Mirosław Blejzyk miał w dniu śmierci 57 lat. W maju 2014 roku trafił do szpitala imienia Jonschera w Łodzi, w którym nie wykonano mu podstawowych badań: nie użyto USG ani tomografu komputerowego. Oficjalnie – z powodu tymczasowej awarii. Późniejsze śledztwo wykazało, że żadnej awarii nie było. Po siedmiu latach od zdarzenia łódzki sąd okręgowy co prawda uznał za winnych dwoje lekarzy, ale odstąpił od wymierzenia im kary.
Siedem lat temu, w długi majowy weekend, Mirosław Blejzyk z ostrym bólem brzucha trafił do szpitala im. Jonschera w Łodzi. Eksperci – lekarze, medycy związani z Ministerstwem Zdrowia i Narodowym Funduszem Zdrowia, którzy w ostatnich latach wypowiadali się w tej sprawie, nie mieli wątpliwości: w tym szpitalu zabrano pacjentowi ostatnią szansę na przeżycie.
57-latek miał sączącego się tętniaka aorty brzusznej. Lekarze - jak jednomyślnie twierdzą eksperci, analizujący na potrzeby sprawy dokumentację medyczną - powinni go natychmiast operować. Ale zamiast tego pacjent trafił na sześć godzin do szpitalnego łóżka. Podawano mu leki przeciwbólowe. Nie wykonano USG jamy brzusznej.
Nie zrobiono tego - bo jak już w 2014 roku nagłośniliśmy na tvn24.pl - w szpitalu tym, wbrew rozporządzeniom ministra zdrowia, można było skutecznie przebadać pacjentów tylko w dni powszednie. W 2014 roku, kiedy Mirosław Blejzyk został przyjęty na szpitalny oddział, 1 maja wypadał w czwartek. Chociaż 2 maja teoretycznie był powszednim dniem pracy, to szpital pracował jak w weekend z powodu majówki.
Po naszej publikacji na placówkę posypały się gromy: szpital krytykowali biegli lekarze powołani przez resort zdrowia, przedstawiciele Rzecznika Praw Pacjenta, biegli w zakresie medycyny obrazowej oraz kontrolerzy Narodowego Funduszu Zdrowia, który ostatecznie nałożył na placówkę ponad 90 tysięcy złotych kary.
Wszyscy podkreślali, że w święta i weekendy w szpitalu nie było radiologów, bo ich dyżurów nie zaplanowała dyrekcja. Czyli pacjentów po prostu nie można było przebadać.
- Śmierć chorego nie była wynikiem błędu lekarskiego, ale poważnych niedociągnięć organizacyjnych powodujących faktyczne pozbawienie pacjentów diagnostyki w trybie ostrodyżurowym – przesądzał jeszcze w 2014 roku ówczesny wojewódzki konsultant ds. radiologii prof. Ludomir Stefańczyk.
I po sprawie
Prokurator badająca sprawę w 2016 roku wysłała akt oskarżenia przeciwko dwóm lekarzom, którzy zajmowali się Mirosławem Blejzykiem.
53-letni Marcin Ś. z izby przyjęć oraz 45-letnia Katarzyna P. dyżurująca na chirurgii zostali oskarżeni o nieumyślne narażenie pacjenta na utratę zdrowia lub życia. 12 marca 2019 roku zostali za to nieprawomocnie skazani na pół roku więzienia w zawieszeniu na rok. Sędzia uzasadniając wyrok podkreślała, że lekarze byli bierni i nie zrobili wszystkiego, żeby jak najszybciej zdiagnozować pacjenta.
W tym tygodniu winę lekarzy potwierdził Sąd Okręgowy w Łodzi, który pochylał się nad apelacjami oskarżonych i poszkodowanej wdowy, Moniki Blejzyk. Sędzia Paweł Sydor, przewodniczący składu sędziowskiego zaznaczył jednak, że lekarze działali nieumyślnie i dlatego - warunkowo - umorzył postępowanie karne na okres dwóch lat.
