- To potworny cios. Tym boleśniejszy, że nikt się go nie spodziewał - mówi pełnomocnik rodziców Stasia, który po cesarskim cięciu był tak niedotleniony, że najpewniej będzie już zawsze niepełnosprawny. - To wina naszego lekarza - przyznaje szpital.
Według wyliczeń lekarza prowadzącego ciążę, na świat miał przyjść 13 kwietnia. Ale Staś, czwarty syn Marcina i Marty, zrobił im niespodziankę. Matce odeszły wody w nocy z 30 marca na 1 kwietnia. Nie było czasu, żeby dojechać do szpitala w Żyrardowie, gdzie - według planów - miało dojść do porodu.
Zamiast tego para przyjechała do znajdującego się bliżej szpitala w Skierniewicach (woj. łódzkie). Tego dnia na dyżurze był Zbigniew J., położnik z trzydziestoletnim stażem. Skierował rodzącą kobietę na salę operacyjną, zalecił podłączenie do KTG, czyli urządzenia monitorującego ruchy płodu i napięcie macicy.
Później Marta już go nie widziała. O tym, co dzieje się z rodzącą, doktor Zbigniew J. dowiadywał się od położnej przez telefon. W tym czasie mały Staś się dusił, a niedotlenienie coraz bardziej uszkadzało jego mózg.
Bez reakcji
Doktor Mariusz Grzesiak jest wojewódzkim konsultantem do spraw położnictwa i ginekologii. Kilka dni po dramacie Stasia i jego rodziny oceniał zapis KTG, do którego podczas feralnego dyżuru podpięta była Marta.
- Jednoznacznie stwierdził, że zapis wskazywał na to, że dziecko było już niedotlenione i trzeba było jak najszybciej wykonać cesarskie cięcie - opowiada dr Tadeusz Bujnowski, dyrektor ds. medycznych szpitala w Skierniewicach.
Grzesiak zwrócił uwagę na to, że serce płodu powinno uderzać od 140 do 160 razy na minutę. I serce Stasia mieściło się w tym zakresie. Problem w tym, że zapis KTG wskazuje, że jego tętno praktycznie się nie zmieniało. To zły znak. Świadczący o tym, że następuje niedotlenienie.
Tamtego dnia Zbigniew J. nie zareagował. Zamiast jak najszybciej podjąć decyzję o ratowaniu duszącego się dziecka, zalecił podanie oksytocyny. Hormonu, który miał przyspieszyć naturalną akcję porodową. Ta decyzja - w opinii wojewódzkiego konsultanta - również była zła i tylko pogorszyła sytuację dziecka.
Bez odpowiedzi
- To był już czwarty poród matki Stasia, dlatego wiedziała, że coś jest nie tak. Personel jednak nie reagował na jej uwagi - opowiada nam Tomasz Górski, pełnomocnik rodziny.
Na sali porodowej była już ponad trzy godziny, kiedy w szpitalu doszło do zmiany personelu. Na oczach nowej kadry doszło do załamania się tętna Stasia. Dopiero wtedy wykonano cesarskie cięcie.
- Dziecko po przyjściu na świat nie oddychało, jego serce nie biło - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
W skierniewickim szpitalu rozpoczęła się walka o uratowanie życia noworodka. Udało się. Staś trafił do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.
- Z pewnością potrzeba będzie miesięcy, żeby dokładnie ocenić, jak bardzo ucierpiało zdrowie dziecka. Wszystko jednak wskazuje na to, że będziemy mieć do czynienia z trwałym kalectwem - przyznaje Kopania.
Prokuratorzy prowadzą śledztwo w sprawie nieumyślnego zagrożenia życia i zdrowia dziecka oraz spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Śledczy dostali w tej sprawie dwa zawiadomienia - pierwsze od ojca Stasia, drugie od dyrekcji szpitala, która wszczęła w tej sprawie postępowanie wewnętrzne.
"Zdumiewające"
Dyrektor Tadeusz Bujnowski nie ukrywa, że nie potrafi zrozumieć zachowania swojego podwładnego. Tym bardziej, że po przyjęciu do szpitala ani razu nie przyszedł do matki chłopca.
- Jest to doprawdy zdumiewające. Zwłaszcza, że mówimy o bardzo dobrym i doświadczonym specjaliście - komentuje.
Dyrekcję zaskoczyło też to, w jaki sposób lekarz tłumaczył się ze swoich decyzji podczas feralnego dyżuru.
- Stwierdził, że już wcześniej widział takie zapisy KTG i dzieci rodziły się zdrowe - opowiada dyrektor Tadeusz Bujnowski.
Okazało się też, że doktor Zbigniew J. w czasie dyżuru opuścił szpital.
- Dysponujemy notatką z placówki, z której wynika, że lekarz był nieobecny od 5:20 do 5:40. W tym czasie miał załatwiać ważne sprawy rodzinne - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Zbigniew J. został odsunięty od leczenia pacjentów. Został też zawieszony w obowiązkach zastępcy ordynatora położnictwa w skierniewickim szpitalu.
Rodzice Stasia już zapowiadają, że będą domagali się odszkodowania od szpitala.
- Mówimy o chłopcu, który był zdrowy przez całą ciążę. Po tym, co się stało w szpitalu został skazany na bycie kaleką - podkreśla pełnomocnik rodziny.
Autor: bż/mś / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź