Droga wojewódzka nr 707 pod Rawą Mazowiecką. Sobota, około godziny 20.30. Z busa, którym kierował Waldemar Głuszkiewicz, wysiedli ostatni pasażerowie. Miał wracać do bazy. Wtedy wyprzedził go ford.
- Od razu wiedziałem, że coś z kierowcą forda jest nie tak. Pijany albo naćpany. Jak już mnie wyprzedził, to gnał wprost na jadący z naprzeciwka samochód. Myślałem, że będzie "czołówka" - opowiada w rozmowie z tvn24.pl. Jest doświadczonym kierowcą, za kierownicą pracuje od 42 lat. Samochody cudem się nie zderzyły. Ford w ostatniej chwili wrócił na swój pas i pognał dalej. Do "czołówki" doprowadził z innym samochodem. - Tamten wariat zniknął mi z pola widzenia - relacjonuje Waldemar Głuszkiewicz.Minęło ledwie kilkadziesiąt sekund, kiedy jego reflektory oświetliły porozrywane części samochodowe leżące na jezdni. W rowie obok leżał wrak auta.- Na początku pomyślałem, że to pewnie ten ford. Potem zobaczyłem, że to jakieś inne auto. I że przód auta stanął w płomieniach. Przez rozbitą szybę wystawała dłoń kobiety. Z jakiegoś powodu zapamiętałem, jak wyglądał jej pierścionek i obrączka. Chwyciłem za tę dłoń i krzyczałem: "proszę pani, proszę pani!" - wspomina w emocjach.
Dziecięcy pisk
Kobieta nie reagowała. Była zaklinowania. Na tylnej kanapie auta zauważył dziecięcy fotelik. Pusty. - Myślałem, że w środku jest tylko ona. Pobiegłem po gaśnicę. Kiedy się skończyła, chciałem załatwić drugą. Nagle usłyszałem dziecięcy pisk - mówi.
Citroen uderzył w coś przednią lewą częścią. Wtedy Głuszkiewicz jeszcze nie wiedział w co. Tylne prawe drzwi nie były uszkodzone.- Jak je otworzyłem, to zobaczyłem małe dziecko. Leżało na podłodze, wciśnięte pomiędzy przednie a tylne fotele. Twarzą do ziemi - mówi.Dziewczynka krzyczała: "mamo, mamo!". Pan Waldemar chwycił dziecko i zaniósł do swojego busa. Położył na tylnym fotelu.- Była przerażona, ale musiałem ją zostawić, żeby ratować jej mamę. Jak wybiegłem na zewnątrz, to przy moim busie już stało kilka innych aut na światłach awaryjnych. Krzyczałem, że potrzebuję gaśnicy. I nic. Siedzieli i gapili się, jak w kinie - opowiada.
Na pomoc przybiegli dopiero kierowcy, którzy jechali od drugiej strony - w kierunku Rawy Mazowieckiej. Głuszkiewicz rozglądał się. W końcu, kilkadziesiąt metrów dalej, w rowie po drugiej stronie ulicy zobaczył forda, który go wyprzedził parę minut wcześniej. Palił się.
Emocje z sobotniej nocy były na tyle duże, że przed naszą kamerą miał wątpliwości co do tego, co działo się krok po kroku. Ostateczną wersję ustalił już po nagraniu.
Beata
Z policyjnych raportów wynika, że pierwsze zgłoszenie o wypadku dotarło do dyżurnego policji o 20.30. Akcja przebiegła sprawnie.- Jak przyjechaliśmy, była 20.39. Na miejscu była już wtedy policja i pogotowie, które zajmowało się małą dziewczynką - mówi kpt. Konrad Krupa ze straży pożarnej w Rawie Mazowieckiej.Policjanci wstępnie ustalili już, co się wydarzyło. - Kierujący kradzionym fordem 29-latek czołowo zderzył się z citroenem, w którym jechała 33-letnia kobieta i jej sześcioletnia córka - mówi Małgorzata Lewandowska z rawskiej komendy powiatowej.Oba samochody płonęły. Pożar ugasili świadkowie, jeszcze zanim przyjechali strażacy.- Musieliśmy rozciąć karoserię pojazdów, żeby umożliwić wyciągnięcie zwłok 29-latka z forda i 33-latki z citroena - mówi kapitan Krupa.
Oliwia
Kiedy strażacy za pomocą hydraulicznych nożyc rozcinali samochody, sześcioletnia Oliwia leciała już śmigłowcem LPR do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.- Spędzała ferie u babci. Tego dnia miała wrócić do domu, do Rawy - opowiada wujek Oliwii i brat jej mamy.Przyjechali po nią rodzice. 33-letnia Beata i jej córka wyruszyły pierwsze. Ojciec dziewczynki chciał za nimi jechać swoim samochodem, ale coś go zatrzymało. - Zobaczyliśmy, że przy głównej drodze są światła radiowozów. Telefon siostry milczał. Pojechaliśmy więc zobaczyć, co się dzieje. No i się dowiedzieliśmy - opowiada brat pani Beaty.Lekarze twierdzą, że życiu sześciolatki nie zagraża już niebezpieczeństwo. - Jest pod wpływem leków. Nawet nie wie, że mama zginęła - mówi wujek dziewczynki.
"Gnojek"
Za kierownicą forda siedział Tomasz W. Kilka minut przed wypadkiem ukradł samochód. - Zaczepiony właściciel forda przywiózł swoją partnerkę do lekarza. Kiedy kobieta weszła do środka, sprawca podszedł do kierowcy i zażądał, aby ten go podwiózł we wskazane miejsce - opowiada Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.Właściciel auta odmówił. W. jednak naciskał. Kierowca wyszedł na zewnątrz.- Wtedy napastnik odciągnął właściciela od auta i wsiadł za kierownicę. W środku pozostały kluczyki - opowiada Kopania.Właściciel forda próbował zatrzymać złodzieja. Złapał ręką za próg drzwi wejściowych. W. z impetem zamknął je i odjechał.- Poszkodowany doznał poważnych obrażeń dłoni - mówi Kopania.W. miał bogatą kartotekę. Był karany za pobicia, kradzieże i jazdę samochodem po pijanemu. Prawo jazdy stracił w 2009 roku, ale - jak mówią sąsiedzi - nie przeszkadzało mu to w siadaniu za kółkiem. Niedawno wyszedł z więzienia. Zamieszkał w domu, z rodzicami i rodzeństwem. Raptem kilka kilometrów od miejsca, gdzie ferie spędzała Oliwia.- To był niebezpieczny gnojek. Dobrze, że już go nie ma. Szkoda, że zabrał ze sobą niewinną osobę - mówi jeden z mieszkańców wsi.Jego żona protestuje. Mówi, że "o zmarłych mówi się dobrze albo wcale".- A gówno tam. Jak ktoś był zły, to będzie zły. I nie zmieni tego fakt, że jest martwy - odpowiada mąż. Przed kamerą jednak wystąpić nie chce. Podobnie zresztą jak inni sąsiedzi.- Tam było pięciu chłopaków. Tomek to już drugi, co zginął w wypadku - słyszymy od tych, którzy znają rodzinę.
***
Rozbity ford i citroen zostały zabezpieczone przez prokuraturę. Wraki są na parkingu w Tomaszowie Mazowieckim. W aucie, którym jechał 29-letni Tomasz, prędkościomierz zatrzymał się na 120 km/h. Obrotomierz ciągle wskazuje ponad 4 tysiące obrotów. Czyli kierowca do ostatniej chwili naciskał gaz. Obok forda leży silnik - wyrwany w czasie zderzenia.Na wtorek zaplanowano sekcję zwłok Beaty i sprawcy zdarzenia. Prokuratura czeka na wyniki badań trzeźwości dwojga kierowców.W miejscu śmierci Beaty pojawił się znicz. Jej brat przychodzi tam regularnie. O planowanym pogrzebie nie umie mówić.
Autor: Bartosz Żurawicz/i / Źródło: TVN24 Łódź