Tegoroczna gala Polskich Nagród Filmowych nie zafundowała nam niespodzianek. Bezdyskusyjny faworyt - "Zimna wojna" Pawła Pawlikowskiego - zgarnął siedem statuetek Orła, w tym dla najlepszego filmu, reżysera, za scenariusz i dla najlepszej aktorki. "Polską Meryl Streep" znów okazał się wielokrotnie nominowany Janusz Gajos, który otrzymał szóstego Orła za drugoplanową rolę w "Klerze". I tylko znów pominiętego za rolę w "Zimnej wojnie" Kota żal - pisze Justyna Kobus, recenzentka filmowa tvn24.pl.
W tym roku 700 członków Polskiej Akademii Filmowej nie miało trudnego zadania, bo faworyt bił na głowę resztę konkurencji - choćby liczbą, ale nade wszystko "ważnością" zdobytych nagród. Ściganie się o główne nagrody z filmem, którego reżyser otrzymał pierwszą w historii naszej kinematografii nagrodę za reżyserię na festiwalu w Cannes, a potem ustanowił kolejny historyczny rekord, zdobywając trzy nominacje do Oscara, było jak walka lwa z - powiedzmy - lwiątkami. Finał był oczywisty.
Każda statuetka zdobyta przez konkurencję w kategorii, w której nominację miała "Zimna wojna" (a miała ich 12), była na wagę złota. Udało się to w pięciu przypadkach, ale siedem statuetek dla filmu Pawła Pawlikowskiego mówi samo za siebie.
Najlepszy film, reżyser, scenariusz, aktorka pierwszoplanowa, zdjęcia, montaż, dźwięk - w tych kategoriach Orły pofrunęły do "Zimnej wojny". We wszystkich najważniejszych z jednym wyjątkiem: statuetkę za najlepszą pierwszoplanową rolę męską odebrał Jacek Braciak za kreację w "Klerze" Wojciecha Smarzowskiego.
Kota żal...
Jacek Braciak stworzył u Smarzowskiego fantastyczną kreację, ale mimo to trochę żal, że za to, co pokazał u Pawlikowskiego, Tomasz Kot nie zdobył jak dotąd żadnej nagrody. Za każdym razem kończyło się na nominacjach.
Był faworytem w swojej kategorii na festiwalu w Gdyni (nagrodę - ku sporemu zaskoczeniu - odebrał Adam Woronowicz za "Kamerdynera"), na Europejskich Nagrodach Filmowych pokonał go Marcello Fonte ("Dogman"), tym razem zaś przegrał z aktorem Smarzowskiego. Podczas gdy Joanna Kulig pokonywała wszystkie rywalki, Kot zostawał z niczym. Naprawdę żal, bo jego rola także przejdzie z pewnością do historii kina. Ot, pech. Na pociechę pozostaje aktorowi fakt, że za jej sprawą zwrócił na siebie uwagę samego Danny'ego Boyle'a, który, jak wiemy, widział go w roli przeciwnika Bonda. I jest szansa, że jeszcze sobie o nim przypomni.
Poza Tomaszem Kotem żal też znakomitej "Fugi" Agnieszki Smoczyńskiej, której pięć nominacji zamieniło się tylko w jednym przypadku w statuetkę - grająca brawurowo główną rolę Gabriela Muskała, zarazem autorka scenariusza, wygrała w kategorii "Odkrycie Roku". Może dobrym wyjściem byłoby przyznawanie czasami nagród aktorskich ex aequo? Rola Muskały w "Fudze" to bowiem kreacja na miarę tej, jaką Kulig stworzyła w "Zimnej wojnie" - zniuansowana, pokazująca ogromny wachlarz umiejętności aktorki, nominowanej zresztą również za rolę drugoplanową w filmie Koterskiego "7 uczuć", skrajnie różną.
Gdy drugi plan pierwszym się staje
"Zimna wojna" grała pierwsze skrzypce w tym roku, ale powody do radości ma także kinowy hit nie tylko roku czy dekady, ale w ogóle polskiego kina po 1989 roku. Mowa oczywiście o "Klerze" Smarzowskiego, który obejrzało już 5,5 mln widzów. Film zdobył trzy statuetki: za najlepsze role męskie, dla wspomnianego Braciaka i na drugim planie Janusza Gajosa, a także za muzykę. Smarzowski odebrał również Nagrodę Publiczności, co było do przewidzenia, zważywszy na liczbę widzów.
Choć większych niespodzianek zabrakło, nie znaczy to, że nie było w ogóle zaskoczeń. W zdumienie wprawić mogły choćby nominacje w niektórych kategoriach. Zabiegi notorycznie stosowane w wyścigu do Oscara z powodzeniem, jak widać, przeniosły się na rodzimy grunt.
Janusz Gajos wielkim aktorem jest, a nagroda Orła za rolę zepsutego do szpiku kości arcybiskupa Mordowicza jest w pełni zasłużona. Ale równie znakomita kreacja króla Kaszubów, Bazylego Miotke, w "Kamerdynerze" Filipa Bajona, z pewnością nie jest pierwszoplanową (tę gra Sebastian Fabijański, ewentualnie również Adam Woronowicz).
Miotke grany przez Gajosa to postać ważna, ale zdecydowanie drugoplanowa, choć Gajos zagarnia cały plan za sprawą talentu i charyzmy. Producenci zgłosili aktora do rywalizacji w tej kategorii, bo nominację za drugi plan otrzymał za rolę u Smarzowskiego. Warto tez dodać, że z kolei Woronowicza tym razem nominowano... jako aktora drugoplanowego.
Popatrzmy dalej. Można by długo dyskutować o tym, czy w "Klerze" mamy w ogóle bohatera pierwszoplanowego, jako że pojawiają się od pierwszej sceny trzy postacie (księży) równorzędne, grane przez Braciaka, Jakubika i Więckiewicza. Cała reszta się zgadza, Braciak jako bezwzględny, cyniczny, idący po trupach do celu ksiądz Lisowski stworzył wielką, przejmującą kreację.
- Dziękuję publiczności: tym, którzy głosowali na film także kupując bilety - niektórzy poszli do kina pierwszy raz od 30 lat - i tym, którzy potem wyznali mi, że też byli w młodości molestowani przez księży - mówił Smarzowski na scenie.
"Kler" to z pewnością film ważny i niezwykle potrzebny, który już uruchomił burzliwą dyskusję o problemie pedofilii w Kościele i sprowokował do zajęcia się tą kwestią. Trudno jednak oprzeć się poczuciu, że jego waga społeczna przewyższa znacznie artystyczne walory. A już na pewno nie dorównują one "Fudze".
Sztuka znaczy wolność
Tegorocznym laureatem prestiżowej, przyznawanej od pierwszej edycji Orłów, Nagrody za Osiągnięcia Życia, został Krzysztof Zanussi. Chciałoby się powiedzieć "lepiej późno niż wcale", bo to reżyser niezwykle zasłużony dla X Muzy, jeden z najważniejszych twórców tzw. kina moralnego niepokoju.
Zanussi nigdy nie ulegał modom ani trendom. Najbardziej znaczącym okresem w jego twórczości są bez wątpienia lata 70. Wtedy powstały tak głośne filmy, jak "Życie rodzinne", "Za ścianą", "Iluminacja"czy "Barwy ochronne". Wtedy też został wykreowany specyficzny bohater filmów Zanussiego - człowiek postawiony przed wyborem między wartościami a pokusą ich odrzucenia na rzecz sukcesu.
Filmy Zanussiego to kino autorskie. Prawie do wszystkich sam pisał scenariusze. W tych najlepszych pozwalał aktorom improwizować, stosując technikę otwartych dialogów. W 1984 za "Rok spokojnego słońca" - trudny romans Amerykanina i Polki w czasach między wojną a pokojem - został nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji. I choć ostatnie dwie dekady twórczości artysty nie przyniosły już dzieł tak znakomitych, Zanussi nigdy nie zboczył z obranej na początku drogi. Wciąż jego filmy traktują o miłości, śmierci i o sumieniu, które czyni nas ludźmi.
Zanussi, erudyta (przed reżyserią studiował fizykę i filozofię) i poliglota, wygłosił piękną mowę, odbierając nagrodę. - Orły to piękny symbol. Są zwierzęta, które można trzymać w klatce. Orłów nie można zniewolić. A sztuka nie może żyć bez wolności. Sztuka uskrzydla. My, twórcy audiowizualnych opowieści, mamy dziś trudne zadanie, bo świat zagubił się z braku marzeń. A bez nich nie da się żyć. Nasi widzowie wiedzą, czego nie chcą, ale musimy im przypomnieć, czego chcemy. Marzyliśmy o postępie i osiągnęliśmy go. Ale jest jeszcze postęp moralny. Tego ostatniego życzę sobie i wszystkim - powiedział reżyser.
Nagrodę wręczyła ulubiona aktorka Zanussiego, Maja Komorowska, która na scenę wyszła - jak wyznała - w sukni, którą nosiła w "Kontrakcie" z 1980 r.
21 edycja Polskich Nagród Filmowych odbyła się ponownie w Teatrze Polskim w Warszawie.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP