na Ernesta. Miał rację. Potrzebna była tylko cierpliwość, aby przekonać się, że powtórne zastosowanie terroru na taką skalę przez reżim tak niewydolny i sklerotyczny nie może się udać.
Spokój Ernesta przypomina mi się dziś, kiedy słucham histerycznych tyrad o nadchodzącym końcu świata w związku z wyborczym triumfem Donalda Trumpa. Takich przełomowych klęsk pamiętam sporo. Niektóre z nich przeżywałem bardzo osobiście, wpadałem z ich powodu w panikę, inne lekkomyślnie lekceważyłem. Na przykład rok 1993. W rezultacie wyborów wygranych przez SLD powstał rząd kierowany przez Józefa Oleksego. Otóż wydawało mi czymś niepojętym, by coś takiego zdarzyło się w kraju, na który kierowały się z podziwem oczy świata. I to, że zaledwie w kilka lat po odzyskaniu niepodległości wrócili do władzy ludzie, którzy przez wiele lat temu samemu krajowi tej wolności odmawiali. I wszystko jedno, czy robili to ze strachu, z oportunizmu, z głupoty czy z wyrachowania. Świat zdumiewał się na ten widok jednakowo. Bez zrozumienia, mimo że podobne grzechy popełniał wielokrotnie.
Ameryka jest drugą ojczyzną wszystkich ludzi – tak mówił o Stanach Zjednoczonych Ameryki Leopold Tyrmand. Kiedy Trump pierwszy raz został prezydentem, moja wiara w słuszność słów Tyrmanda nieco się zachwiała. Kiedy wygrał Biden, odzyskałem ją niemal całkowicie. Teraz myślę, że najwyższy czas rozstać się ze złudzeniami młodości.
Co to jednak za przyjemność żyć bez złudzeń? Więc, wbrew rozsądkowi, łudziłem się i ja. Pocieszałem się, że Trump to tylko dewiacja, on odejdzie, a po nim będzie, jak było. Nie będzie. Raz na jakiś czas przychodzi taka chwila, która zmienia świat. I chyba właśnie nadeszła.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24