Zakończył się proces w sprawie katastrofy kolejowej w Babach. - Maszynista jechał niemal trzy razy szybciej, niż pozwalało oznakowanie - twierdzą prokuratorzy, którzy oskarżyli mężczyznę o spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Chcą dla niego 4 lat więzienia.
W czwartek sąd w Piotrkowie Trybunalskim ma wydać wyrok w sprawie Tomasza G., maszynisty pociągu PKP Intercity, który w sierpniu 2011 roku wypadł z torów. Do katastrofy doszło w miejscowości Baby pod Piotrkowem.
W poniedziałek zakończył się proces. Mowy końcowe odczytali prokurator i obrońca. Głos zabrał też oskarżony.
Zdaniem śledczych za katastrofę odpowiada właśnie maszynista, który w momencie wypadku jechał niemal trzy razy za szybko. Tuż przed tym, jak z torów wykoleiły się lokomotywa i cztery inne wagony, pociąg pędził z prędkością 113 km/h. Biegli orzekli, że w miejscu tragedii pociąg mógł jechać maksymalnie 40 km/h.
W wyniku wypadku zginęły dwie osoby - jedna na miejscu, druga w szpitalu. Ponad 160 innych zostało poszkodowanych.
Tomasz G. jest oskarżony o spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym i spowodowanie szkód na łączną kwotę ponad 1,6 mln złotych. Grozi mu do czterech lat więzienia. Śledczy chcą też, żeby oskarżony nie mógł przez pięć lat prowadzić pojazdów kolejowych.
"Pociąg był sprawny, wina maszynisty"
W mowie końcowej prokurator podkreślał, że zarówno pociąg kierowany przez oskarżonego, jak i cała infrastruktura były sprawne. - Przesłuchaliśmy wielu maszynistów jako świadków i żaden z nich nie potwierdził wersji o rzekomo niedziałających semaforach - mówił przed sądem prokurator.
Śledczy zwracają uwagę na fakt, że tuż po tragedii sam oskarżony twierdził, że mógł "przegapić" semafor.
Obrońca: "Mógł zasłabnąć"
- Oskarżony jest niewinny. Maszynista z pewnością obserwował trasę, ale niewykluczone, że mógł na chwilę zasłabnąć - ripostował podczas swojej mowy końcowej mecenas Wojciech Kalinowski, obrońca Tomasza G.
Kalinowski podkreśla, że śledczy nie zgromadzili wystarczającego materiału dowodowego, który pozwoliłby na skazanie maszynisty. Do dzisiaj na przykład nie wiadomo czy i jakie zaniechania były w pracy dyżurnych ruchu. Zdaniem obrońcy cały czas nie ustalono, czy dyżurny w Babach posiadał wymagane przez prawo uprawnienia. Mecenas Kalinowski zwrócił też uwagę na fakt, że w momencie katastrofy pracował tylko jeden dyżurny ruchu, a powinno być ich dwóch.
- Jeżeli jednak sąd zdecyduje się skazać Tomasza G., to wnoszę o to, żeby była to kara w zawieszeniu - zakończył obrońca.
Nie czuje się winny
Oskarżony podczas śledztwa i procesu nie przyznawał się do winy. Podkreślał, że wskazania semafora nie informowały o ograniczeniach, więc - według jego wersji - przez Baby mógł jechać z maksymalną prędkością.
- Od trzech lat żyjemy z żoną w ciągłym stresie. Zawsze byłem dobrym pracownikiem i nie odpowiadam za to, co się stało w Babach - mówił w poniedziałek Tomasz G.
Stronę oskarżonego trzymają też kolejowe związki zawodowe, których przedstawiciele byli na każdym procesie Tomasza G. - Jest mnóstwo przypadków, w których sygnalizacja po prostu szwankuje. Według nas podobnie było i tym razem. Maszynista nie jest winny - mówił po ostatniej rozprawie Piotr Rybikowski, przewodniczący związku zawodowego maszynistów kolejowych w Polsce.
"Coś semafora chyba nie przyuważyłem"
Wersję śledczych już rok po katastrofie podzieliła Państwowa Komisji Badania Wypadków Kolejowych, która opublikowała swój raport w 2012 roku.
Wynika z niego, że bezpośrednią przyczyną wykolejenia się pociągu było przekroczenie dopuszczalnej prędkości podczas wjazdu z toru 2 na tor nr 1 na stacji Baby i jazda z prędkością 113,1 km/h przy dopuszczalnej prędkości na tym odcinku do 40 km/h.
Do katastrofy przyczyniło się też to, że maszynista nie dostosował się do wskazań semafora, w tym sygnały nakazującego zmniejszenie prędkości.
Pośrednie przyczyny katastrofy to - jak wskazano w raporcie - brak dostatecznej obserwacji przez maszynistę sygnałów na semaforach i niedostateczna koncentracja. Okazało się też, że maszynista prowadził bez okularów korekcyjnych, zaleconych przez okulistę.
Jak informowała Komisja Badania Wypadków Kolejowych, po wykolejeniu się pociągu maszynista nawiązał łączność radiową z dyżurnym ruchu i poinformował go o zaistniałym zdarzeniu. Stwierdził wtedy m.in., jak wynika z zapisu rejestratora rozmów "...uuu, w rozjazd wjechałem z za dużą szybkością, nie, coś semafora chyba nie przyuważyłem."
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/r / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24