Przez prawie 17 lat była uzależniona od narkotyków i alkoholu. Nie pomagały kolejne odwyki i odejście od toksycznego męża, który wciągnął ją w nałóg. W wywiadach kłamała, że "jest czysta". W 2009 roku nagrała nową płytę. Wszyscy uwierzyli, że wyszła na prostą. Ale płyta okazała się klapą, a na koncertach nie dawała rady: zawodził ją głos, zapominała tekstu piosenek. Media zaczęły pisać: "To już koniec wielkiej gwiazdy". Pod koniec życia była bankrutem: utrzymywała ją wytwórnia płytowa.
Ostatnie miesiące życia Whitney Houston to równia pochyła. "Wróciła do nałogu. Jest w narkotykowych ciągach, które wkrótce mogą zaprowadzić ją do grobu" - jeszcze niedawno grzmiały amerykańskie gazety.
48-letnia piosenkarka zniknęła z życia publicznego. Nie pojawiała się na branżowych imprezach, przestała udzielać wywiadów, zniknęła. "National Enquire" opublikował zdjęcia jej 18-letniej córki Bobbi Kristiny, która wciąga kokainę. Wkrótce potem ten sam tygodnik pokazał Houston w opłakanym stanie i zatytuował materiał: "Whitney umiera".
Nawet przyjaciele stracili nadzieję, że tym razem piosenkarka z tego wyjdzie. Bo na problem z uzależnieniami nałożyła się porażka zawodowa: głośny powrót na scenę dwa lata wcześniej nie udał się. Płyta "I Look to You" nie sprzedała się, a światowe tournee okazało się klapą. Przed mikrofonem zawodził ją głos, zapominała tekstu piosenek, nieustannie przerywała występy, bo musiała odpocząć. Odwoływała kolejne koncerty, bo nie dawała rady: jej zdrowie w ostatnich miesiącach znacznie się pogorszyło.
Fani podczas australijskich koncertów wychodzili w ich trakcie, bo nie mogli znieść skrzeku wykonawczyni. Jej głos stał się szorstki i chrapliwy, nie miał też tak imponującej 5-oktawowej skali jak wcześniej. "Jej się wydawało chyba, że jest na innej planecie, a koncert był śmieszny" - napisał jeden z rozczarowanych fanów na stronie internetowej australijskiej gazety "Courier Mail".
Efekt? Gwiazda, która sprzedała w ciągu kariery 170 milionów płyt i dorobiła się fortuny, doprowadziła się do ruiny finansowej. Media na początku tego roku pisały, że jest bankrutem i utrzymywana jest przez swoją wytwórnię płytową - Arista dała jej zaliczkę na kolejny album, choć nie było żadnej pewności, że on kiedykolwiek powstanie.
Zlitowano się nad nią, bo do wytwórni doszły wiadomości, że ta, która kiedyś zachwycała świat potęgą swojego głosu, teraz pożycza pieniądze od znajomych. - Whitney może stać się bezdomną, jeżeli nikt jej nie pomoże - apelowała osoba z otoczenia wokalistki.
Miłość do "Wcielonego diabła"
Co złamało tak spektakularną karierę? Wszyscy wskazują na jej małżeństwo z piosenkarzem Bobbym Brownem, gwiazdą R&B w latach 80. i 90., za którym ciągnęła się fama kobieciarza, chuligana i narkomana.
Brał twarde narkotyki. Kilkakrotnie siedział w więzieniu za ekscesy na scenie, między innymi za symulowanie stosunków seksualnych z tancerkami w trakcie występów. Miał troje dzieci z poprzednich związków. Wyleciał z zespołu New Edition, z którym zrobił karierę. Sam o sobie mówił: "Wszyscy wiedzą, że jestem popaprany".
Kiedy spotkali się po raz pierwszy na rozdaniu nagród na Soul Train Music Awards w 1989 roku, piosenkarka miała 26 lat, ale nie znała życia. Wychowywała się w Beverly Hills w zamożnej rodzinie piosenkarki soulowej Cissy Houston, jej ciotką była Dionne Warwick, a matka chrzestną Aretha Franklin. Od 11. roku życia ciężko pracowała na swój sukces i nie miała czasu na randki.
Matka przestrzegała ją przed 5 lat od niej młodszym Brownem. Mówiła o nim "wcielony diabeł", ale jego przeszłość sprawiała, że wydawał się Houston jeszcze bardziej pociągający. - Nigdy tego nie zapomnę. Wszedł na scenę, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku - wiele lat później tak wspominała ich pierwsze spotkanie.
Bobby nie był nią zainteresowany. - Pomyślałam sobie: "Ten facet mnie nie lubi". Chciałam wiedzieć, dlaczego. I zaprosiłam go na przyjęcie - opowiadała.
Wbrew protestom rodziny piosenkarki w lipcu 1992 roku para wzięła ślub. - To on wyzwolił we mnie prawdziwą kobietę - tłumaczyła potem.
Rok później urodziła córkę, a jej kariera nabrała tempa. Nie tylko nagrywała piosenki, ale także grała w filmach. "The Bodyguard", gdzie pojawiła się u boku Kevina Costnera, okazał się hitem, a singel z utworem "I Always Love You" kupiło 37 milionów fanów i trafił do księgi rekordów Guinnessa.
"To ja biłam jego"
W 2002 roku w wywiadzie dla amerykańskiej stacji ABC wyznała, że tylko pierwszy rok małżeństwa może uznać za udany: - Drugi i trzeci rok był najtrudniejszy, gdy zaczynałam męża lepiej poznawać i zastanawiać się: "Kim on jest, do cholery?". Potem zaczęłam się przyzwyczajać. Po siódmym było już z górki".
Media zaczęły pisać, że agresywny Bobby nie tylko zdradzał Whitney, lecz także bił ją i poniżał. W 2003 roku wezwała po raz pierwszy policję. Miała rany cięte na twarzy. Do sądu trafiło oskarżenie przeciw Brownowi, ale gdy usiadł na ławie oskarżonych, ona go zaciekle broniła. - Jeśli wydaje wam się, że Bobby to diabeł, a ja jestem aniołem, to jesteście w błędzie - mówiła i krzyczała, że to ona biła jego.
Uzależniona od męża emocjonalnie, nie była w stanie go rzucić. I brała narkotyki, które jej podawał. W 2000 roku na lotnisku na Hawajach w torbie piosenkarki znaleziono marihuanę. Potem coraz częściej brała kokainę, którą miejscowi dilerzy dostarczali jej na telefon do domu. Wydawała ponad 6 tys. dolarów miesięcznie na używki, w rok nawet 350 tysięcy.
Ważyła już zaledwie 43 kilogramy, regularnie miała krwotoki z nosa, traciła kontakt z rzeczywistością. Ale cały czas zaprzeczała, że ćpa. W 2005 roku nie była w stanie nie tylko pracować, ale także zajmować się córką, która najczęściej widywała matkę nieprzytomną. Opiekę nad dziewczynką przejął w końcu jeden z braci Whitney.
Nie ma drugiej takiej na świecie
Nie pomagały wizyty w klinikach odwykowych, do których trafiła w 2004 i 2005 roku. - Whitney nie odróżnia już rzeczywistości od paranoi - ogłosiła w 2006 roku jej szwagierka i na dowód tego przekazała "National Enquirer" zdjęcia z domu gwiazdy. W bałaganie i brudzie porozrzucane były resztki kokainy, szklane fifki, brudne naczynia i opakowania po lekach. "W takiej spelunie mieszka królowa popu" - brzmiał podpis pod zdjęciem.
"Whitney nie potrafi wytrzymać bez narkotyków nawet jednego dnia. Boimy się, że w końcu przedawkuje i umrze" - cytowano rodzinę.
Szwagierka w artykule szokowała dalej: - Całymi dniami siedzi zamknięta w sypialni w kałużach moczu, paląc crack. Nie myje się, a podczas transów narkotycznych sama się okalecza. Gdy trzeźwieje, mówi, że została zaatakowana przez diabła.
Po tych zdjęciach rodzeństwo piosenkarki siłą zabrało ją na kolejny odwyk. I wreszcie dotarło do niej, że tym razem chodzi o jej życie.
Po wyjściu z kliniki zdobyła się na rozwód i spłacenie długów - posprzedawała domy, stroje i wyposażenie koncertowe. Wieloletni współpracownik i słynny producent muzyczny, który ją odkrył, Clive Davis, wyciągnął do niej rękę. Przygotował nowe piosenki na płytę. Pojawiła się na rozdaniu nagród Grammy i znów lśniła odmieniona i radosna.
Przyjaciele kibicowali jej powrotowi do show-biznesu. - Wiem, że postanowiła całkowicie zmienić swoje życie i modlę się za nią. Od wielu miesięcy jest wolna od nałogów i wkrótce triumfalnie powróci. Whitney jest przecież jednym z najwspanialszych głosów swego pokolenia - powiedział aktor Denzel Washington.
Davis zapewniał: - Musi jej się udać, bo przecież nie ma takiej drugiej na świecie.
Whitney Houston zmarła dziś w nocy w hotelowym apartamencie w Beverly Hills. Przyczyny jej śmierci nie są na razie znane.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Ability Films/EastNews