Łódzka firma jest zadowolona z pracy Igora, 29-letniego Ukraińca. Wystąpiła do urzędu o zgodę na to, aby mógł legalnie pracować przez następne trzy lata. - Usłyszeliśmy, że na jego miejsce jest mnóstwo innych chętnych. Oni mają pierwszeństwo - mówią przedsiębiorcy.
Igor Honcharenko pracował w Polsce już wcześniej. W zeszłym roku stwierdził, że chce tu zamieszkać - z żoną i dwiema córkami. Dostał pracę jako kierowca w jednej z łódzkich firm. "Zdolny, ambitny i pracowity" - taką opinię wyrobił sobie wśród szefów.
- Na początku pracował na podstawie oświadczeń o powierzeniu zatrudnienia. Chcieliśmy, żeby został z nami na stałe - opowiada Robert Bathelt, jeden z pracodawców Igora.
Szefowie Ukraińca wystąpili do Urzędu Wojewódzkiego, aby ten wydał zgodę na to, żeby Igor pracował w Polsce przez następne trzy lata.
- Myśleliśmy, że to formalność - mówi Robert Bathelt.
Mylili się.
Dowiedzieli się, że zanim wojewoda wyda zgodę, trzeba sprawdzić, czy nie ma innych chętnych na stanowisko Igora. Dlaczego? Bo stanowisko Igora nie jest stanowiskiem dla specjalisty.
- W tym wypadku wymagany jest test rynku pracy - wyjaśnia Dagmara Zalewska, rzecznik prasowy wojewody łódzkiego.
Kto chętny?
Żeby przeprowadzić test rynku pracy, łódzka firma musiała zgłosić do urzędu pracy, że prowadzi nabór na dane stanowisko - w tym wypadku kierowcy.
- Pracodawca wskazuje, jakie ma wymagania względem pracownika. Na tej podstawie sprawdzamy, czy mamy zarejestrowanych bezrobotnych, którzy nadają się na to stanowisko - wyjaśnia Robert Gąciarek z urzędu pracy w Łodzi.
Łódzka firma, która chciała zatrudnić Igora wskazała, że kandydat idealny powinien mieć prawo jazdy kategorii B, znać dobrze topografię Łodzi i mieć co najmniej półroczne doświadczenie zawodowe.
- Kryteria podane przez pracodawcę były tak ogólne, że bardzo wielu bezrobotnych je spełniało. A ponieważ obywatele polscy mają znajdować zatrudnienie jako pierwsi w kolejności, poinformowaliśmy Urząd Wojewódzki o tym, że mamy wielu innych chętnych na wskazane stanowisko - mówi Gąciarek.
Efekt był taki, że do firmy zaczęli zgłaszać się ludzie przysłani przez urząd pracy.
- To było szalenie frustrujące. Przychodzili do nas ludzie, którzy nie mieli zamiaru podjąć pracy. Zależało im na tym, żebyśmy podbili dokumenty, że nie nadają się do pracy - opowiada Bathelt.
Jego wspólnik, Krzysztof Denel uważa, że w ogóle nie chcieli podjąć pracy.
- Miałem wrażenie, że chcą po prostu dalej mieć ubezpieczenie zdrowotne - opowiada Krzysztof Denel.
"I co ja powiem?"
Kiedy do łódzkiej firmy zgłaszali się kolejni chętni, Igor Honcharenko zastanawiał się, jak dalej będzie wyglądało jego życie.
- Starsza córka, dziewięcioletnia, chodzi do polskiej podstawówki. Młodsza, czteroletnia zaadaptowała się w przedszkolu. Nie wyobrażam sobie, żebym znowu musiał robić rewolucję w ich życiu. Co im powiem, jak nie dostanę zgody na pracę? - pyta retorycznie.
Sprawa była dla niego tym bardziej niezrozumiała, że przecież pracodawca był zadowolony z jego pracy.
- Mam nadzieję, że wszystko uda się jakoś wyprostować. Chcemy zostać w Polsce i tu żyć - mówi.
Kreatywne wnioski
W urzędzie pracy słyszymy, że Igor ma problemy, bo pracodawca był zbyt szczery.
- Zazwyczaj właściciele firm omijają przepisy. Podają takie kryteria względem poszukiwanego pracownika, że trudno znaleźć bezrobotnego, który je spełnia - opowiadają urzędnicy.
W takiej sytuacji urząd pracy wydaje tzw. opinię starosty, w której informują Urząd Wojewódzki o tym, że nie ma bezrobotnych Polaków, którzy nadają się do pracy. Dopiero wtedy pracodawca dostaje wolną rękę.
***
Igor Honcharenko pracować w Polsce może do 13 września. Jego szefowie deklarują, że do końca będą walczyć o to, żeby mężczyzna mógł dalej u nich pracować.
Autor: Bartosz Żurawicz/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź