Hucznie zapowiadana przez rząd ustawa aglomeracyjna może okazać się wielkim niewypałem. Według jej założeń prace związków metropolitalnych mają nadzorować premier i wojewodowie, a połączone jednostki samorządowe nie będą miały żadnych dochodów własnych - zapowiada "Dziennik Zachodni".
We wtorek Komitet Stały Rady Ministrów ma przyjąć założenia tworzonej od kilku miesięcy ustawy metropolitalnej. W poniedziałek sekretarz stanu w kancelarii premiera – minister Jacek Kościelniak zdradził gazecie jakie będą jej priorytety. Zgodnie z projektem rządowym, związek gmin i powiatów tworzących metropolię będzie obligatoryjny, ale nie będzie stanowić kolejnego szczebla samorządu terytorialnego.
Oznacza to, że w kolejnych wyborach nie będziemy bezpośrednio wybierać na przykład nadburmistrza Śląska i Zagłębia, czyli człowieka, który zarządzałby całością aglomeracji. Jednostki administracyjne, które nie widzą korzyści w członkostwie w związku, będą mogły z niego wystąpić. Najgorsza informacja dla samorządów i mieszkańców 14 miast aglomeracji jest jednak taka, że związki metropolitalne nie będą otrzymywać żadnych dodatkowych pieniędzy z budżetu, a jedynie środki na zadania zlecone.
Mówiąc wprost chodzi o to, że jeśli do tej pory na przykład Zabrze, Ruda Śląska i Gliwice otrzymywały pieniądze na budowę Drogowej Trasy Średnicowej osobno, to teraz otrzymają te środki wspólnie, złączone w jednym worku. W praktyce nic to zmienia, a dodatkowo komplikuje całą sytuację. Samodzielnie prezydenci tych miast potrafią bowiem wydać te pieniądze lepiej, jak w kulawym porozumieniu.
Rząd proponuje także, aby związki celowe gmin wspólnie ubiegały się o środki pomocowe z Unii Europejskiej, na co – bez pomocy warszawskiej centrali – wpadli już rok temu prezydenci śląskich miast proponując utworzenie Górnośląskiego Związku Metropolitalnego.
Poza tym projekt rządowy jest praktycznie lustrzanym odbiciem statutu powstałego przed dwoma tygodniami Górnośląskiego Związku Metropolitalnego. Władzę zwierzchnią mają tworzyć prezydenci, burmistrzowie i wójtowie gmin, a szefem związku ma być osoba wybrana w konkursie, która formalnie będzie dyrektorem biura.
Niestety okazało się, że w myśl projektu rządowego nadzór nad pracami związków mają mieć premier i poszczególni wojewodowie, a ich finanse – co już jest bardziej zrozumiałe – mają monitorować regionalne izby obrachunkowe. W praktyce oznacza to próbę wprowadzenia nadzoru politycznego nad samorządami.
Źródło: Dziennik Zachodni