Dostałem wspaniały prezent na imieniny. Jacek Stawiski, kolega z TVN24, przysłał mi książkę Henryka Wereszyckiego "Historia polityczna Polski 1864-1918", opublikowaną w roku 1970 w Paryżu przez wydawnictwo Libella.
Wereszycki to wybitny historyk, absolwent Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, urodzony w roku 1898, zmarły ponad trzydzieści lat temu. W 1948 roku objęty całkowitym zakazem druku, w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych publikował Wereszycki najpierw pod pseudonimem w "Tygodniku Powszechnym". Po wojnie wykładał na Uniwersytecie Wrocławskim, a następnie Jagiellońskim - zajmował się historią dyplomacji, a szczególnie interesowały go dzieje monarchii habsburskiej. Poświęcił im jedną ze swoich klasycznych prac "Pod berłem Habsburgów". Opisuje w niej ewolucję stosunków narodowościowych w monarchii austriackiej od czasów cesarzowej Marii Teresy i cesarza Józefa II, aż po lata rządów ostatniego władcy Austro-Węgier Karola I Habsburga.
Pierwsze zdanie ostatniego rozdziału "Historii politycznej" Wereszyckiego, napisanej w 1947 roku, której cały nakład poszedł na przemiał, miało nuty prorocze. "Około 1908 roku sytuacja międzynarodowa w Europie nie pozostawiała żadnych wątpliwości, że grozi wojna". W stuletnią rocznicę "pierwszej światówki" - tak pieszczotliwie moja Mama, rocznik 1903, wyrażała się o pierwszej globalnej katastrofie, jaka zdarzyła się za jej życia - w tę właśnie rocznicę furorę robiła gruba książka australijskiego historyka Clarka, sugerująca coś przeciwnego.
Clark mianowicie wywodził, że nikt tej wojny nie chciał. Wybuchła niejako sama z siebie, wbrew zamiarom monarchów. Tytuł tego tomu "Lunatycy", mówił wymownie za siebie: oto politycy w zamroczeniu prowadzili świat ku nieszczęściu. "Lunatycy", dzieło Clarka, było dzieckiem optymistycznej epoki, w której wojny miały być przeżytkiem, bo w Europie od kilkudziesięciu lat panował pokój. Takim niewygodnym przeżytkiem była napaść Rosji na Ukrainę. Nie powinna była się zdarzyć.
"Lunatycy" i ich złudzenia przychodzą mi głowy, ponieważ w dzisiejszej Polsce zbyt wiele jest złudzeń, a ja ich nie podzielam i przez to wychodzę na starego zrzędę - takiego, co to nie tylko sam się nie cieszy, ale i innym psuje dobry humor. Moje zrzędzenie dotyczy tego, że historia się powtarza, a ludzie tego widzieć nie chcą. Widzieć nie chcą nie tylko zagrożeń wojennych, ale wielu mniej ważnych kwestii też, na przykład czemu ma służyć telewizja.
Odkrycia tego dokonałem, czytając wydrukowaną w "Polityce" rozmowę z nowym szefem TVP Tomaszem Sygutem. Sygut chociaż jest nowy, to mówi jak stary. Mógłby być szefem telewizji 10, 20, 30, a nawet 40 lat temu. Co ja mówię. Mógłby być szefem telewizji za Gierka. Też śpiewająco dałby sobie radę.
Wiem, w tym, co piszę, objawiam niekonsekwencję. Godzę się na niedostrzeganie zagrożeń fundamentalnych, a pretensję mam do Syguta o to, że pod pewnymi względami przypomina Szczepańskiego skrzyżowanego z Kurskim. Odpowiadam więc: na zagrożenia fundamentalne nie potrafię nic poradzić, a politykę Syguta uważam za niesłuszną, ale łatwą do naprawienia.
Głupią sprawą jest sport w telewizji publicznej. Uważam, że dokładanie publicznych pieniędzy do sportu to marnotrawstwo. Sport potrafi na siebie świetnie zarabiać. Jest też poręcznym narzędziem propagandowym. Sukcesy sportowe miały dowodzić przewagi socjalizmu nad kapitalizmem, od prezesa Syguta dowiedziałem się, że oglądanie piłki nożnej w telewizji za darmo przeciwdziała wykluczeniu: "bo nie wszystkich Polaków stać na zakup płatnych platform z piłką nożną". Zarazem jednak prezes Sygut zapewnia, że TVP pozbędzie się twarzy Zenona Martyniuka, "co wielu ludzi oburzało... To też się zmieni". Na wszelki wypadek prezes Sygut nie ujawnia, kogo sobie upodobał i będzie pokazywał. I słusznie. Przecież zaspokoić wszystkich gustów nie sposób. Bo – jak mówiła moja Mama – "jeden lubi operę, a drugi jak mu się nogi pocą".
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24