"Poszedł zdrowy na prosty zabieg, nie wrócił". Proces lekarzy po śmierci 23-latka

Matka: może wreszcie dowiem się, dlaczego mój syn nie żyje
Matka: może wreszcie dowiem się, dlaczego mój syn nie żyje
Źródło: TVN24 Łódź

- To straszne, że na proces musieliśmy czekać aż pięć lat - mówiła łamiącym się głosem matka 23-letniego mężczyzny, który w 2010 roku w szpitalu Barlickiego miał operację przegrody nosowej. Zmarł, bo krew dostała się do płuc. Właśnie ruszył proces trzech lekarzy, którzy zdaniem prokuratorów przyczynili się do dramatu. Grozi im 5 lat więzienia.

- Marcin był zdrowym chłopakiem. Pełnym życia. Poszedł do szpitala i umarł - mówiła przed kamerą TVN24 Jolanta Ostrowska, matka zmarłego 23-latka.

Kobieta przyznała, że jest załamana faktem, że sprawa śmierci jej syna skończyła się w sądzie dopiero po pięciu latach od tragedii.

- Na nowo musimy to wszystko rozdrapać. Może w końcu dowiem się, czy mój syn nie żyje przez nieszczęśliwy wypadek, czy ktoś faktycznie jest temu winny - podkreślała kobieta.

Do tragedii młodego pacjenta doszło 8 lipca 2010 roku. Prokuratorom zajęło cztery lata, żeby o śmierć 23-latka oskarżyć lekarza przeprowadzającego operację i dwóch ówczesnych ordynatorów: oddziału chirurgii plastycznej i anestezjologii i intensywnej terapii.

Dwóch oskarżonych pojawiło się we wtorek w sądzie. Trzeci nie mógł przyjść z powodu obowiązków zawodowych. Oskarżonym grozi do pięciu lat więzienia. W czasie śledztwa żaden z nich nie przyznał się do winy.

Krew spłynęła do płuc

W czasie kilkuletniego śledztwa, prokuratorom udało się ustalić, że życie młodego mężczyzny zostało zagrożone przez złą organizację pracy w szpitalu i błąd jednego z medyków.

Śledztwo wykazało, że 23-latek zmarł z powodu ostrej niewydolności oddechowej spowodowanej przez aspirację krwi do płuc.

Prokuratorzy mają opinię biegłych, z których wynika, że do krwawienia doszło, bo po operacji nie została zapewniona hemostaza (czyli zaopatrzenie krwawienia w miejscu, gdzie doszło do ingerencji medycznej).

- Należy traktować to jako niezachowanie należytej staranności i ocenić w kategoriach błędu medycznego - podkreślał pod koniec śledztwa Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury. Co więcej, według śledczych w szpitalu nikt nawet nie sprawdzili przed operacją grupy krwi, którą posiadał 23-latek.

Zwykła sala zamiast wybudzeniowej

Śledczy doszukali się też innych błędów, które miały wystąpić w łódzkiej placówce. Po operacji przeprowadzonej w ogólnym znieczuleniu, 23-latek został przewieziony na ogólną salę chorych.

Prokurator Kopania podkreślał przy okazji wysyłania aktu oskarżenia, że z godnie z obowiązującymi zasadami, chory powinien trafić do specjalistycznej sali wybudzeniowej.

- Tam powinien być pod opieką wykwalifikowanej pielęgniarki anestezjologicznej aż do momentu ustąpienia środków użytych przy znieczuleniu. Czynności życiowe pacjenta powinny być monitorowane, a tak nie było - argumentuje śledczy.

Dlaczego pacjent trafił na "zwykłą" salę po operacji? Okazało się, że na oddziale chirurgii plastycznej po prostu nie było sal pooperacyjnych. A to, w uznaniu prokuratorów, oznacza, że w szpitalu pacjenci nie mogli być objęci właściwą opieką.

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl

Autor: bż/sk / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: