Niewielki monitorek w oparciu fotela przede mną uprzejmie informuje: wysokość 11200 m, do celu 3800 km, szacowana godzina przybycia 5:19. Jasne, ale piąta rano którego dnia? Bo - niestety - lecąc daleko na wschód można się mocno pogubić. Zwłaszcza, że najpierw wykonujemy mały kroczek na zachód (ale nie tak mały, żeby nie zmieniać strefy czasowej) a potem wielki skok na wschód.
Na zegarku (pokazuje czas polski) mam teraz 18:08, w niedzielę, 23 września. Ale właściwie - o czym przypomina pomocny monitorek - to jest już osiem minut po północy w poniedziałek, a w miejscu lądowania wszyscy już śpią, bo minęła druga w nocy. No cóż, nie da się ukryć, to była najkrótsza niedziela w moim życiu - nie przegonią jej nawet zdarzające się dawniej dosyć krótkie niedziele po wyjątkowo długich sobotnich nocach.
Tym razem minęła jednak w tempie Concorde'a - nie dziwne, że go wycofali, skoro tak skracał życie. Wyjazd z Warszawy o siódmej rano, przesiadka w Berlinie na samolot do Londynu. Zegarek cofamy o godzinę. Późnym wieczorem kolejna przesiadka, tym razem celem jest Singapur. Chyba osiem godzin do przodu plus dwanaście godzin lotu. Noc w samolocie a o poranku kapitan budzi słowami "Good afternoon!" Jakie afternoon, przecież to blady świt?!
A wcale nie świt - proszę wyjrzeć przez okienko. Słońce świeci? Świeci, a nawet powoli zachodzi. No jasne, że zachodzi, przecież mamy tu wczesnowiosenne popołudnie. A gdzie mój poranek i południe? Zaginęły gdzieś między strefami czasowymi.
W Singapurze półtorej godziny odpoczynku i dalej w drogę. Na wschód, tam musi być jakaś cywilizacja. I kolejne dwie strefy czasowe. Jak wylądujemy o piątej rano w poniedziałek, to w Polsce dalej będzie niedzielny wieczór. No dobrze, to skoro podróż zaczęliśmy w sobotę o świcie, to ile właściwie jesteśmy w drodze? Tak, wiem, można to pewnie łatwo wyliczyć, ale co nam w sumie szkodzi podczas długiego lotu podywagować trochę nad względnością czasu. Dobrze, że nie przekraczamy widocznej na ekranie monitorka pokładowego Linii Zmiany Daty (na globusie przebiega przez Pacyfik). To dopiero byśmy się zagubili w czasie i może nawet trafili na zły moment.