Im dalej jestem od czegoś, z czym sobie już poradziłem, tym łatwiej mi o tym mówi. Ostatnim etapem jest przyznanie się do czegoś przed samym sobą. Pogodzenie się z tym, co się spie*****o, nawyrabiało w życiu - mówi Miuosh w rozmowie z portalem tvn24.pl. - Nie można udawać, bo to się zawsze źle kończy - przyznaje raper.
Urodził się i do dziś mieszka w Katowicach, a Śląsk jest dla niego bardzo ważny. Miuosh, czyli Miłosz Borycki jest raperem i producentem muzycznym, a karierę rozpoczął w 2001 roku z zespołem Projektor. Na swoim koncie ma kilkanaście albumów, współpracował z największymi nazwiskami polskiej sceny muzycznej.
Jest także autorem książki "Wszystkie ulice bogów". Na początku tego roku ukazała się jego najnowsza płyta "Powroty". Pięć lat temu, razem z kompozytorem Radzimirem Dębskim oraz Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia zarejestrował niezwykły koncert, który odbył się w katowickiej siedzibie NOSPR, a jego zapis znalazł się na płycie "2015". Kolaboracja odniosła sukces, a trzy lata później Miuosh ponownie miał okazję współpracować z orkiestrą symfoniczną, tym razem z udziałem Andrzeja Smolika, czego efektem był album "Miuosh / Smolik / NOSPR".
Estera Prugar: Powiedziałeś kiedyś, że łatwiej mieć udaną karierę w show-biznesie niż w życiu rodzinnym.
Miuosh: Tak. O wiele łatwiej jest udawać kogoś przed kamerami i w wywiadach, na płytach czy filmach niż udawać kogoś w domu. Tam jesteśmy naprawdę. O prawdę w człowieku ciężko jest zadbać w odpowiedni sposób. Trudniej jest robić wszystko w zgodzie z sobą w taki sposób, aby tej drugiej osobie też było dobrze. Drugiej i trzeciej. Zachowywać staranność i dbać o to, żeby było fajnie.
Teraz siedzimy i jest miło, ale równie dobrze za 15 minut mogę być zupełnie inny, gdy ktoś podejdzie do mnie na ulicy i nie będę miał w tym interesu, bo nie będzie robić ze mną wywiadu czy pisać recenzji moich albumów. A w domu jest ktoś, kto codziennie pisze recenzję życia ze mną i chciałbym, żeby była ciągle pozytywna. To jest praca od momentu otwarcia oczu do ich zamknięcia – czy Sandra (żona muzyka - red.) jest obok mnie, czy jej nie ma. To działa w dwie strony, i jest trudne. Zwłaszcza kiedy nie ma miejsca na poprawki, bo już się w życiu wystarczająco namieszało. Nie można udawać, bo to się zawsze źle kończy.
Jak udaje ci się rozdzielać te dwa światy?
Wiesz co, nie traktuję koncertów jako elementu show-biznesowego, ale bardziej jako frajdę. Jedyne, co mnie w nich drażni i wkurza, to fakt, że nie ma mnie wtedy w domu. Ale tego się nie da połączyć.
Mam do siebie wyrzuty też o to, że będąc w domu, nie potrafię wyłączyć telefonu i zamknąć komputera, gdy dzieją się rzeczy istotne w kwestii mojego albumu, premiery klipu czy promocji trasy koncertowej. Bardzo się angażuję. Przez to, że tyle lat sam wydawałem swoje płyty i wszystkim się zajmowałem, teraz nie potrafię odpuścić, nawet kiedy mam obok osoby, które się zajmują tym profesjonalnie. Przez to czasami niechcący "odstawiam" na bok moje dziewczyny. Mam z tym problem i zacząłem nad nim mocno pracować. Natomiast całej reszty do domu nie zabieram.
Do czego wracasz w "Powrotach"?
Początkowo tytuł wziął się z tego, że większość numerów zacząłem pisać, wracając z koncertów w nocy, w busie. Albo w ogóle w podróży, kiedy sam już zmęczony wracałem do domu i zauważyłem, że wtedy człowiek trochę inaczej funkcjonuje – jest "dojechany", mniej się kontroluje i mniej panuje na tym, co dzieje się w głowie. To jest taki dziwny stan przed "odpadnięciem". Wtedy moja świadomość otwiera się na wydarzenia, wrażenia i odczucia, na które musiałbym czekać dłużej, gdybym próbował je znaleźć lub wymyślić.
Potem okazało się – kiedy zacząłem zaglądać do pierwszych tekstów – że dużo jest w tych fragmentach wracania do ciężkich, ważnych, mocnych przeżyć. Takie podwójne powroty. Kiedy pracowałem nad książką ("Wszystkie ulice bogów" – red.) wróciłem do starych utworów. Zauważyłem, że po latach bardzo dużo zmienia się w myśleniu o tym samym problemie. Zupełnie inne wnioski wyciąga się z czegoś, co dzieje się "na świeżo", niż gdy po temat się sięga po pewnym czasie.
Stare problemy widziane w nowy sposób?
Otóż to. I zmieniony człowiek, bo rzeczy, które w 2012 roku były dla mnie mocne, dobitne i motywowały do napisania jakiegoś tekstu, teraz postrzegam zupełnie inaczej. Ale te problemy wciąż w jakiś sposób są ważne, choćby poprzez piętno, które na mnie odcisnęły. Dlatego postanowiłem, że nie będę wzbraniać się przed podejmowaniem tych samych tematów, bo dzisiaj inaczej o nich mówię. Potem wymyśliłem jeszcze, że nie będę się wzbraniać od zabiegów muzycznych, które nie są kojarzone z rapem – muzyką przeładowaną tekstem. Nie chowam się z pomysłami instrumentalnych refrenów. To również jest powrót: do muzyki w czystej postaci – generycznej. To wszystko spięło się w "Powroty". A że od początku mam jakąś fobię związaną z nazywaniem swoich albumów na literę "P", to totalnie się to wpasowało.
Zaczynałeś od opisywania szerszego obrazu, aż stopniowo przeszedłeś do tekstów jednostkowych, osobistych.
Nagrywając rapowe numery, z automatu jest się ustawionym – przynajmniej w czasie, kiedy zaczynałem – w pozycji komentatora spraw społecznych. Makro- albo mikroregionalnych. Stąd takie numery jak: "Piąta strona świata" czy "Ulice bogów" – traktujące bardziej o społeczeństwie, w którym się hoduję. Potem było trochę węziej, bo kończąc w "Popie", doszedłem do wniosku, że będę raczej starał się zbudować historię opisującą grono moich znajomych. Jak to się mówi: moją "grupę rówieśniczą" i problemy, z którymi też bym się spotykał, gdybym regularnie pojawiał się w pracy i odbijał kartę, a z czym przecinają się moi znajomi i o czym mi opowiadają lub sam obserwuję. Stąd taki numer jak "Traffic". Natomiast w części tego świata byłem także ja i moje osobiste utwory, jak "Tramwaje i gwiazdy" albo "Nisko" – chociaż ten był tak pól na pół o mnie.
"Powroty" są już bardzo jednostkowym albumem. Jestem ciekaw, jak to zagra, bo dawno nie pisałem wyłącznie o sobie. A to jeszcze moje przeżycia po latach, więc nie jest to materiał autobiograficzny, ale raczej stara się być uniwersalny.
Te przejścia między tematami były dla ciebie trudne? Musiało się w tobie coś otworzyć, żebyś mógł swobodnie opowiadać w piosenkach o swoich problemach?
To jest tak, że im dalej jestem od czegoś, z czym sobie już poradziłem, tym łatwiej mi o tym mówi. Ostatnim etapem jest przyznanie się do czegoś przed samym sobą. Pogodzenie się z tym, co się spie*****o, nawyrabiało w życiu, co się położyło albo co się mocno przeżywało, ale się nie chciało do tego przyznać – jak było w przypadku jednego z nowych numerów. Uznaję jakiś temat za zamknięty dopiero, kiedy o nim napiszę. Co nagram, to nagram, ale to jest forma rozmowy z samym sobą. Jeśli o czymś piszę, to naprawdę muszę to przeanalizować i przemielić, co wcale nie jest takie proste. Człowiekowi w wieku dwudziestu paru lat wydaje się, że coś przemyślał, a tak na dobrą sprawę dopiero w wieku trzydziestu paru – jeśli ma chwilę i powód, żeby poukładać sobie w głowie – pewne sprawy analizuje w odpowiedni sposób.
Zastanawiasz się nad tym, co myślą i czują osoby, które w jakiś sposób brały udział w opisywanych przez ciebie historiach?
Teksty na "Pop." nie były historiami konkretnej osoby. Moje doświadczenia były zmieszane z doświadczeniami i opiniami innych – taki kociołek, często najróżniejszych skrajności. Moim zadaniem było zlepić to w całość i opowiedzieć. Ktoś może czasem coś złapać, ale za chwilę może zostać szybko zmylony. Tym razem to wyłącznie moja sprawa i historia, więc – jak mówiłem – jestem bardzo ciekaw reakcji. Single to single, ale jest na tej płycie również materiał, który nie nadaje się na pierwszą promocję. Jest mocny i – moim zdaniem – ciekawy.
Podobno najbardziej lubimy te mroczne strony.
