Najpierw na jego punkcie oszalała Ameryka, gdzie zarobił w premierowy weekend 50 mln dolarów. Potem szaleństwo owładnęło Europę i wreszcie "Ted" trafił na nasze ekrany. Pluszowy miś wymyślony i zagrany przez Setha MacFarlane'a pali zielsko, imprezuje i klnie jak szewc. Ted to nie jest grzeczny miś, co wam łapkę poda dziś.
Otóż to. Ted, choć wygląda słodko, łapki nie tylko nie poda ale może nią ostro przyłożyć, każdemu kto wejdzie w drogę jemu i jego przyjacielowi- Johnowi (Mark Wahlberg). Przyjaźnią się już ponad ćwierć wieku, bo John ma… 35 lat, niezłą pracę i piękną narzeczoną (Mila Kunis) Ted pojawił się w jego życiu pewnej bożonarodzeniowej nocy, jako prezent pod choinką. Ożywiony z pomocą wypowiedzianego przez 10-latka życzenia (wiadomo, Boże Narodzenie to noc cudów) stał się najbliższą osobą dla chłopca. Z czasem został też celebrytą i gwiazdą mediów.
Szczenięce lata Johna i zabawy z pluszowym Tedem to w filmie ledwo epizod. Reżyser skupia się na opowieści o dorosłym Johnie, dla którego dawny towarzysz zabaw - cynik, playboy i wielbiciel obscenicznych żartów, staje się balastem. MacFarlane z lubością pławi się we wszystkim, co zakazane - nakręcił przecież, jak obiecywał, „sprośną” komedię dla dorosłych. „Ted” łamie więc wszystkie święte przykazania Amerykanów – jest przy tym tak niepoprawny politycznie, że wręcz woła o pomstę do nieba. Reżyser nikogo nie oszczędza. Od mniejszości seksualnych poczynając, poprzez wyznawców niemal wszystkich religii aż po mieszczański styl życia Amerykanów, nad który przedkłada programową niechęć do ustatkowania się. I mimo to, nawet konserwatywny widz nie ma mu tego za złe. Jedynym przeciwwskazaniem do oglądania „Teda” wydaje się być kompletny brak poczucia humoru.
Od „Family Guy” do „Teda”
Kto zna „Family Guy” - wielki, animowany przebój telewizji Fox, u nas wyświetlany jako „Głowa rodziny”, wie, czego po jego twórcy się spodziewać. Opowieść o rodzinie Griffinów, której autorzy igrają z polityczno-społecznymi trendami, pop-kulturą, polityką, to podwaliny dla fabularnego debiutu MacFarlane’a.
O ile małego Johnna Ted ratował przed samotnością, a nawet dawał mu pewność siebie, o tyle dorosłemu, (przynajmniej wiekiem), już utrudnia życie. Nie dość, że mieszka wraz z nim i jego narzeczoną Lori, i ani myśli się wynieść, to w dodatku ma na niego nienajlepszy wpływ. Nieustannie ciągnie go na imprezy, pali zioło i namawia na znacznie mocniejsze używki, a nawet przyprowadza do domu panienki z agencji. W ilościach hurtowych. Wyrozumiała Lori długo to znosi, ale w końcu stawia swojemu chłopakowi ultimatum - albo ona albo goniący za rozrywkami Tedy. I tu zaczyna się dylemat. Reżyser wplata jednak zgrabnie w opowieść całkiem przekonujący wątek sensacyjny, (choć w pastiszowym ujęciu) i dzięki niemu, jak to w komediach bywa, wszystko się dobrze kończy. Na dobrą sprawę cały film jest zresztą pastiszem, dlatego nawet szyte grubymi nićmi dowcipy, należy traktować z przymrużeniem oka. (Takie, jak np. epizod z życia seksualnego Teda, który z pomocą… pietruszki „zalicza” panienkę na tyłach sklepu, gdzie w końcu znajduje pierwszą w życiu pracę.)
Świat wiecznych chłopców
MacFarlane - stuprocentowy libertyn, kpiący sobie z wszelkich norm i nakazów, nie ukrywa, że tytułowy pluszak głosi w filmie jego własne poglądy na seks, równouprawnienie kobiet, politykę. Dla reżysera nie ma świętości. Zadbał o to, by oberwało się po równo wszystkim. Kpi nawet z największej traumy Amerykanów - 11 września! Osobne miejsce w filmie zajmują odniesienia do popkultury - cytatów i zapożyczeń znajdziemy w filmie tyle, że ich rozszyfrowywanie to materiał na osobny tekst. Od Spielberga poczynając, poprzez „Dziennik Bridget Jones” aż po uwielbianego przez Johna i Teda „Flasha Gordona” najbardziej zakręconą i niedorzeczną produkcją science - fiction w historii. Choć nie znający żadnego tabu, bezpruderyjny humor „Teda” może drażnić (gorszyć byłoby zbyt dosadnym określeniem), w głębi duszy zepsuty pluszak jest niewinnym, rozbrykanym chłopcem o złotym sercu. W dodatku jak jego właściciel – Johnny – pełnym lęków i obsesji. Scena, w której zblazowany Ted niemal mdleje ze strachu na widok burzy i piorunów, a w pokoju obok, chowa się przed nimi w ramionach ukochanej Johnny, jest rozbrajająca. Dla odstraszenia grzmotów Ted i Johnny śpiewają tę samą piosenkę co ćwierć wieku temu, gdy pluszak pojawił się życiu chłopca. MacFarlane co jakiś czas zresztą serwuje nam sceny pokazujące, że jego rubaszna komedia, to tak naprawdę alegoryczna opowieść o facetach, którzy nie mogą, albo nie potrafią czy też nie chcą dorosnąć. O pełnych uroku choć wywołujących zniecierpliwienie nieporadnością i bezradnością Piotrusiach Panach, z którymi fantastyczne pójść na imprezę albo spędzić wieczór, ale trudniej układać sobie życie. Tych „wiecznych chłopców’, traktujących życie jak wielki plac zabaw, w którym ulubione zabawki zastąpiły drogie „gadżety”- samochody, sprzęt elektroniczny, etc., jest zresztą w filmie więcej. Należy do nich także pozornie tylko prezentujący typ „macho” szef Lori, uwodzący ją bezskutecznie i spragniony wiecznych uciech. „Drugie dno” zabawnej, chwilami nader „pieprznej”, słusznie opatrzonej kategorią „R” komedii dla dorosłych, okazuje się być wcale nie takie błahe.
Norah Jones też kocha Teda
Twórcom, którzy umiejętnie połączyli chwilami przaśny humor z romantyczną historią miłosną a nawet z elementami kina akcji, należą się bezsprzecznie słowa uznania. Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka, film robi wrażenie luźno połączonych z sobą skeczy, które wiąże w logiczny ciąg zabawnych zdarzeń, precyzyjnie dopracowany scenariusz. Aktorzy Mark Wahlberg i Mila Kunis podeszli do swoich postaci z przymrużeniem oka, co przydało filmowej opowieści pożądanej lekkości. Na ekranie pojawia się także, i to śpiewając swój największy przebój „Come Away with Me”, Norah Jones, jako jedna z byłych dziewczyn Teda. Z wygłaszanych przez nią z niebywałą swobodą tekstów, i z manier jakie prezentuje, można wysondować, iż wcale nie musi być rozmarzoną, grzeczną dziewczynką, jaką wydaje się na estradzie.
Gwiazdą filmu pozostaje jednak pluszowy misiak Ted – w którego reżyser MacFarlane wcielił się dzięki technologii „motion-capture”, polegającej na „przechwytywaniu” trójwymiarowych ruchów aktorów i zapisywaniu przez komputer. Trudno wyrokować w której roli - reżysera, producenta czy właśnie aktora, MacFarlane wypadł najlepiej, bo we wszystkich jest przekonujący. Wieść niesie, że nie wyklucza powstania drugiej części przygód zblazowanego pluszaka.
Autor: Justyna Kobus/fac / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mat. dystrybutora