Zdaniem jednych "Opór" to „antypolski film o komandzie żydowskich morderców”. Według innych „epicka historia na miarę >Listy Schindlera
Dawno, dawno temu żyła sobie trójka braci (właściwie czwórka, ale najmłodszy się nie liczy). Nie byli bogaci, nie byli potężni, za to byli odważni. I kiedy źli ludzie zaczęli prześladować ich rodzinę, dalszych krewnych i znajomych, nie poddali się i przeciwstawili się Bardzo Wielkiemu Złu. Ponieważ Zło było naprawdę wielkie i nie mieli szans w bezpośredniej walce, postanowili przetrwać w ukryciu, w głębokim lesie, ocalając przy okazji jak najwięcej dobrych ludzi.
Wśród nich znalazły się trzy - mniej lub bardziej, raczej bardziej urodziwe kobiety, które bracia pokochali, i kilku aroganckich mężczyzn, których musieli pokonać. Musieli też przezwyciężyć własne słabości: najstarszy nauczyć się, że przywódca musi być czasem bezwzględny, średni, że rodzina jest ważniejsza niż zemsta, a najmłodszy, jak rozmawiać z dziewczynami... Aha, bajka ta dzieje się w latach czterdziestych na okupowanych przez hitlerowskie Niemcy terenach dzisiejszej Białorusi.
Hollywoodzki macher o bohaterskich Żydach
Najnowszy film Edwarda Zwicka („Ostatni samuraj”, „Wichry namiętności”, „Krwawy diament”, „Chwała”), specjalisty od raczej niezbyt wysublimowanych wzruszeń podawanych w epickim sosie, jeszcze przed premierą zdążył dostać w Polsce etykietkę kontrowersyjnego. Opatrzony deklaracją „oparty na prawdziwej historii” opowiada bowiem z hollywoodzkim rozmachem i równie hollywoodzkimi uproszczeniami wojenne dzieje autentycznego żydowskiego komanda (czy może raczej komuny) braci Bielskich.
A kontrowersje wzbudził po pierwsze fakt, że prawdziwi Bielscy aktywnie współpracowali z sowiecką partyzantką, także w walce z AK. Po drugie - według części historyków ich oddział brał udział w okrutnej pacyfikacji polskiej wioski Naliboki, co dało asumpt części prasy do pisania o „antypolskim filmie gloryfikującym żydowskich morderców”. Ale chyba największym kamieniem obrazy jest fakt, że wszelkie polskie akcenty, wbrew historycznej prawdzie, zostały przez twórców filmu dokładnie usunięte.
Co z tą Polską?
Bielscy, w rzeczywistości polscy Żydzi, w filmie po polsku ani słowa nie mówią, dobrze za to znają rosyjski. Podobnie zresztą jak chłopi, którym rekwirują prowiant. A miejsce akcji zostało lakonicznie przedstawione jako po prostu Białoruś, co dystrybutor kreatywnie przetłumaczył jako „dawne polskie kresy wschodnie, obecnie tereny Białorusi”. Nie przypominam sobie, żeby na przykład w "Gladiatorze" pojawiło się wyjaśnienie, że cesarz Kommodus tak naprawdę nie zginął z ręki Maximusa. Albo że królowej Elżbiecie I daleko było do urodziwej Cate Blanchett. I żeby komukolwiek to w Polsce przeszkadzało.
Dlatego całe to święte oburzenie (jak oni śmieli o NAS nie wspomnieć?) trąci zupełnie niepotrzebnym demonstrowaniem polskich kompleksów. Bez przesady, w końcu to tylko film. Równie „autentyczny” jak akcent Daniela Craiga, płynnie przechodzący często w jednym zdaniu z jego rodzimego brytyjskiego do tzw. wschodnioeuropejskiego ("łi łil prrotekt ju" itp).
Białoruś czy Śródziemie?
A skrojona według najlepszych - czy też najbardziej banalnych, co kto woli - hollywoodzkich wzorców fabuła równie dobrze jak w Puszczy Nalibockiej mogłaby się dziać w lasach Śródziemia czy Narni. Craig jest, jak przystało na porządnego bohatera epickiego kina, przystojny jak James Bond, dzielny jak Aragorn i prawy jak Aslan, do tego świetnie całuje i jeździ na białym koniu – czego chcieć więcej?
Zarzuty o luźne potraktowanie historycznej prawdy w widowisku ewidentnie nakręconym ku pokrzepieniu serc są równie zabawne, jak czepianie się, że w obozie od miesięcy żyjącym głównie o wódce i ziemniakach wszyscy mają zadziwiająco pełne i białe uzębienie oraz świeżo umyte włosy. Albo że Craig, który mógłby na nazistowskich plakatach robić za archetyp Aryjczyka, gra Żyda. Fabryka snów ma swoje prawa: od początku swojego istnienia sprzedaje obrazki ładniejsze od rzeczywistości i nie zanosi się, żeby przestała to robić.
"Opór" krzepi
„Opór” jest papierowy i schematyczny, ale krzepiący, a kto w końcu nie lubi bajek? Do tego całkiem nieźle zagrany i dobrze sfilmowany, a nieunikniony patos sytuuje go gdzieś między „Armageddonem” a „Szeregowcem Ryanem”, czyli daje się znieść bez większego bólu zębów. Nieskomplikowana rozrywka, w sam raz na piątkowy wieczór. Bez patriotycznego zadęcia.
Źródło: tvn24.pl, student.pl
Źródło zdjęcia głównego: Monolith Plus