Co drugi funkcjonariusz Straży Granicznej od nowego roku nie będzie miał nic do roboty, ale zachowa pensję i przywileje. Bo choć znikają kontrole na granicach z Niemcami, Czechami, Słowacją i Litwą, rząd nie planuje żadnych zmian kadrowych - dowiaduje się "Dziennik".
Takiego przypadku Unia Europejska nie zna. Nawet najbogatsze państwa zachodnie skorzystały z przystąpienia do strefy Schengen, aby radykalnie ograniczyć wydatki na pilnowanie granic i odesłać pracowników straży do innych zajęć. Ale nie Polska. - Mogę zaręczyć, że żaden etat nie zostanie zlikwidowany, nikt też nie będzie się musiał przenosić - zapewnia Justyna Szubstarska, rzeczniczka Straży Granicznej.
Zapłacą podatnicy. Na utrzymanie ośmiu tysięcy funkcjonariuszy, pilnujących dziś granic z krajami Unii, idzie blisko połowa budżetu Straży Granicznej, który sięga półtora miliarda złotych rocznie. Zaś inne instytucje porządkowe potrzebują ludzi z doświadczeniem w użyciu broni i tropieniu przestępców. W samej policji na obsadę czeka osiem tysięcy etatów - dokładnie tyle, ilu funkcjonariuszy granicznych będzie bezczynnie pobierało uposażenia.
Samej Straży Granicznej brakuje też co ósmego pracownika - tyle że do pracy na przejściach z Białorusią, Ukrainą i Obwodem Kaliningradzkim, gdzie warunki są o wiele gorsze. Z powodu braków kadrowych nie można otworzyć nowych przejść granicznych, a na istniejących czeka się godzinami w kolejkach. Od 1 stycznia każdy z nas będzie mógł w dowolnym miejscu przepłynąć wpław Odrę czy przejść na słowacką stronę Tatr. Co tam ma jeszcze robić Straż Graniczna? Po tym pytaniu Justyna Szubstarska przez dłuższą chwilę milczy.
- Utworzą brygady, które mają łapać nielegalnych imigrantów w kilkudziesięciokilometrowym pasie granicznym - rzuca wreszcie niepewnie. Ale zaraz też przyznaje, że nie słyszała o choćby jednym przypadku Niemca, który próbowałby nielegalnie przedostać się do Polski w poszukiwaniu lepszego życia.
Wszystko wskazuje więc na to, że jedynym wytłumaczeniem decyzji rządu jest obawa przed reakcją związkowego lobby. - To nasze wielkie zwycięstwo - zaciera ręce Jacek Zakrzewski, lider NSZZ funkcjonariuszy SG. - Ludzie się zakorzenili na zachodniej granicy. Wie pan, jaki to stres takie przenosiny? Większość żon strażników zapowiedziała, że się nie wyprowadzi, a taka rozłąka to recepta na rozwód. Zresztą sam pan rozumie - każdy woli być bliżej Berlina niż białoruskiego Mińska - tłumaczy.
Źródło: "Dziennik"