Po tragicznym wypadku w Wawrowie (woj. lubuskie), w którym zginął 10-letni chłopiec, mnożą się pytania, czy tej i innych podobnych tragedii można było uniknąć. Psycholożka transportu, doktor Ewa Tokarczyk na antenie TVN24 przekonuje, że jest to możliwe, ale konieczna jest zmiana myślenia kierowców i przepisów, które - oprócz tego, że funkcjonują na papierze, będą jeszcze egzekwowane.
- Po to, żeby zachowywać się zgodnie z zasadami i normami, potrzebne nam są dwa systemy kontroli - podkreśliła na antenie TVN24 doktor Ewa Tokarczyk. Jeden to system kontroli wewnętrznej zwany potocznie samokontrolą, drugi to system kontroli zewnętrznej - doprecyzowała.
- Jeśli chodzi o kontrolę wewnętrzną, to jest to wychowanie, kształtowanie swojego systemu wartości, tak, żeby drugi człowiek był wartością, żeby normy i zasady były wartością, których warto przestrzegać i to nas czeka praktycznie od niemowlęcia. To bardzo długi i skomplikowany proces, na który oczywiście mamy wpływ, ale nie da się spektakularnie szybko tutaj czegoś zrobić - mówiła na antenie TVN24 psycholożka transportu.
Z kolei system kontroli zewnętrznej - jak podkreśliła dr Tokarczyk, działa poprzez instytucje, osoby normy, reguły i zasady i - jeśli działa dobrze i skutecznie, jak w innych krajach, to "kierowcy się pilnują".
- Z kolei jeżeli ten system nie działa skutecznie, czyli osoba jest przekonana o tym, że wykroczenie nie zostanie ujawnione, a jeśli nawet zostanie, to nie zostanie ukarana lub kara będzie symboliczna, tak jak na przykład za jazdę bez uprawnień, to mówiąc kolokwialnie - "hulaj dusza, piekła nie ma".
Jak podkreśliła dr Tokarczyk na antenie TVN24, nie tyle wysokość kary jest istotna, co jej nieuchronność. - Po to, żeby kara była nieuchronna, to wykroczenie musi być ujawnione, czyli musimy mieć cały system sprawnego monitoringu, przekazywania informacji, bardzo szybkiego działania i reagowania w takich sytuacjach, niezawodnego reagowania - powiedziała.
Konieczne jest też - poza samym nakładaniem kar - ich egzekwowanie. - W przypadku, o którym mówimy, kierowca miał sądowy zakaz kierowania pojazdem, a więc miał już karę orzeczoną, której nikt nie egzekwował - zwróciła uwagę.
Ale - jak podkreśliła ekspertka - "podstawowy czynnik bezpieczeństwa na drodze to szacunek do norm i drugiego człowieka". - Zrozumienie, że sytuacja na drodze jest sytuacją społeczną, jesteśmy tam nie tylko my, ale również inne osoby, które wcale nie muszą być tak sprawne jak my, które też mogą mieć słabszy dzień i stąd ogólna zasada ograniczonego zaufania obowiązuje wszystkich kierowców. W takim przypadku (jak śmiertelny wypadek 10-latka, red.) jeśli brakuje nam - a w tym przypadku wszystko na to wskazuje - elementów kontroli wewnętrznej, jeżeli zawodzą również elementy kontroli wewnętrznej, no to mamy taką sytuację, jaką mamy - podsumowała dr Tokarczyk.
Cała rozmowa z dr Ewą Tokarczyk poniżej.
Śmiertelnie potrącił 10-latka i uciekł
Do zdarzenia doszło w piątek (9 lutego), chwilę przed północą w miejscowości Wawrów, niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego, na wysokości kościoła, około stu metrów od ronda. Grupa dzieci miała zbiórkę przed wyjazdem na ferie do Zakopanego.
Jak krótko po wypadku relacjonowała policja, w autokarze były pootwieranie luki bagażowe, uczestnicy wycieczki pakowali swoje rzeczy. W pewnym momencie od strony ronda w kierunku Czechowa, z dużą prędkością przejechał kierowca bmw i potrącił dziesięcioletniego chłopca, jednego z uczestników wycieczki.
Najpierw policjanci, później ratownicy medyczni, którzy przyjechali na miejsce zdarzenia, reanimowali chłopca. Dziecko zostało przetransportowane do szpitala w Gorzowie Wielkopolskim, gdzie zmarło.
Świadkowie wypadku, w rozmowie z reporterem TVN24 Łukaszem Wójcikiem relacjonowali, że kierowca jechał z dużą prędkością. Miał nie tylko potrącić chłopca, ale i po nim przejechać, po czym uciec z miejsca zdarzenia.
Reporter dotarł też do nagrania z kamery monitoringu jednego z okolicznych mieszkańców. Nie ma na nim samego wypadku, widać natomiast przejeżdżający z dużą prędkością samochód. To moment już po tragedii, gdy sprawca ucieka z miejsca zdarzenia.
Zatrzymanie kierowcy. "Chciał uciec przed służbami"
W sobotę przed godziną 15 policjanci zatrzymali kierowcę podejrzewanego o spowodowanie tego wypadku. To 26-latek z Gorzowa Wielkopolskiego.
- Przełom nastąpił po godzinie 13, gdy funkcjonariuszom udało się znaleźć porzucone auto. Było ono w lesie, w powiecie gorzowskim, najprawdopodobniej pochodzi z wypożyczalni - relacjonował podinspektor Marcin Maludy, oficer prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Gorzowie Wielkopolskim. Później przekazał, że auto zostało porzucone w lesie w miejscowości Lipy.
Zatrzymany mężczyzna najprawdopodobniej chciał uciec przed służbami. Miał obowiązujący sądowy zakaz prowadzenia pojazdów. Podczas przeszukania policjanci znaleźli przy nim narkotyki. - Przy zatrzymaniu 26-latek przyznał się, że to on prowadził porzucone auto - dodał rzecznik.
Maludy poinformował także, że 26-latek przyznał się policjantom podczas zatrzymania, że przyjmował narkotyki w piątek około godziny 14. - Dlatego bezpośrednio po zatrzymaniu pojechaliśmy do szpitala w Gorzowie, aby pobrać krew. To rutynowa czynność - dodał.
26-latek zostanie przesłuchany najpóźniej w poniedziałek.
Zatrzymani za utrudnianie śledztwa
W sobotę wieczorem podinspektor Maludy przekazał, że w sprawie zatrzymano kolejne dwie osoby
- To 28-letni brat tego mężczyzny oraz 24-letnia kobieta. Najprawdopodobniej utrudniali śledztwo, przeszkadzali organom ścigania w dotarciu do tej osoby, ukryły auto w kompleksie leśnym. Ale poszczególne ich role i to, czy byli w tym samochodzie w momencie tragedii, będziemy oczywiście ustalać - powiedział policjant. Dodał, że te dwie osoby są właśnie przesłuchiwane i muszą się liczyć z tym, że usłyszą zarzuty związane z utrudnianiem śledztwa.
Maludy mówił także o okolicznościach pracy policji w tej sprawie: - Komendant oddelegował do tego zadania najbardziej doświadczonych policjantów. Powstała specjalna grupa. Miała bardzo szerokie spektrum. W jej skład wchodzili policjanci ruchu drogowego, prewencji, kryminalni, śledczy czy technik kryminalistyki. Właściwie wszyscy policjanci zostali postawieni na nogi w takim systemie alarmowym.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24