Mało kto chce liczyć głosy, dostając za cały dzień pracy maksymalnie 165 złotych. Nie zdziw się, jeżeli odbierzesz telefon z propozycją pracy... w komisji wyborczej. Urzędnicy będą dzwonić na chybił trafił, by tylko znaleźć chętnych do liczenia głosów. Brakuje ponad setki osób.
W stolicy są 834 komisje obwodowe, czyli lokale, w których będziemy głosować. W każdej będzie pracowało kilka osób. Na Białołęce wciąż brakuje 30, na Pradze-Południe 10, w Śródmieściu pięciu, na Ursynowie 40, a Wilanowie i Włochach po dziesięć osób. Będą one potrzebne 21 października w dniu wyborów. "Cały czas zgłaszają się do nas chętni do pracy w komisjach wyborczych, ale wciąż brakuje nam 40 osób" – powiada "ŻW" Sławomir Mańkowski z urzędu dzielnicy na Ursynowie. "Jeśli wystarczająca liczba się nie zgłosi, to burmistrz będzie musiał wyznaczyć do tego pracowników urzędu albo przejmiemy ewentualny nadmiar chętnych z innych dzielnic".
Praca trwa od szóstej rano do nocy, kiedy po zamknięciu lokali komisje liczą głosy. A wiele zarobić się nie da. "Członek komisji dostaje 135 zł diety, zastępca przewodniczącego 150 zł, a przewodniczący 165 zł" – wylicza Łukasz Pardyka, zastępca urzędnika wyborczego w Warszawie. "Mimo to zwykle mamy nadkomplet i trzeba przeprowadzać losowanie" - dodaje.
Urzędnicy podejrzewają, że tym razem z namówieniem do pracy może być problem, bo komitety wyborcze, które zwykle zgłaszają swoich ludzi, zostały zaskoczone wyborami. Chętni niezwiązani z partiami to rzadkość. "Taka osoba musi najpierw zostać przeszkolona, później przynajmniej pół dnia spędzić w komisji, a następnie do późnej nocy liczyć głosy" – wyjaśnia Marek Leśnik, odpowiedzialny za organizowanie wyborów w dzielnicy. Zapłata za taką pracę nie jest zbyt wysoka.
Kto może pracować w komisji? Nie ma dużych wymagań, niepotrzebne jest wykształcenie ani dobra opinia, jak w przypadku kandydatów na ławników. – Kandydat musi być tylko wpisany do rejestru wyborców w Warszawie, czyli zameldowany w stolicy. Zgłaszać można się do końca tygodnia.
Źródło: "Życie Warszawy"