- Wiedziałam, że można od nich umrzeć - mówiła przed warszawskim sądem jedna z kobiet, które spożywały "spalacze tłuszczu". Specyfik sprzedawany przez internet był przyczyną śmierci 20-latki. W środę odbyła się kolejna rozprawa przeciwko mężczyźnie, który go produkował i sprzedawał.
Przed sądem po raz kolejny kolejny stanął Maciej Ż., któremu zarzucono sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób. Jedna z osób, która kupiła wyprodukowany i sprzedany przez niego "specyfik na odchudzanie" nie żyje. Zmarła w maju 2013 r. na skutek ostrej niewydolności krążeniowo-oddechowej.
W środę sąd przesłuchiwał jako świadków i pokrzywdzonych kolejne osoby z ustalonej przez prokuraturę listy, klientów Macieja Ż.
Byli na niej 30-letni urzędnik z Poznania, 18-letni uczeń liceum z Bydgoszczy i dwudziestokilkuletnia studentka ze Szczecina.
Wszystkich łączy to, że chcieli zrzucić kilka kilogramów.
"Wiedzieliśmy, co bierzemy"
Arkadiusz K. z Poznania zeznał, że wiedział o szkodliwym działaniu "spalaczy tłuszczu". Przez internet kupił dwa opakowania po kilkadziesiąt tabletek. Za każde zapłacił po 150 złotych.
- Za pierwszym razem tego nie zażyłem, wystraszyłem się i wyrzuciłem. Zdecydowałem się za drugim razem. Zażywałem zgodnie z instrukcją, przez około miesiąc. Wszystkiego było 50 lub sto kapsułek - relacjonował Arkadiusz K.
Mężczyzna zeznał, że dzięki specyfikowi zrzucił około 6 kg i nie odczuł negatywnego wpływu na zdrowie. - Wiedziałem o skutkach ubocznych. Z internetu - mówił jednak.
Pytany przez obronę, czy sprzedający informował o możliwych skutkach ubocznych, świadek odparł, że "raczej nie", choć nie wykluczył, że mógł od Macieja Ż. otrzymać mail z linkami do informacji internetowych.
"Mogła na mróz wychodzić bez niczego"
Z kolei Anna L., mieszkanka szczecina powiedziała, że zamówiła "spalacze tłuszczu" dla koleżanki.
- Wiedziałam, co to za specyfik, że to jakiś środek na owady, bo studiuję kosmetologię i interesuję się chemią - zeznała.
Stwierdziła też, że wzięła tylko "kilka tabletek", bo nie chciała mieć podobnych skutków ubocznych co jej koleżanka. - Ciągle było jej gorąco. Wiem, że ubocznym skutkiem jest podniesienie temperatury ciała aż do ścinania białka i można nawet umrzeć - twierdziła kobieta i opowiadała, że po wzięciu pigułki "temperatura podniosła się na tyle, że mogła wyjść na mróz bez okrycia".
Anna L. zeznała, że "koleżanka wiedziała co spożywa, to nie było jakieś zatajone".
Z kolei Patryk W., świadek z Bydgoszczy też kupił opakowanie "spalaczy tłuszczu" przez internet. - Płaciłem z góry. W paczce była ulotka informująca, że nie jest to środek do spożycia przez ludzi. Ostatecznie wyrzuciłem opakowanie, bo znałem skutki uboczne z internetu, z forów" - powiedział.
Preparat do niszczenia pastwisk
Rok temu dziewczyna, której oskarżony Maciej Ż. oskarżony sprzedał własnej produkcji preparat na odchudzanie, ugotowała się – i to dosłownie. Chciała schudnąć z pomocą tabletek, które kupiła w internecie. Nie zdążyła stracić na wadze ani grama, bo – po zażyciu specyfiku – żyła tylko kilka dni.
Sprzedawcy grozi dwanaście lat więzienia.
"Spalacze tłuszczu" to w rzeczywistości substancja o nazwie DNP - dinitrofenol, organiczny związek chemiczny z grupy fenoli, stosowany przed laty przez Amerykanów podczas wojny w Wietnamie do niszczenia pastwisk, lasów i kultur roślinnych. Jego działanie polega na podniesieniu temperatury ciała. Specyfik powstawał w mieszkaniu Macieja Ż. w Zgierzu (łódzkie).
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
"Spalacze tłuszczu" powstawały w mieszkaniu Macieja Ż.:
Autor: bż/r / Źródło: TVN24 Łódź/PAP
Źródło zdjęcia głównego: Małopolska Policja