Seks, papierosy i karabiny maszynowe – z rewolucyjnym mitem grupy Baader-Meinhof rozprawia się film niemieckiego reżysera. Gloryfikacja krwawej i bezsensownej przemocy czy próba bezstronnego spojrzenia na jeden z bardziej kontrowersyjnych fenomenów niemieckiej historii? Oceńcie sami. Film od dziś w kinach.
Boczną uliczką niemieckiego miasta przejeżdża limuzyna. Kiedy mija kobietę z wózkiem, drogę zajeżdża jej samochód. Wyskakują z niego uzbrojeni w pistolety maszynowe młodzi mężczyźni i zaczynają strzelać do pasażerów auta. Dziewczyna z wózkiem wyjmuje z niego niewiele mniejszy od niej karabin i dołącza do egzekutorów. Po kilkunastu sekundach wszyscy odjeżdżają z piskiem opon. W podziurawionej jak sito limuzynie zostają trupy. To RAF dołożył kolejną cegiełkę do niemieckiej rewolucji, która nigdy nie wybuchła.
Byli terrorystami, których w latach 70-tych popierał co czwarty młody Niemiec. Stosowali przemoc, by skończyć z przemocą państwa. Pacyfy i kwiaty hipisów zamienili na czerwoną gwiazdę i karabin maszynowy. Bezwzględni bandyci czy romantyczni, choć nieco zbyt radykalni rewolucjoniści? Fenomen RAFu (Rote Armee Fraktion), zwanego gangiem Baader-Meinhof, to wciąż nierozliczony fragment historii Niemiec.
Próbą takiego rozliczenia jest film Uliego Edela, który przez dwie i pół godziny próbuje oddać sprawiedliwość grupie. Reżyser zarzekał się w wywiadach, że nie chce oceniać, tylko pokazać historię RAFu z perspektywy niezaangażowanego świadka. Problem w tym, że w przypadku wciąż tak gorącego tematu (co pokazała debata, która przetoczyła się przez Niemcy po wejściu filmu na ekrany) trzeba się opowiedzieć po jednej ze stron. Lub obrywać od obu.
„Baader-Meinhof” był najczęściej oskarżany o gloryfikację morderców i rzeczywiście w filmie Edela nie brakuje rewolucyjnego romantyzmu. Sex, smokes&guns, parafrazując sztandarowe hasło lat 60-tych. Członkowie RAF są młodzi, ładni i seksualnie wyzwoleni, w oparach papierosowego dymu dyskutują o światowej rewolucji i nie boją się zaryzykować życia, żeby ją urzeczywistnić. Jeżdżą kradzionymi sportowymi samochodami, noszą lansiarskie skórzane kurtki i bardzo do twarzy im z bronią w ręku. Nic dziwnego, że ich twarze trafiały na koszulki i plakaty.
Z drugiej strony reżyser nie oszczędza swoich bohaterów. Andreas Baader (Moritz Bleibtrau) jest w filmie aroganckim bucem z pretensjami, jego kobieta i faktyczna przywódczyni grupy Gudrun Ensslin (Johanna Wokalek) - pozbawiona skrupułów fanatyczką, a Ulrike Meinhof (Martina Gedeck) to hamletyzująca neurotyczka, która nagina szczytne ideały do brutalnej rzeczywistości i nie potrafi sobie z tym poradzić. Film pokazuje spięcia i dalekie od sielanki walki o władzę w grupie.
Nie można się też przyczepić do strony realizacyjnej filmu. Edel bardzo sprawnie i solennie, po bożemu, przedstawia historię RAFu na przestrzeni 10 lat, od burzliwego 1967 roku, kiedy przez Niemcy przetoczyła się fala brutalnie tłumionych przez władzę demonstracji, do „Niemieckiej Jesieni” 1977 roku i samobójstwa członków grupy. Oczami popularnej lewicowej dziennikarki Ulrike Meinhof patrzymy na pacyfikowane pałami studenckie protesty, śmierć pierwszej przypadkowej ofiary i radykalizację nastrojów młodzieży. Gdy w odpowiedzi na zamach na Rudiego Dutschke płonie siedziba Axla Springera, Meinhof jest jeszcze jedynie obserwatorką. Gdy w 1970 roku Ensslin prosi ją o pomoc w uwolnieniu z więzienia jej chłopaka, Badera, przekracza tę granicę.
Problem w tym, że nie wiemy, dlaczego. Dlaczego Meinhof zdecydowała się zrezygnować z wygodnego życia i dwóch córek na rzecz ryzyka, ukrywania się, miejskiej partyzantki, choć przemoc wyraźnie nie leżała w jej naturze? Dlaczego do grupy przyłączały się inne grzeczne dziewczynki z dobrych domów? Baadera i Ensslin przemoc wyraźnie nakręcała, ale czy rzeczywiście nie chodziło o nic więcej? Nie dowiemy się tego z filmu. Cytaty z pism bohaterów, które słyszymy w dialogach, brzmią sztucznie – ma się wrażenie, że recytują „Kapitał”, a nie, że normalnie rozmawiają.
Tym niemniej warto się wybrać do kina na „Baader-Meinhof”. Chociażby po to, żeby pozazdrościć sąsiadom, że stać ich na robienie takich filmów o drażliwych momentach swojej historii.
Film Udela rozprawia się też z mitem kobiecej łagodności. Pokazuje, że RAFem faktycznie rządziły kobiety, przy których nominalny lider Andreas Bader wygląda na tupiącego nóżką przedszkolaka. A sceny, gdy ubrane w minispódniczki zgrabne dziewczyny seriami z MP5 koszą opasłych burżujów, chciałabym zadedykować twórcom reklamy Mobilkinga.
Katarzyna Wężyk/iga
Źródło: tvn24.pl, Bild.de
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl