Gdy tak słucham doniesień z frontu w Gruzji, a zwłaszcza opowieści o „rosyjskich siłach pokojowych”, wciąż przypomina mi się pewien stary dowcip. Tak, ten o traktorze i Chińczykach.
Jeżeli ktoś nie zna, służę uprzejmie: „Notatka prasowa Radzieckiego MSZ: Wczoraj na granicy radziecko-chińskiej doszło do drobnego incydentu. Dwa chińskie czołgi zaatakowały radziecki traktor podczas żniw. Traktor odpowiedział ogniem rakietowym i odleciał w bliżej nieokreślonym kierunku.”. Czy nie kojarzy się to Państwu z rosyjskimi siłami pokojowymi w Osetii, które w dwa dni mobilizują się, odpierają gruziński atak (a właściwie: rekonkwistę), przechodzą do kontrofensywy i w ramach środków utrzymania pokoju bombardują cele cywilne? A druga grupa sił pokojowych? Ta z Abchazji, która pokojowo otacza gruziński korpus i domaga się złożenia broni, bo inaczej z nieba spotka go przeciwpancerny armagedon? Pewnie taki, po którym można oczekiwać komunikatu TASS: „Gołąbki pokoju obrzuciły Gruzinów gałązkami oliwnymi. Każda gałązka miała siłę 20 kiloton.”
Siły pokojowe, obrona ludności, ministerstwo obrony? A może tak prosto z mostu: korpus ekspedycyjny, zdobycie terenu, ministerstwo wojny?! No nie, tak nie można. Przecież rosyjskie siły pokojowe bronią tylko pokoju. Tak samo, jak państwa-strony Układu Warszawskiego rysowały strzałki na mapach Europy po kanał LaManche w ramach wojny, co to miała być o pokój.