Nie wiadomo, kim był i gdzie mieszkał. Nie wiadomo też, czy przeżyłby, gdyby trafił na leczenie do najbliższego szpitala z oddziałem intensywnej opieki medycznej. Przypadek bezdomnego 45-latka z Bytomia pokazuje jednak, jak łatwo w gąszczu nie do końca znanych lekarzom procedur medycznych zgubić człowieka - pisze "Dziennik Zachodni"
Pacjenta wieziono karetką 30 kilometrów, zamiast skierować go do szpitala oddalonego o 300 metrów. Mężczyzna zmarł. Nieprzytomnego pogotowie zabrało we wtorek z boiska przy ul. Alojzjanów. Trafił do Szpitala Specjalistycznego nr 1 w Bytomiu. Dyżurujący internista od razu rozpoczął reanimację. Przywróciliśmy mu życie mówi dr n. med. Marek Kozak, ordynator oddziału anestezjologicznego bytomskiego szpitala. Mężczyzna musiał zostać przewieziony na oddział intensywnej terapii, takiego nie ma jednak w tym szpitalu. Trafił więc do Szpitala Wojskowego w Gliwicach.
Był umierający, zgon nastąpił w trakcie przyjmowania na oddział mówi Marian Jarosz, dyrektor gliwickiego szpitala. O śmierci pacjenta dyrektor Jarosz powiadomił Komendę Miejską Policji w Bytomiu. O Zgon nastąpił przed upływem 12 godzin od przyjęcia mężczyzny, w okolicznościach niejasnych, które wymagają powiadomienia policji tłumaczy Jarosz.
Z Bytomia do Gliwic, gdzie zawieziono mężczyznę, jest około 30 km. Znacznie bliżej, bo tylko kilkaset metrów, karetka miała do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 4 w Bytomiu, dawnego „szpitala górniczego”. To jedyny szpital w tym mieście z OIOM-em. Ale tam mężczyzny nie przewieziono. Tymczasem, jak ustalił "DZ", były tam wolne miejsca. Mamy siedem łóżek. We wtorek dwa były zajęte, a pięć wolnych. Tak samo jest dzisiaj. Nie wiem dlaczego koledzy nie sprawdzili u nas, mówi dyrektor Robert Urbańczyk.
Dr Marek Kozak, ordynator oddziału anestezjologicznego w Szpitalu Specjalistycznym nr 1, gdzie pogotowie przywiozło mężczyznę twierdzi, że lekarze działali zgodnie z procedurami. Jego zdaniem, gdy w szpitalu nie ma OIOM-u, lekarz ma obowiązek poinformować Ośrodek Koordynujący ds. Katastrof, działający w Komendzie Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Katowicach. Ten szuka wolnego łóżka w najbliższej okolicy. Udzieliliśmy mu pomocy. Lekarz, który reanimuje nie wie, gdzie są wolne łóżka. To wie koordynator. Ten szpital zrobił wszystko, co do niego należy - mówi dr Kozak. - Najbliższy OIOM był w Gliwicach i tam pacjent został przewieziony.
Ale dr Kozak się myli. Koordynatorem jest bowiem Centrum Zarządzania Kryzysowego w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. To tam trafiają informacje o wolnych łóżkach na OIOM-ach w całym województwie. Przesyłają je strażacy z miejskich i powiatowych komend PSP, którzy te informacje otrzymują mailem od lekarzy dyżurnych.
To nie koniec zamieszania. Okazuje się bowiem, że w Centrum Zarządzania Kryzysowego mają inne wyobrażenie o obowiązujących procedurach. - W sytuacji ratowania życia to szpital ma obowiązek znaleźć najbliższy OIOM i dostarczyć tam pacjenta. Tak mówi prawo. My tylko pomagamy, i to wówczas, gdy są problemy ze znalezieniem wolnego łóżka O mówi Krzysztof Leki, lekarz koordynator ratownictwa medycznego w Centrum Zarządzania Kryzysowego Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach.
Dlaczego pacjent trafił do Gliwic, a nie do szpitala w Bytomiu? W Centrum Zarządzania Kryzysowego, baza danych o łóżkach w OIOM-ach gromadzona jest na zasadzie dobrowolności. - Nie wszystkie szpitale robią to rzetelnie O mówi Leki. Jak było w tym przypadku? O Dyżurna sprawdzała we wtorek OIOM w szpitalu górniczym. Wolnych miejsc nie było O dowiedziała się gazeta w Centrum Zarządzania Kryzysowego.
Wygląda więc na to, że lekarze w Szpitalu Specjalistycznym nr 1 nie do końca znają procedury i zamiast szukać szpitala na własną rękę i jak najbliżej, zdali się na katowickie Centrum. Z kolei Centrum miało informację ze szpitala górniczego o braku wolnych miejsc. Nie do końca rzetelną, bo inną od tej, jaką przekazał "Dziennikowi Zachodniemu" dyrektor Urbańczyk. Bytomska policja wszczęła w sprawie śmierci pacjenta śledztwo. Jest ustalana jego tożsamość. Prokuratura zleciła też sekcję zwłok.
Źródło: "Dziennik Zachodni"