Kierowca, który ma polskie prawo jazdy ważne bezterminowo, a wymienia je na taki sam czasowy dokument zagraniczny, nie może ponownie otrzymać polskiego bezterminowego prawa jazdy - pisze "Dziennik Polski".
Czytelnik gazety doświadczył tego na własnej skórze. Przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii miał polskie prawo jazdy ważne bezterminowo. Na emigracji potrzebował brytyjskiego dokumentu uprawniającego do kierowania samochodami. Złożył wniosek o wydanie prawa jazdy i musiał zostawić w tamtejszym urzędzie polski dokument. Wydano mu brytyjskie prawo jazdy ważne przez 2 lata. Po powrocie do kraju chciał otrzymać ponownie polski dokument, więc złożył odpowiedni wniosek. I tu spotkała go niemiła niespodzianka, bowiem urzędnik poinformował go, że polskie prawo jazdy może mu być wydane tylko na 2 lata. "Takie są przepisy. Wydając polskie prawo jazdy na podstawie takiego dokumentu zagranicznego, musimy przenieść do nowego dokumentu wszystkie dotychczasowe adnotacje, a więc także o okresie ważności" – usłyszał reporter "DP" w Wydziale Komunikacji Urzędu Miasta Krakowa. Jeszcze dziwniejsze jest to, że po owych dwóch latach Polak może znowu uzyskać prawo jazdy ważne bezterminowo – wtedy do wniosku o wydanie nowego dokumentu wystarczy dołączyć zaświadczenie lekarskie, potwierdzające zdolność do kierowania samochodami bez jakichkolwiek ograniczeń czasowych. "W lepszej sytuacji są osoby, które zgubiły prawo jazdy" – nie krył oburzenia czytelnik. "Może lepiej byłoby jako powód składania wniosku podać zagubienie polskiego prawa jazdy, bo wtedy otrzymałbym od razu dokument ważny bezterminowo" - dodał. I tu mogłaby go spotkać kolejna niemiła niespodzianka. "Nie wolno zapominać, że polskie prawo jazdy wymieniane za granicą odsyłane jest do Polski i trafia ono do nas. Nawet jeśli dokument nie dotrze, to w komputerowym systemie znajduje się odpowiednia adnotacja. A za podanie nieprawdy takiemu kierowcy grozi prokuratorskie postępowanie, mieliśmy już kilka takich przypadków" – informuje "Dziennik Polski" miejski wydział komunikacji w Krakowie.
Źródło: Dziennik Polski