Premier o PO: Jest oczywiste, że planują wspólne rządy z Olejniczakiem

"Dziennik Polski" publikuje rozmowę z premierem Jarosławem Kaczyńskim. Pytania gazety dotyczą głównie personaliów.

"Dziennik Polski": Czy kiedykolwiek przejście Jana Rokity do PiS było realne?

Jarosław Kaczyński: - Jeszcze przed komisją śledczą badającą aferę Rywina postawiłem sprawę jego przejścia do nas na forum komitetu politycznego PIS-u, ale ponieważ nie jestem w tej partii dyktatorem (nie twierdzę też, że jestem pozbawionym wpływów figurantem), to gdy zobaczyłem, jaki to budzi sprzeciw, szybko się wycofałem. Z Janem Rokitą jest tak, że z jednej strony to uzdolniony polityk, a z drugiej człowiek zupełnie niepolityczny. W pewnym momencie chyba rzeczywiście wierzył, że zaproponuję mu stanowisko premiera, ot tak. Najwyraźniej czerpał swoją wiedzę z mediów. Nie mam słabej pozycji w partii, ale gdybym taką propozycje złożył kolegom, to musiałbym salwować się ucieczką przez okno.

Czy Kazimierz Marcinkiewicz na tyle się oddalił od PiS, że wspólna przyszłość nie chodzi w grę?

- Doświadczenie mówi, że lepiej się w takich sprawach nie zarzekać. Ja się nie obrażam, ale jego wypowiedź o podsłuchach była skrajnie niefortunna. On nawet przysłał pewne wyjaśnienia, ale mówić takiej rzeczy w sytuacji, gdy oskarżają nas o sprawy niesłychane, to mogło wyglądać na wbijanie noża w plecy.

Czyli po odprawieniu pokuty nie wyklucza pan współpracy?

- Pokutę to daje ksiądz, ja nie jestem duchownym.

A Bogdan Borusewicz jest już bardzo daleko od PiS-u?

- On zawsze był daleko. Został marszałkiem Senatu, gdyż chcieliśmy uczynić gest wobec historycznej postaci, natomiast politycznie zawsze byliśmy wyraźnie różni.

Reasumując: czy pomysł stworzenia z PiS polskiej chadecji, zagospodarowującej wszystko na prawo od centrum, jest nadal aktualny?

- Takie procesy trwają lata, zobaczymy po kolejnych wyborach, jak to będzie. Wiele wskazuje na to, że pewne formacje znikną ze sceny politycznej, a Platforma idzie w przeciwną od centrum stronę i żadne przysięgi jej liderów, że jest inaczej nic nie zmienią. Jest oczywiste, że planują oni wspólne rządy z Olejniczakiem.

Czy po sprawie Kaczmarka, Netzla, Kornatowskiego, wyciągnie Pan jakieś wnioski w polityce kadrowej?

- Na pewno. Na przykład ten, że z całą pewnością nie można stawiać na ludzi, którzy mają przeszłość PRL-owską. Nas nieustannie się oskarża o podejrzliwość czy wręcz chorobliwą podejrzliwość. Niestety, ale tej podejrzliwości tutaj zabrakło.

To paradoks, że Polacy zobaczyli, jak wygląda układ właśnie na przykładzie rządu Prawa i Sprawiedliwości.

- Tak, ale to było bardzo instruktywne, bo pokazaliśmy jak wygląda bluszcz, o którym pisze profesor Zybertowicz, bluszcz obrastający wszystkie rządy. Okazało się, że ten rząd też to uwikłanie miał, tylko że to nie było uwikłanie ani świadome, ani akceptowane. Co więcej, natychmiast rozpoczęliśmy proces bardzo twardej eliminacji poszczególnych elementów układu. No i mamy pierwszy rząd, który się potrafi przed tym obronić. Owszem, dochodziło do błędów, ale jednocześnie była też twarda obrona. Była i jest czysta intencja, żeby rządzić całkowicie poza układem, wbrew układowi, przeciw układowi.

Źródło: Dziennik Polski

Czytaj także: