Ksiądz chrzcił, a lekarze przygotowywali kilkudniową Igusię do operacji. Wyłączali jej płuca i serce, a krew do mózgu pompować miała maszyna. To była jej jedyna szansa na życie. Dlaczego inne dzieci jej nie dostają?
Telefon dzwonił, a Justyna bała się odebrać. Na wyświetlaczu widziała numer stacjonarny, którego zdążyła się nauczyć na pamięć: lekarza dyżurnego z Centrum Zdrowia Matki Polki.
"Pani córka zmarła, przykro mi" - spodziewała się mniej więcej takich słów. Od dnia, w którym urodziła dziecko minął tydzień, a Justynie wydawało się, że postarzała się o dziesięć lat.
Jej córka Iga przyszła na świat 21 marca o godzinie 18. Cała ciąża przebiegała wzorowo. Potem był poród i pierwsze kilkadziesiąt minut z córką. Było tak, jak sobie Justyna wymarzyła. Przytulała córeczkę, którą lekarze ocenili jako okaz zdrowia.
O godzinie 19 wszystko się zmieniło. Personel wykrył, że noworodek ma problem z zaczerpnięciem powietrza. Potem poszło już lawinowo: transport do innego szpitala, bezsilność lekarzy, przejazd do Matki Polki i informacja, że płuca i serce dziecka musi zastąpić maszyna. "Rokowania są złe" - słyszała w szpitalu matka.
Telefon nie przestawał dzwonić. Odebrała.
- Z Igą jest lepiej. Dużo lepiej - powiedział kobiecy głos w słuchawce. Dopiero potem lekarka się przedstawiła. Justyna tak, jak stała, wybiegła z domu do samochodu.
Rozległe zapalenie płuc po porodzie
Iga jest drugim dzieckiem Justyny. Starsza o rok Alicja miała poznać się z siostrą niedługo po tym, jak przyjdzie ona na świat.
- Wyszło tak, że do tej pory widziała ją tylko na zdjęciach – mówi Justyna.
Justyna miała rodzić w sposób naturalny. 21 marca, podczas badania USG okazało się, że poziom wód płodowych jest dość niski, ale nie alarmujący. W Justynę jednak coś wstąpiło. – Miałam intuicję, że muszę jak najszybciej urodzić. Wybłagałam u lekarzy cesarskie cięcie – opowiada.
Lekko oszołomiona lekami znieczulającymi pamięta pierwszy krzyk Igi. Niedługo potem, już umyta, zważona córka przytulała się do niej. Justyna nie wiedziała, że jej dziecko ma bardzo rozległe zapalenie płuc. Że jej córce z każdą chwilą oddycha się gorzej.
- Musimy pani córce podać antybiotyki – usłyszała o godzinie 19.
Trzy godziny później dowiedziała się, że leki nie działają i Iga musi jechać do innego, bardziej specjalistycznego szpitala.
Nad ranem Justyna wyprosiła u lekarzy zgodę na to, żeby jeszcze ze świeżą raną po rozcięciu brzucha wyjść z oddziału i jechać do córki. Iga leżała w inkubatorze pod tlenem. Dzień później okazało się, że to nic nie daje, że stan dziecka stale się pogarsza.
ECMO - ciągłe pozaustrojowe natlenianie krwi
Dziewczynka została przewieziona do Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Justyna pamięta, że tam zobaczyła ulotki informujące o tym, czym jest ECMO, czyli ciągłe pozaustrojowe natlenianie krwi. W dużym skrócie - maszyna "oddycha" za płuca pacjenta i pompuje krew po całym organizmie – zamiast serca.
Niedługo potem Justyna dowiedziała się od lekarzy, że to właśnie ECMO jest jedyną szansą na to, żeby jej córka przeżyła. Lekarze pokazali jej dokumenty, w których wyczytała, że to zabieg "inwazyjny" i "obarczony ryzykiem".
- Pierwszy raz tak naprawdę zdałam sobie sprawę z tego, jak poważna jest sytuacja. Że Iga może umrzeć - opowiada.
Zadzwoniła do księdza, chciała ochrzcić dziecko. – W takich sytuacjach ksiądz przyjeżdża nie pytając o nic. On chrzcił, a lekarze już przygotowywali się do operacji. A ja miałam wrażenie, że być może po raz ostatni widzę swoją córkę żywą – mówi Justyna.
Najbardziej ryzykowne jest przepięcie
Iga została uśpiona farmakologicznie. Jej ciało trzeba było ułożyć na wznak, a głowę lekarze odchylili do tyłu. Tak, żeby był możliwie łatwy dostęp do tętnicy szyjnej. Tam wprowadzono dwie, grube igły. Jedna pobierała nieutlenioną krew z organizmu Igi do maszyny, która pozbawiała krwinki dwutlenku węgla i podawała im tlen.
- Krew potem była wtłaczana pod odpowiednim ciśnieniem z powrotem do Igi. Jej mózg otrzymywał to, czego potrzebował: tlenu i krwi. Wszystko to działo się bez udziału jej płuc i serca – opowiada prof. Iwona Maroszyńska, kierownik Kliniki Intensywnej Terapii i Wad Wrodzonych Noworodków i Niemowląt Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi.
Płuca dziewczynki zostały odciążone. A więc organizm mógł przeznaczyć więcej sił na regenerację.
- Sam moment przepięcia na ECMO jest ryzykowany. Potem trzeba już tylko czekać. Maszyna pomaga pacjentom zazwyczaj przez kilka dni – wyjaśnia Maroszyńska.
Iga szybko opuchła na twarzy. Tak, że nie było w ogóle widać jej oczu. To normalne, bo organizm wykrywa, że dzieje się coś dziwnego, bo krew przechodzi inaczej, niż powinna. Najczęściej wykrywa to jak zagrożenie, z którym trzeba walczyć.
- Aktywowany zostaje stan zapalny – mówi lekarka.
Stan zapalny w płucach się zmniejszył
Kolejne dni Justynie zlały się w jeden.
- Nie wiem, co się ze mną działo. Nie wiem, kto ze mną rozmawiał. Byłam w stanie zamrożenia – mówi.
Pamięta tylko, że najbardziej drażniło ją, jak ją pocieszano mówiąc, "że wszystko będzie dobrze". Nie będzie. Tak przynajmniej wtedy czuła.
We wtorek, 27 marca był najgorszy dzień jej życia.
- Usłyszałam od lekarzy, że Iga nie rokuje. Że płuca, mimo zastosowania ECMO, nie regenerują się – mówi.
Piątek – jak mówi Justyna – był z kolei najlepszy z dni. Rano lekarze zrobili prześwietlenie klatki piersiowej i stwierdzili, że stan zapalny na płucach się zmniejsza. Wtedy zadzwonili po Justynę.
Święta na oddziale szpitalnym
Z Justyną spotykamy się na korytarzu przed oddziałem Wad Wrodzonych Noworodków. Tutaj, razem z córką spędzają święta.
Od innych noworodków różni się dziś tylko tym, że w nosie ma zainstalowaną sondę, którą podawane jest jej pożywienie.
- Nie ma instynktu ssania, bo nie miała kiedy go sobie wyrobić – tłumaczy Justyna. Dzisiaj – bez stresu i nieprzespanych nocy - i ona wygląda inaczej, niż jeszcze kilka tygodni temu. Na tyle, że na korytarzu nie poznała jej prof. Iwona Maroszyńska, z którą przecież widywała się codziennie.
- Ala, starsza córka, jest pod opieką dziadków. Niedługo wszyscy będziemy już razem w domu. Jeszcze niedawno mogłam tylko o tym marzyć – mówi.
ECMO tylko w Instytucie Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi
Iga miała szczęście. Prof. Maroszyńska mówi, że Instytut Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi jest jedynym szpitalem w kraju, który podłącza noworodki z ostrą niewydolnością oddechową do ECMO.
Te informacje potwierdza prof. Ewa Helwich, krajowy konsultant ds. neonatologii.
- Wiele wskazuje, że jeszcze długo tak zostanie. Nie ma pieniędzy na to, żeby podobnych miejsc było więcej – komentuje prof. Helwich.
Tłumaczy, że dzieci wymagających podpięcia do ECMO nie ma zbyt wiele. Założenie jest więc takie, żeby do dobrze skomunikowanej z resztą kraju Łodzi można było przywieźć małego pacjenta z każdego miejsca w Polski.
Stworzenie innego, podobnego ośrodka byłoby bardzo kosztowne.
- Przecież dyżur musi być dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, trzydzieści dni w miesiącu - wyjaśnia prof. Ewa Helwich, krajowy konsultant ds. neonatologii.
Skutek tego jest jednak taki, że w Polsce z ECMO korzysta się rzadziej, niż w innych państwach Unii Europejskiej.
- Na 100 tysięcy urodzeń w Szwecji z ECMO korzysta 30 dzieci. W Polsce z tej metody korzysta dziewięciokrotnie mniej dzieci – wylicza prof. Iwona Maroszyńska.
Co roku w Polsce kilkanaścioro dzieci – mimo że kwalifikowałyby się do ECMO – do Łodzi nie dojeżdża.
- Często ich stan jest zbyt poważny, żeby lekarze odważyli się na transport do innej placówki. Do końca starają się więc korzystać z innych metod. Nie zawsze skutecznie – kończy prof. Maroszyńska.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne