Do momentu porodu ciąża przebiegała prawidłowo. W skierniewickim szpitalu doszło - według ustaleń prokuratury - do serii błędów, które sprawiły, że Staś urodził się niedotleniony i do końca życia będzie niepełnosprawny. Przed sądem stanie lekarz, który - jak ustalili śledczy - w krytycznym momencie opuścił szpital.
Tę historię na tvn24.pl opisywaliśmy wielokrotnie. Według wyliczeń lekarza prowadzącego ciążę, Staś na świat miał przyjść 13 kwietnia 2018 roku. Ale czwarty syn Marcina i Marty zrobił im niespodziankę. Matce odeszły wody w nocy z 31 marca na 1 kwietnia. Nie było czasu, żeby dojechać do szpitala w Żyrardowie, gdzie - według planów - miało dojść do porodu.
Rodzina pojawiła się więc w znajdującym się bliżej szpitalu w Skierniewicach. Tego dnia na dyżurze był położnik z trzydziestoletnim stażem. Skierował rodzącą kobietę na salę operacyjną, zalecił podłączenie do KTG, czyli urządzenia monitorującego ruchy płodu i napięcie macicy.
- Już podczas pierwszego badania tętna płodu odnotowano nieprawidłowości. Kobiecie podano kroplówki z wywołującą skurcze oksytocyną, aby przyśpieszyć poród naturalny - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury okręgowej.
Poza szpitalem
Mimo niepokojących wyników badania - jak ustalili śledczy - lekarz zdecydował się "na pewien czas" opuścić szpital. - Kobietą opiekowały się pielęgniarki i położne, które o rozwoju sytuacji informowały lekarza przez telefon - mówi Kopania. W tym czasie mały Staś się dusił, a niedotlenienie coraz bardziej uszkadzało jego mózg.
- Trzy kolejne zapisy KTG miały obraz patologiczny. Mogły świadczyć o stanie wysokiego zagrożenia płodu. Ostatni zapis, bezpośrednio przed podjęciem decyzji o zakończeniu ciąży cięciem cesarskim, ma obraz charakterystyczny dla umierającego płodu ze stopniowo obniżającą się częstością akcji jego serca - relacjonuje Kopania.
Akt oskarżenia
Przed sądem stanie 61-letni położnik, który kluczowego dnia miał dyżur w szpitalu.
- Prokuratura oskarżyła go o narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia noworodka oraz spowodowanie u niego ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci kalectwa - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury okręgowej.
Dodaje, że lekarzowi grozi do pięciu lat pozbawienia wolności. Podczas przesłuchania 61-latek nie przyznał się do zarzutów.
- Potwierdził jednak, że błędem było nieprzystąpienie wcześniej do zabiegu cesarskiego cięcia - zaznaczył rzecznik łódzkiej prokuratury.
W czasie śledztwa okazało się, że lekarz opuścił szpital w czasie dyżuru.
- Pacjentka pozostawała pod opieką pielęgniarek i położnych. Kierownik dyżuru znajdując się poza placówką kontaktował się z personelem jedynie telefonicznie. W czasie przesłuchania lekarz stwierdził, że jego wyjście ze szpitala podyktowane było względami rodzinnymi - mówi Kopania.
Prokurator zastosował wobec oskarżonego zawieszenie w wykonywaniu zawodu lekarza. Dokonano także zabezpieczenia majątkowego.
Decyzja, której nie było
Biegli powołani w czasie śledztwa przez prokuratorów orzekli, że decyzja o wykonaniu cesarskiego cięcia powinna zapaść jak najszybciej. Tę decyzję powinien podjąć oskarżony.
- Dopiero po godzinie 7, blisko po czterech godzinach od przyjęcia do szpitala, zapadła decyzja o cesarskim cięciu - mówi Kopania.
Decyzję podjęła lekarka, która pojawiła się na dyżurze w szpitalu. Działo się to w momencie, kiedy odnotowano zanik pracy serca Stasia.
- Jak wynika z pozyskanej opinii, u noworodka doszło do rozwoju niedotlenienia, a w następstwie do powstania nieodwracalnych skutków zdrowotnych, związanych głównie z uszkodzeniem ośrodkowego układu nerwowego - mówi w rozmowie z tvn24.pl Kopania.
Dodaje, że biegli jednoznacznie stwierdzili, że Staś z tego powodu został skazany na kalectwo i ciężką chorobę długotrwałą.
Źródło: TVN24 Łódź/PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź