"Miłość" Sławomira Fabickiego to jeden z najciekawszych tytułów trwającego Warszawskiego Festiwalu Filmowego, pokazywany w międzynarodowym konkursie. O tym dlaczego wciąż kręci filmy o pogubionych mężczyznach i czemu lubi otwarte zakończenia, bez stawiania kropki nad "i", reżyser opowiada w rozmowie z tvn24.pl.
Tvn24.pl: Punktem wyjścia scenariusza pana filmu był reportaż Lidii Ostałowskiej, nawiązujący do seks-afery z prezydentem Olsztyna w roli głównej. Filmowa opowieść poszła jednak własną drogą?
Sławomir Fabicki: Oczywiście, reportaż był niczym punkt zapalny dla mojego projektu. Mimo, że początkowo myślałem nawet o skontaktowaniu się z pomocą autorki z tym małżeństwem, na dalszym etapie scenariusza, odszedłem daleko od tej historii. Sam sposób opowiadania o zdarzeniu, nie z punktu widzenia ofiary, lecz osoby jej najbliższej, zaczerpnięty jest jednak także z reportażu. Zatytułowany był "To się stało mojej żonie" i zgodnie z tytułem relacjonowany przez jej męża. Okazało się, że po tym czego doświadczyła jego żona, to on miał do udźwignięcia więcej bólu, niż ona, która padła ofiarą przestępstwa. Wydało mi się to niezwykle ciekawe.
- Począwszy od pierwszego pana filmu, nominowanej do Oscara "Męskiej sprawy" poprzez fabularny debiut "Z odzysku", aż po "Miłość", o której rozmawiamy, przewija się kwestia przemocy.
S.F. Proszę mnie nie przerażać... no ale ma pani rację. Nie mam jednak poczucia, że to przemoc jest tematem przewodnim moich filmów. Bardziej interesuje mnie człowiek płci męskiej. To ten sam bohater - 13-latek w "Męskiej sprawie", 19-latek w "Z odzysku", i teraz trzydziesto-parolatek w "Miłości". I mnie ciekawi jak ten mężczyzna musi się ścierać z rzeczywistością. W "Męskiej sprawie" ukrywa przed wszystkimi, że jest bity przez ojca, w "Z odzysku", chce być odpowiedzialnym facetem, potrafiącym wziąć odpowiedzialność za swoją kobietę, a w "Miłości" choć już dojrzały, jest kompletnie pogubiony w uczuciach... sam nie wie czego chce.
Jest egoistą, w dodatku kompletnie niedojrzałym emocjonalnie. Zamiast zająć się skrzywdzoną żoną, rozczula się nad sobą, analizując to, co on sam czuje i co się z nim dzieje. Marcin zresztą świetnie to zagubienie swojego bohatera zagrał. Początkowo miał wątpliwości czy po tak ciężkich filmach jak "Róża", "Lęk wysokości", "Obława", zwyczajnie wytrzyma to psychicznie. Czy powinien decydować się na kolejną rolę, gdzie znowu wchodzą w grę skrajne emocje. Każdy z nas ma przecież pewien próg wytrzymałości. "Nie będę płakał" - buntował się, gdy przeczytał scenariusz.. "Ale musisz, ten bohater jest słaby, kompletnie zagubiony, musi płakać - tłumaczyłem.
- Wizerunek Marcina Dorocińskiego bliższy jest twardzielowi, nie jest to chyba, także prywatnie, typ roztkliwiającego się nad sobą słabeusza.
S.F. On może robi wrażenie twardziela ale jest człowiekiem bardzo wrażliwym. Inaczej nie udźwignąłby tej roli, nie wypełniłby tej postaci tak wielkimi emocjami, jak to zrobił. Bez jego wrażliwości, bez szczerości jaką w nią włożył, ten bohater byłby pusty, nijaki.
- O tym, że Marcin Dorociński jest znakomitym aktorem wiemy od dawna, ale wielkim odkryciem jest odtwórczyni roli kobiecej Julia Kijowska, pierwszy raz w dużej roli, wręcz rewelacyjna! Od razu wiedział pan, że ona ją zagra?
S.F. Wiedziałem od początku, że muszę znaleźć aktorkę, która będzie lustrem dla Tomka czyli bohatera granego przez Marcina, że musi być zupełnie inna niż on, dojrzała uczuciowo, emocjonalnie. Otwarta, bardzo empatyczna, taka jest Julia w tej roli. A poprzez jej postać również dowiadujemy się ważnych rzeczy o nim. Tak, jak widzimy wyraźnie, że ona go kocha, tak widzimy jak on jest ślepy, jak niewiele z tego co się dzieje z nią, do niego dociera.
Na Julię zdecydowałem się po bardzo wielu zdjęciach próbnych, gdy upewniłem się, że ona ma właśnie w sobie tę emocjonalną dojrzałość, którą musi mieć bohaterka. Początkowo w ogóle pisałem scenariusz z myślą o starszych aktorach, ale z wielu względów - PR-owych, produkcyjnych, musiałem zmienić ich na młodszych. I wtedy od razu pomyślałem o Marcinie.
- Mężczyźni, o których opowiada pan w swoich filmach, zawsze są słabi, pogubieni. To kobiety mają siłę, potrafią walczyć.
S.F. Bo obserwuję, że w dzisiejszym świecie, mężczyzna nie bardzo wie co ze sobą zrobić, jaką przyjąć postawę. Kiedyś ten podział był bardzo prosty – począwszy od jaskiniowca. Mężczyzna miał upolować tego mamuta i wyżywić rodzinę, no i jeszcze obronić ją, kobieta dbała o domowe ognisko. I taki podział trwał bardzo długo. Teraz jeszcze tyle nowych rzeczy od tego mężczyzny wymaga. Ma być czuły, empatyczny, ma być partnerem, ale też nadal przynosić pieniądze.
- Biedni, zagubieni mężczyźni. Mamy równouprawnienie – skoro my musimy dbać o dom, wychowywać dzieci i jeszcze pracujemy zawodowo, mężczyźni tez mają więcej ról do wykonania.
S.F. Ależ ja jestem jak najbardziej za tym! Bardzo dobrze, że tak się dzieje, i niech ten facet uczy się tego, czego od niego się wymaga. Ale on się gubi w nowej sytuacji. Na tysiąc sposobów wszystko analizuje. Tak właśnie jak nasz bohater, którego z czasem dopadają jakieś podejrzenia, lęki. Facet zwykle próbuje tłumaczyć świat w sposób przyczynowo skutkowy. A nie zawsze się da. Czasem wystarczyłoby spojrzeć głębiej i dokładniej, niekoniecznie próbować wszystko zrozumieć. Wtedy często można o wiele więcej zobaczyć.
- A pan sam, mężczyzna, który opowiada o innych zagubionych facetach, jaki jest?
S.F. Teraz mnie pani zastrzeliła. Też jak typowy facet analizuje siebie, ale wiem już, że nie jestem genialny, że nie pojmę wszystkich ludzkich zachowań, i nie wyjaśni mi ich nikt. W relacjach z najbliższymi - z żoną, z dziećmi, nauczyłem się jednego: nie wolno bać się zadawać trudnych pytań, a przede wszystkim mówić głośno o tym, co się czuje. Nie można obrażać się na drugiego człowieka za to, że jakiejś sytuacji nie wyczuje, że nie pojmie danego mu znaku. To głupota. A mój bohater w "Miłości" właśnie się obraża, kombinuje, konfabuluje, zamiast zapytać wprost.
- Czy reżyserowi, który ma na koncie nominację do Oscara łatwiej zdobyć pieniądze na następny film? To chyba działa? Prestiż.
S.F. Z jednej strony tak, z drugiej, w przypadku tego filmu, z uwagi na temat, to nie działało. Poza PISF-em , który dofinansował film chętnie. Niby istnieją tzw. fundusze regionalne, ale gdy tylko ich przedstawiciele dowiadywali się o jaki temat chodzi, wycofywali się. No bo gdybym np. umieścił akcję w Poznaniu, radny jakiejś tam partii X, który zdecydował o ich przyznaniu, miałby kłopoty, że robi antyreklamę swojemu miastu. Mimo, że przecież głośno było o tym, z jakiego miasta był ów niesławny prezydent, do którego czynu film nawiązuje.
- Jest pan konsekwentny w robieniu kina. Proste środki wyrazu, oszczędność formy, otwarte zakończenia. Teraz jest podobnie. Często słyszy pan od widzów: "I co dalej?"? Odpowiada pan?
S.F. Nigdy! Przecież po to robię film, by sprowokować widza do myślenia, do refleksji. Lubię otwarte zakończenia, lubię pozostawiać widza w emocjonalnej gorączce, z jakimś dylematem, z którym sam musi sobie dalej radzić.
Rozmawiała: Justyna Kobus
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały dystrybutora