Miał dziesięć miesięcy, kiedy jego serce trzeba było wyłączyć. Mały Miłosz leżał na stole operacyjnym, a jego krew pompowała maszyna. W tym czasie łódzcy lekarze przystąpili do operacji, jakiej dotąd nie było.
O tym, że Miłosz ma chore serce jego rodzice dowiedzieli się dzień po jego narodzinach.
- Synek ciężko oddychał. Od lekarzy we Wrocławiu usłyszeliśmy, że ma bardzo poważną wadę serce - opowiada Magdalena Lewandowska.
Wada polegała na tym, że u Miłosza źle funkcjonowały dwie zastawki: aortalna (zapobiegająca cofaniu się krwi z aorty do lewej komory) i mitrialna (która zapobiega cofaniu się krwi z komory lewej do przedsionka lewego).
Żeby Miłosz nie umarł, trzeba było natychmiast operować zastawkę aortalną. Żyjący ledwie od kilkudziesięciu godzin chłopiec przeszedł operację podobną do tej, jaką mają osoby po zawałach. Za pomocą balonika udrożniono zastawkę aortalną. Ale to nie ten zabieg sprawił, że Miłosz przeszedł do historii medycyny.
- Problemem była zastawka mitrialna. Synek kwalifikował się do wszczepienia mu zastawki mechanicznej - mówi jego matka.
Problem w tym, że zastawki mechaniczne były zbyt duże dla jej dziecka. Dlatego chłopiec trafił do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Tutejsi eksperci zdecydowali się zrobić coś, czego dotąd nie robił nikt.
Świńskie jelito
Profesor Jacek Moll uznał, że Miłosz potrzebuje czegoś, co będzie rosło wraz z nim.
- W dużym skrócie nasz pomysł polegał na tym, że ze specjalnie wypreparowanego jelita świńskiego wycięta została zastawka w takich rozmiarach, jakich potrzebował pacjent - opowiada profesor.
Fragment jelita w odpowiednim kształcie został oczyszczony tak, żeby organizm Miłosza nie potraktował nowej zastawki jak ciało obce i - w konsekwencji - nie zaczął z nią walczyć.
Nowa zastawka dla Miłosza miała 13 milimetrów średnicy. Nad jej przygotowaniem do wszycia dbała firma zewnętrzna.
- Konstrukcja musiała być bardzo solidna, bo w lewej komorze jest wysokie ciśnienie - tłumaczy prof. Jacek Moll.
Równie solidne musiało być mocowanie zastawki w sercu.
Konstrukcja, która ma rosnąć
W lipcu ubiegłego roku Miłosz trafił na stół operacyjny. Miał 10 miesięcy.
- Nie wiedzieliśmy, że ma to być przełomowa operacja. Stres był nie do opisania - wspomina mama Miłosza. Ze wzruszenia łzy lecą jej po policzku.
Dziś - po dziewięciu miesiącach po operacji - lekarze wiedzą, że operacja była pełnym sukcesem.
- Zastawka pracuje tak, jak powinna. Miłosz ma w sercu konstrukcję nieco mniej skomplikowaną, niż inni ludzie na świecie. Grunt jednak, że wszystko działa, jak należy - mówi prof. Moll.
Profesor ma nadzieję, że nowa zastawka będzie rosła wraz z Miłoszem. Jak to możliwe?
- Założenie jest takie, że wszczepiony przez nas materiał biologiczny zostanie pokryty swoimi tkankami przez organizm Miłosza. W ten sposób cała konstrukcja będzie mogła rosnąć razem z sercem - mówi prof. Jacek Moll.
Bez objawów
Profesor Jacek Moll ma nadzieję, że wszczepiona przez niego zastawka będzie jak najdłużej służyła małemu pacjentowi.
- Jeżeli chłopiec z nią podrośnie, to będziemy mogli docelowo wszczepić mu zastawkę mechaniczną. Tego typu konstrukcje mają około 100 lat żywotności, a więc powinna wystarczyć do końca życia - kończy kardiochirurg.
Półtoraroczny dziś Miłosz to spokojny, ciekawy świata chłopiec.
- Nie miał czasu uczyć się chodzić. Od razu musiał nauczyć się biegać - uśmiecha się jego mama. Podkreśla, że po chłopcu nie widać, żeby miał jakiekolwiek problemy kardiologiczne.
- Nie męczy się szybciej od rówieśników. W niczym im nie ustępuje. A pod względem apetytu nawet ich przerasta. A podobno dzieci kardiologiczne miewają problemy z jedzeniem - zaznacza Magdalena Lewandowska.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź