Historia niewielkiego psa Promyka z Głowna (woj. łódzkie) wstrząsnęła naszymi czytelnikami. Zwierzę było bite tak mocno, że wypłynęło mu oko. Nowe ustalenia policji w tej sprawie są bulwersujące: zatrzymany wczoraj kat psa tłumaczył, że działał na zlecenie właściciela czworonoga. Obaj mężczyźni usłyszeli już zarzuty - grozi im do 3 lat więzienia.
Ze względu na drastyczność ustaleń policji nie publikujemy wszystkich szczegółów prowadzonego dochodzenia.
We wtorek w ręce policji wpadł 44-letni mężczyzna, który przyznał się, że chciał zabić Promyka. Podczas przesłuchania, które odbyło się na komendzie w Głownie, 44-latek zeznał, że działał na zlecenie właściciela psa.
- Obydwaj mężczyźni się znali. Według zeznań 44-latka jego o dwa lata starszy kolega poprosił go o pozbycie się psa, bo sam nie miał sumienia tego zrobić - informuje nadkom. Liliana Garczyńska z policji w Zgierzu.
"Nie mogę patrzeć, jak się męczy"
Skąd taka wstrząsająca prośba? Według wersji przedstawionej przez 44-latka na policji właściciel Promyka narzekał na brak pieniędzy.
- Tłumaczył, że nie ma środków na jedzenie i sam chodzi głodny. Właściciel psa miał stwierdzić, że nie może patrzeć na mękę swojego zwierzaka i uznał, ze lepsza będzie dla niego śmierć - wyjaśnia policjantka.
Jak ustaliliśmy, 44-latek miał się zgodzić "pomóc" koledze i poszedł z Promykiem do lasu. Ustaleń dotyczących tego, co działo się w lesie, zdecydowaliśmy się nie publikować.
Półżywego psa po jakimś czasie znalazły przypadkowe osoby. Promyk był częściowo zakopany, znajdował się w worku. Gdyby nie szybka pomoc weterynarza, najpewniej by zdechł.
Zarzuty i dozór
Zeznania 44-latka skłoniły funkcjonariuszy do zatrzymania właściciela psa. W środę usłyszał on zarzut usiłowania zabójstwa psa ze szczególnym okrucieństwem.
Identyczny prokuratorski zarzut usłyszał 44-letni oprawca psa. We wtorek policjanci postawili mu nieco inne zarzuty - dotyczące znęcania się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem.
Podejrzanym grozi do trzech lat więzienia.
- Obydwaj mężczyźni przyznali się do stawianych im zarzutów. Prokuratorzy zastosowali względem nich dozór policyjny - informuje nadkom. Garczyńska.
Właściciel Promyka sam zgłosił się na policję tuż po tym, jak sprawa zwierzęcia stała się głośna. Tłumaczył, że ktoś mu ukradł psa. Jak się dowiedzieliśmy, jego wiarygodność od samego początku budziła wątpliwości funkcjonariuszy.
Promyk (imię to dostał w przytulisku już po gehennie) powoli dochodzi do siebie. Na razie jest zbyt wcześnie, żeby stwierdzić, czy pies doznał poważnych obrażeń mózgu.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Przytulisko Głowno