Ta sprawa bulwersowała opinię publiczną z dwóch powodów. Pierwszym było okrucieństwo Artura W., który zabił swoją partnerkę - być może na oczach jej dziecka. Drugim były działania policji, przez które ciało Kai przez dziewięć dni leżało w wersalce.
Proces ruszył w łódzkim sądzie okręgowym i toczy się za zamkniętymi drzwiami. Wnioskowała m.in. o to rodzina pokrzywdzonej. Sąd uznał, że jej dobro jest najważniejsze.
Na ławie oskarżonych usiadł 31-letni dziś Artur W. Późniejszą ofiarę poznał przypadkiem. Uratował ją, kiedy została napadnięta przez dwóch agresywnych mężczyzn. Gdy 20-letnia Kaja zamieszkała z W., wybawca zmienił się w kata.
Kaja zginęła 15 sierpnia 2017 roku około godz. 2 w nocy. Wcześniej para miała się kłócić przez dłuższy czas. Powodem awantury miały być - jak powiedział prokurator - zastrzeżenia Artura W. co do sposobu postępowania 20-latki. O co dokładnie chodzi, tego prokuratorzy nie chcieli zdradzić.
Arturowi W. grozi dożywocie. Przyznał się do zabójstwa. W czasie śledztwa obszernie opowiadał o tym, co stało w mieszkaniu na łódzkim Teofilowie. Przedstawiona przez niego wersja w pełni koresponduje z zabezpieczonymi dowodami.
W obecności dziecka
W mieszkaniu oprócz ofiary i sprawcy był też 2,5-letni syn zabitej.
- Podejrzany powiedział, że chłopiec spał w czasie awantury. W nocy miał się obudzić. Artur W. twierdzi, że nie widział ani momentu zabójstwa, ani ciała matki - relacjonował Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Zastrzegł jednak, że śledczy mają "poważne wątpliwości" co do tej wersji. Kopania informuje, że z zachowania chłopca (będącego obecnie pod opieką biologicznego ojca) wynika, że "co najmniej widział ciało zmarłej matki"
Oskarżony powiedział śledczym, że ciało zamordowanej partnerki ukrył dopiero następnego dnia. Nie miał pewności, czy na pewno nie żyje. Skrępował więc ciało sznurem, założył na głowę torbę i owinął kołdrą. Swoją ofiarę umieścił w wersalce, na wierzchu której położył jeszcze jedną wersalkę.
Mówiła, że jest w ciąży
Artur W., w czasie śledztwa odniósł się także do informacji przekazywanych wcześniej śledczym przez rodzinę 20-letniej Kai, że była ona w ciąży.
- Mężczyzna zeznał, że partnerka powiedziała mu o ciąży. On jednak - jak wyjaśniał - nie uwierzył w to. Stwierdził, że nie widział żadnych wyników badań, które by to potwierdziły - zaznaczył Kopania.
Niewykluczone, że już nigdy nie uda się potwierdzić, czy 20-latka faktycznie spodziewała się dziecka. Odpowiedzi na to pytanie nie dała sekcja zwłok kobiety.
- Ciało zamordowanej w momencie ujawnienia zwłok było w znacznym stadium rozkładu. Podczas sekcji nie ujawniono co prawda objawów ciąży, ale niewykluczone, że poszkodowana była wtedy "na początku" ciąży - zaznaczył prokurator.
Biegli powołani przez śledczych uprzedzają już na tym etapie, że nawet szczegółowe badania próbek pobranych podczas autopsji mogą okazać się niewystarczające do potwierdzenia bądź odrzucenia tej wersji.
Weszli za trzecim razem
Zgłoszenie o zaginięciu kobiety wpłynęło do policji 17 sierpnia. Policja odnalazła jej zwłoki dopiero 26 sierpnia - kiedy policjanci pojawili się po raz trzeci w mieszkaniu wynajmowanym przez Artura W. na łódzkim osiedlu Teofilów.
W. ostatni raz był widziany 16 sierpnia, kiedy pojechał do Zduńskiej Woli oddać 2,5-letniego syna zamordowanej pod opiekę jej siostry. Potem zniknął. Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi wyznaczyła nagrodę w wysokości 5 tys. zł za informacje pomocne w zatrzymaniu 29-latka. Kilkadziesiąt minut później wysokość nagrody podniesiono do 15 tysięcy.
W trakcie śledztwa prokuratura ustaliła, że mężczyzna był karany. W 2011 roku w Wielkiej Brytanii za gwałt, a w 2015 roku - za uszkodzenie ciała w Niemczech.
Ostatecznie podejrzany został zatrzymany kilka dni po odnalezieniu ciała Kai. W. wpadł w Koszalinie (woj. zachodniopomorskie), zatrzymał go patrol ruchu drogowego.
- Został ujęty dzięki skutecznej akcji poszukiwawczej - mówił wtedy tvn24.pl rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Ciarka.
Artur W. siedział na przystanku autobusowym, został zauważony przez funkcjonariuszy policji, którzy dysponowali jego danymi osobowymi i wizerunkiem.
- Z danych, które zostały nam przekazane wynika, że mężczyzna był spokojny i nie stawiał oporu - mówił Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Rzecznik KGP Mariusz Ciarka mówił z kolei, że według jego informacji W. był zaskoczony tym, iż został rozpoznany przez policjantów.
Nie sprawdzili mieszkania
W sprawie śmierci 20-letniej Kai w prokuraturze w Ostrowie Wielkopolskim toczyło się także odrębne postępowanie, które dotyczyło niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy z Łodzi prowadzących poszukiwania kobiety po zgłoszeniu jej zaginięcia przez rodzinę. Wcześniej komendant wojewódzki policji w Łodzi zawiesił w obowiązkach na trzy miesiące dwóch policjantów, którzy popełnili błędy w trakcie poszukiwań. Nie sprawdzili mieszkania W., choć poinformowali, że to zrobili. Po kilku dniach inna ekipa policji weszła do mieszkania i znalazła ciało. Postępowaniem dyscyplinarnym objęto także dwóch innych funkcjonariuszy, który mieli sprawdzić mieszkanie, ale w ogóle do niego nie weszli, dzień po zgłoszeniu zaginięcia kobiety przez jej rodzinę. W Łódzkiem zarządzono też kontrole dotyczące prawidłowości postępowania policji we wszystkich prowadzonych sprawach poszukiwawczych. Sprawa śmierci 20-latki została też - na polecenie szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka - objęta nadzorem przez komendanta głównego policji.
- Ostatecznie wysłany został do sądu akt oskarżenia przeciwko funkcjonariuszowi komendy miejskiej w Łodzi. Zebrany materiał wskazywał, że dopuścił się niedopełnienia obowiązków służbowych, co skutkowało działaniem na szkodę publiczną, bo opóźniło ustalenie, że doszło do zabójstwa - mówił Maciej Meler z ostrowskiej prokuratury.
Odrębne postępowania dyscyplinarne trwały też w policji. Dotyczyły sześciorga funkcjonariuszy. W tym gronie znalazło się:
- dwóch dzielnicowych, którzy za pierwszym razem sprawdzali mieszkanie, w którym doszło do tragedii;
- dwoje policjantów, którzy wraz ze strażakami pojawili się w mieszkaniu;
- dyżurny oraz dzielnicowy.
- Dwie osoby same odeszły ze służby. Pozostali zostali uznani winnymi i otrzymali kary dyscyplinarne. Było to wyznaczenie na niższe stanowisko służbowe oraz ostrzeżenie o niepełnej przydatności do służby - mówi mł. insp. Joanna Kącka z łódzkiej policji.
15 sierpnia - kamery nagrywają tylko 29-letniego Artura Walasa Kleibora (partnera Kai, który był wcześniej skazany za brutalny gwałt w Anglii) oraz 2,5-letniego Brajana - syna zabitej. 16 sierpnia - kamery "widzą", jak Walas Kleibor oraz syn zabitej wyjeżdżają do Zduńskiej Woli. Tam 29-latek pozostawia dziecko pod opieką siostry zamordowanej. Mężczyzna nie wraca już do domu w Łodzi. 17 sierpnia - rodzina zgłasza zaginięcie Kai. Tego samego dnia o pomoc w tej sprawie występują do łódzkich policjantów funkcjonariusze ze Zduńskiej Woli. 18 sierpnia - dwóch policjantów z II komisariatu w Łodzi idzie do lokalu przy Rojnej. Tam sporządzają notatkę. 19 sierpnia - pod drzwiami, za którymi leży schowana w kanapie zamordowana Kaja, pojawiają się jej siostry. Wzywają policję, a ta straż pożarną. Strażacy nie znajdują ciała. 26 sierpnia - w lokalu po raz kolejny pojawiają się policjanci. Tym razem znajdują ciało zabitej, które jest już w stanie zaawansowanego rozkładu. Działania policji dzień po dniu
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź