Mieli dowieźć rannego na przyszpitalne lotnisko, by przekazać go do śmigłowca LPR, ale gdy podjechali pod bramę, zastali ją zamkniętą na kłódkę. W takiej sytuacji liczy się każda chwila, więc zrobiło się nerwowo, a kłódkę musieli przeciąć strażacy. Kutnowski szpital, który zarządzą lądowiskiem zapowiedział, że... obciąży ratwoników kosztami zakupu nowej. - Pogotowie za późno nam powiedziało, że lądowisko będzie potrzebne..
Kuriozalną sytuację, do której doszło 12 lipca w Kutnie jako pierwszy opisał Dziennik Łódzki.
- Młody mężczyzna miał podejrzenie pourazowego obrzęku mózgu i potrzebował przetransportowania na oddział neurochirurgiczny - mówi Krzysztof Chmiela z firmy Falck.
Ratownik poprosił o pomoc Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Żeby było szybciej, karetka wioząca rannego mężczyznę miała się spotkać ze śmigłowcem na lądowisku w pobliżu miejscowego szpitala.
- Brama wjazdowa do lądowiska była jednak zamknięta. Nie mogliśmy pozwolić, żeby doszło do opóźnienia akcji, więc przecięliśmy kłódkę - opowiada kpt. Zdzisław Pęgowski z kutnowskiej straży pożarnej, która zabezpieczała miejsce lądowania śmigłowca.
"Nawet nie wiedziałem, że jest bałagan"
Na pokładzie maszyny LPR był Sławomir Lach. W rozmowie z tvn24.pl opowiada, że dopiero po wielu dniach dowiedział się, że tuż przed wylądowaniem na terenie lądowiska było bardzo nerwowo.
- Wylądowaliśmy, zabraliśmy chorego i polecieliśmy do szpitala w Zgierzu. O problemach z lądowiskiem dowiedziałem się dopiero od żony, która pracuje w NFZ - mówi Sławomir Lach.
Lach twierdzi, że obowiązek poinformowania szpitala o potrzebie skorzystania z lądowiska spoczywała na pogotowiu Falck, które wezwało LPR.
"Poinformowali nas za późno"
Kutnowski szpital, który odpowiada za lądowisko tłumaczy, że musi być ono zamknięte na kłódkę, żeby uchronić je przed wandalami. Winę za zamieszanie, do którego doszło na początku lipca zrzuca na pogotowie Falck.
- Zostaliśmy zbyt późno poinformowani, że lądowisko będzie potrzebne i dlatego nie zdążył się tam pojawić pracownik z kluczem - mówi Beata Pokojska, rzecznik szpitala.
Pracownicy szpitala podkreślają, że o przylocie śmigłowca dowiedzieli się trzy minuty przed lądowaniem. Dlatego też dyrekcja kutnowskiej placówki napisała do pogotowia Falck pismo w którym żąda, żeby do podobnych sytuacji już nie dochodziło:
- "Informacja o lądowaniu śmigłowca LPR ma być przekazywana do Szpitalnego oddziału Ratunkowego niezwłocznie po jego wezwaniu" - czytamy w przesłanym piśmie.
W tym samym piśmie można przeczytać, że jeżeli podobna niebezpieczna i kuriozalna sytuacja się wydarzy, to kutnowski szpital... obciąży pogotowie kosztem nowej kłódki.
Falck: to wina szpitala
Przedstawiciele firmy Falck nie czują się jednak winni i zgłosili się do łódzkiego urzędu wojewódzkiego o wyjaśnienie sytuacji. Jacek Raszyński, dyrektor wydziału bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego w urzędzie wojewódzkim krytykuje kutnowski szpital.
- Zgodnie z przepisami, lotnisko przy SOR powinno być dostępne całodobowe, bez konieczności przecinania zabezpieczenia bramy. To niezbędne przy udzielaniu pomocy osobom w nagłych przypadkach - twierdzi Raczyński.
NFZ "przyjrzy się sprawie"
Urząd Wojewódzki wystąpił dwa dni temu do Narodowego Funduszu Zdrowia z wnioskiem o sprawdzenie, czy w Kutnie nie doszło do nieprawidłowości.
- Przyjrzymy się dokładnie sprawie i zweryfikujemy, czy i kto zawinił - mówi tvn24.pl Anna Leder z łódzkiego NFZ.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź, Dziennik Łódzki
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24