- Sędzia stwierdził w uzasadnieniu, że chce dać szansę lekarzom. Pode mną się nogi ugięły, bo mojemu mężowi zabrano szanse na przeżycie. Wcześniej wyroki, chociaż niskie, dla skazanych były. Skończyło się tak, jakby nic się nie stało. Ot, pacjent poszedł do grobu, więc nie ma co drążyć tematu – załamuje ręce wdowa.
Sąd Okręgowy nakazał skazanym pokryć koszty sądowe – skazani mają zapłacić za to po sto złotych. Do tego dochodzi po dziesięć złotych na pokrycie kosztów postępowania odwoławczego.
- Płakać mi się chce. Taka decyzja to siarczysty policzek dla mnie, moich córek i naszej wiary w sprawiedliwość – mówi wdowa.
Oskarżeni mają zapłacić też po trzy tysiące złotych dla poszkodowanych: po tysiącu dla wdowy i jej dwóch córek. Monika Blejzyk mówi, że przez siedem lat śledztwa i procesów na adwokatów wydała wielokrotność tej sumy.
Dyrekcja bez zarzutu
Prokuratura badająca sprawę śmierci Mirosława Blejzyka badała odpowiedzialność dyrekcji szpitala imienia Jonschera w Łodzi. Sprawa nigdy nie trafiła do sądu, bo śledztwo zostało umorzone z powodu "braku znamion czynu zabronionego".
Prokuratura decyzję oparła m.in. na zeznaniach przesłuchiwanego w charakterze świadka dyrektora ds. medycznych szpitala. Twierdził on, że chociaż radiologa faktycznie nie było, to badanie feralnego dnia można było z powodzeniem wykonać. Według jego wersji lekarz radiolog był pod telefonem.
Co więcej, wyniki rzekomo mogli w każdym momencie zaopiniować lekarze z innego ośrodka, do których można było je wysłać drogą elektroniczną.
Wolny weekend
Monika Blejzyk kilka dni po śmierci męża nagrała w szpitalu im. Jonschera film ukrytą kamerą. Bliscy zmarłego dopytują na nagraniu osobę ubraną w biały kitel, dlaczego pacjent nie został poddany badaniu USG ani przebadany tomografem komputerowym.
- Organizacja pracy w tym szpitalu jest taka, że w wolne dni od pracy takich badań nie można wykonywać (2 maja przypadał wtedy w piątek, ale szpital pracował w trybie weekendowym, bo lekarze odbierali wolne za 3 maja – red.) – odpowiada rozmówczyni. Według rodziny to lekarka ze szpitala im. Jonschera.
Na rozmowę przed naszą kamerą, tuż po tragedii, zgodził się ówczesny dyrektor ds. medycznych szpitala im. Jonschera. Wtedy twierdził, że Mirosław Blejzyk nie został przebadany "ze względów technicznych". - Akurat tego dnia mieliśmy przejściowe problemy, które czasowo nie pozwalały na wykonanie badania – twierdził dyrektor.
Potem - już w czasie składania zeznań - o żadnej awarii nie mówił.
- Lekarze na początku nam współczuli i przepraszali. Tłumaczyli w prywatnych rozmowach, że nie mogli zrobić nic więcej; zrzucali winę na dyrekcję – opowiada Monika Blejzyk.
Lekarze w czasie śledztwa tłumaczyli, że wielokrotnie mieli alarmować dyrektora ds. medycznych, że brak radiologa w weekendy może skończyć się tragedią. Nic jednak więcej w tej sprawie nie zrobili.
"Formalnie nie oponowali przeciwko takim praktykom, czyli akceptowali stan rzeczy. Według mojej opinii do nieprawidłowości i zaniedbań dopuścili się więc wszyscy lekarze" – skomentował ten fakt biegły powołany przez prokuraturę.
***
Po śmierci Mirosława Blejzyka w szpitalu im. Jonschera zmieniła się dyrekcja. Niedługo też po majowej tragedii zmieniono grafiki tak, aby zawsze w pogotowiu był lekarz radiolog.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź