Na początku w rozbitym, palącym się aucie widział tylko młodą kobietę. Potem usłyszał krzyk sześcioletniej Oliwii. Do koszmaru pod Rawą Mazowiecką doprowadził kierowca, który chwilę wcześniej ukradł samochód na oczach właściciela.
Droga wojewódzka nr 707 pod Rawą Mazowiecką. Sobota, około godziny 20.30. Z busa, którym kierował Waldemar Głuszkiewicz, wysiedli ostatni pasażerowie. Miał wracać do bazy. Wtedy wyprzedził go ford.
- Od razu wiedziałem, że coś z kierowcą forda jest nie tak. Pijany albo naćpany. Jak już mnie wyprzedził, to gnał wprost na jadący z naprzeciwka samochód. Myślałem, że będzie "czołówka" - opowiada w rozmowie z tvn24.pl. Jest doświadczonym kierowcą, za kierownicą pracuje od 42 lat. Samochody cudem się nie zderzyły. Ford w ostatniej chwili wrócił na swój pas i pognał dalej. Do "czołówki" doprowadził z innym samochodem. - Tamten wariat zniknął mi z pola widzenia - relacjonuje Waldemar Głuszkiewicz. Minęło ledwie kilkadziesiąt sekund, kiedy jego reflektory oświetliły porozrywane części samochodowe leżące na jezdni. W rowie obok leżał wrak auta. - Na początku pomyślałem, że to pewnie ten ford. Potem zobaczyłem, że to jakieś inne auto. I że przód auta stanął w płomieniach. Przez rozbitą szybę wystawała dłoń kobiety. Z jakiegoś powodu zapamiętałem, jak wyglądał jej pierścionek i obrączka. Chwyciłem za tę dłoń i krzyczałem: "proszę pani, proszę pani!" - wspomina w emocjach.
Dziecięcy pisk
Kobieta nie reagowała. Była zaklinowania. Na tylnej kanapie auta zauważył dziecięcy fotelik. Pusty. - Myślałem, że w środku jest tylko ona. Pobiegłem po gaśnicę. Kiedy się skończyła, chciałem załatwić drugą. Nagle usłyszałem dziecięcy pisk - mówi.
Citroen uderzył w coś przednią lewą częścią. Wtedy Głuszkiewicz jeszcze nie wiedział w co. Tylne prawe drzwi nie były uszkodzone. - Jak je otworzyłem, to zobaczyłem małe dziecko. Leżało na podłodze, wciśnięte pomiędzy przednie a tylne fotele. Twarzą do ziemi - mówi. Dziewczynka krzyczała: "mamo, mamo!". Pan Waldemar chwycił dziecko i zaniósł do swojego busa. Położył na tylnym fotelu. - Była przerażona, ale musiałem ją zostawić, żeby ratować jej mamę. Jak wybiegłem na zewnątrz, to przy moim busie już stało kilka innych aut na światłach awaryjnych. Krzyczałem, że potrzebuję gaśnicy. I nic. Siedzieli i gapili się, jak w kinie - opowiada.
Na pomoc przybiegli dopiero kierowcy, którzy jechali od drugiej strony - w kierunku Rawy Mazowieckiej. Głuszkiewicz rozglądał się. W końcu, kilkadziesiąt metrów dalej, w rowie po drugiej stronie ulicy zobaczył forda, który go wyprzedził parę minut wcześniej. Palił się.
Emocje z sobotniej nocy były na tyle duże, że przed naszą kamerą miał wątpliwości co do tego, co działo się krok po kroku. Ostateczną wersję ustalił już po nagraniu.
Beata
Z policyjnych raportów wynika, że pierwsze zgłoszenie o wypadku dotarło do dyżurnego policji o 20.30. Akcja przebiegła sprawnie. - Jak przyjechaliśmy, była 20.39. Na miejscu była już wtedy policja i pogotowie, które zajmowało się małą dziewczynką - mówi kpt. Konrad Krupa ze straży pożarnej w Rawie Mazowieckiej. Policjanci wstępnie ustalili już, co się wydarzyło. - Kierujący kradzionym fordem 29-latek czołowo zderzył się z citroenem, w którym jechała 33-letnia kobieta i jej sześcioletnia córka - mówi Małgorzata Lewandowska z rawskiej komendy powiatowej. Oba samochody płonęły. Pożar ugasili świadkowie, jeszcze zanim przyjechali strażacy. - Musieliśmy rozciąć karoserię pojazdów, żeby umożliwić wyciągnięcie zwłok 29-latka z forda i 33-latki z citroena - mówi kapitan Krupa.
Oliwia
Kiedy strażacy za pomocą hydraulicznych nożyc rozcinali samochody, sześcioletnia Oliwia leciała już śmigłowcem LPR do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. - Spędzała ferie u babci. Tego dnia miała wrócić do domu, do Rawy - opowiada wujek Oliwii i brat jej mamy. Przyjechali po nią rodzice. 33-letnia Beata i jej córka wyruszyły pierwsze. Ojciec dziewczynki chciał za nimi jechać swoim samochodem, ale coś go zatrzymało. - Zobaczyliśmy, że przy głównej drodze są światła radiowozów. Telefon siostry milczał. Pojechaliśmy więc zobaczyć, co się dzieje. No i się dowiedzieliśmy - opowiada brat pani Beaty. Lekarze twierdzą, że życiu sześciolatki nie zagraża już niebezpieczeństwo. - Jest pod wpływem leków. Nawet nie wie, że mama zginęła - mówi wujek dziewczynki.
"Gnojek"
Za kierownicą forda siedział Tomasz W. Kilka minut przed wypadkiem ukradł samochód. - Zaczepiony właściciel forda przywiózł swoją partnerkę do lekarza. Kiedy kobieta weszła do środka, sprawca podszedł do kierowcy i zażądał, aby ten go podwiózł we wskazane miejsce - opowiada Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury. Właściciel auta odmówił. W. jednak naciskał. Kierowca wyszedł na zewnątrz. - Wtedy napastnik odciągnął właściciela od auta i wsiadł za kierownicę. W środku pozostały kluczyki - opowiada Kopania. Właściciel forda próbował zatrzymać złodzieja. Złapał ręką za próg drzwi wejściowych. W. z impetem zamknął je i odjechał. - Poszkodowany doznał poważnych obrażeń dłoni - mówi Kopania. W. miał bogatą kartotekę. Był karany za pobicia, kradzieże i jazdę samochodem po pijanemu. Prawo jazdy stracił w 2009 roku, ale - jak mówią sąsiedzi - nie przeszkadzało mu to w siadaniu za kółkiem. Niedawno wyszedł z więzienia. Zamieszkał w domu, z rodzicami i rodzeństwem. Raptem kilka kilometrów od miejsca, gdzie ferie spędzała Oliwia. - To był niebezpieczny gnojek. Dobrze, że już go nie ma. Szkoda, że zabrał ze sobą niewinną osobę - mówi jeden z mieszkańców wsi. Jego żona protestuje. Mówi, że "o zmarłych mówi się dobrze albo wcale". - A gówno tam. Jak ktoś był zły, to będzie zły. I nie zmieni tego fakt, że jest martwy - odpowiada mąż. Przed kamerą jednak wystąpić nie chce. Podobnie zresztą jak inni sąsiedzi. - Tam było pięciu chłopaków. Tomek to już drugi, co zginął w wypadku - słyszymy od tych, którzy znają rodzinę.
***
Rozbity ford i citroen zostały zabezpieczone przez prokuraturę. Wraki są na parkingu w Tomaszowie Mazowieckim. W aucie, którym jechał 29-letni Tomasz, prędkościomierz zatrzymał się na 120 km/h. Obrotomierz ciągle wskazuje ponad 4 tysiące obrotów. Czyli kierowca do ostatniej chwili naciskał gaz. Obok forda leży silnik - wyrwany w czasie zderzenia. Na wtorek zaplanowano sekcję zwłok Beaty i sprawcy zdarzenia. Prokuratura czeka na wyniki badań trzeźwości dwojga kierowców. W miejscu śmierci Beaty pojawił się znicz. Jej brat przychodzi tam regularnie. O planowanym pogrzebie nie umie mówić.
Autor: Bartosz Żurawicz/i / Źródło: TVN24 Łódź