To zawsze ciągnęło ludzi. Mrok był zawsze wspaniałym tematem dla dzieł sztuki, ale też tematem naszych badań wewnętrznych, bardziej lub mniej osobistych dążeń i ciekawości. Rzeczy, które widzimy, są często oczywiste i łatwe do przetrawienia, a to, co jest trochę dalej poza nami, mniej dostrzegalne, jest bardziej ciekawe. Tak samo jest z naszym życiem – profile społecznościowe gwiazd nie interesują nas dlatego, żeby przeczytać o tym, ile goli strzelili i w jakim filmie wystąpią, ale po to, by dowiedzieć się czegoś, czego nie widzimy na pierwszy rzut oka. Na to czekamy. To widać na każdym kroku. Świat od dawna tak działa, a obecny rozwój i cyfryzacja naszej codzienności powodują, że im więcej tych pobocznych wątków wycieka, tym bardziej nas to kręci.
Ta mroczna strona pokazana jest również w teledysku do singla "Motyle", z gościnnym udziałem Igora Walaszka. Kręciliście go w więzieniu. Skąd wziął się ten pomysł?
Wiesz co, nauczyłem się, a właściwie to żona mnie nauczyła, żeby oddawać pracę w ręce profesjonalistów zamiast próbować robić wszystko samemu i narzucać swoje pomysły… W końcu to zrozumiałem.
Całe szczęście trafiłem też na zaje***ą ekipę, która wyprodukowała dla nas wcześniej klip "Powroty" z polecenia Alana Willmanna, czyli reżysera tego teledysku, do którego odezwałem się z pytaniem o kolejny kawałek. Powiedział mi, że niestety nie ma czasu, ale żeby śmiało kontaktować się z tą samą ekipą. Tak zrobiliśmy. Wysłali kilka pomysłów i ten się nam najbardziej podobał. Szczególnie że reżyserem tego klipu jest operator, DOP, który zajmował się "Powrotami", a ekipa zrobiła to w taki sposób, aby klimatycznie wszystko ze sobą grało.
Tak się to poukładało, że nagraliśmy go na Śląsku w więzieniu, od którego niedaleko mieszkam. Takie legendarne miejsce – Zakład Karny Wojkowice. Cała warszawska ekipa przyjechała do mnie. Miałem okazję zobaczyć ten świat z drugiej strony, zresztą nie po raz pierwszy, bo kiedyś już kręciliśmy teledysk w areszcie w Zabrzu, ale on nigdy nie ujrzał światła dziennego. Tam już trochę widziałem, chociaż to był zupełnie inny rozmach i inna sytuacja. Sam areszt różni się od zakładu karnego – inaczej wygląda i funkcjonuje.
Zrobił na tobie wrażenie?
Człowiek trochę zastanawia się nad tym wszystkim. Najfajniejsze było obcowanie z ludźmi, którzy pracują tam na co dzień i zdradzają ci część tego świata, czego nawet w programach telewizyjnych nie możesz zobaczyć, bo przed kamerami się tak nie otwierają. Są wśród nich też ludzie młodsi ode mnie, którzy chodzą na moje koncerty. Dla nich to też było wydarzenie, że tam byliśmy. Opisywali różne historie ze spacerniaka czy inne mocno wstrząsające sytuacje – dla nas drastyczne. Nagle jesteś tam przez kilka godzin, bez telefonu i jakiegokolwiek innego kontaktu ze światem zewnętrznym, bo wszystko musisz zdać. A to tylko namiastka – jesteś wolny, ale w zamknięciu. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że miałbym tam spędzić chociaż osiem godzin tak na poważnie. Natomiast jest to na pewno jedno z ciekawszych przeżyć, jeśli chodzi o moje okołomuzyczne historie.
Klip powstał na Śląsku, z którego pochodzisz i który jest dla ciebie ważny.
Bardzo ważny.
Co dla ciebie znaczy bycie Ślązakiem?
To jest bardzo specyficzny region, z bardzo specyficznym podejściem do swojego pochodzenia. W pewnym momencie się w nim rozkochałem i zacząłem podkreślać, że stamtąd jestem. Zaangażowałem się też w życie kulturalne na Śląsku – próby przecinania różnych płaszczyzn sztuki. Przestałem wstydzić się tego, że jestem raperem, który chce zrobić coś więcej. Jednocześnie starałem się, aby działy się u nas rzeczy niepowtarzalne, związane z moją działalnością artystyczną tylko po to, aby ludzi z całej Polski ściągnąć właśnie do Katowic. Jak było z koncertami akustycznymi w Teatrze Śląskim, z którymi nie wyjeżdżamy nigdzie dalej. Cieszy mnie to, że potrafię ściągnąć do nas tyle ludzi, bo mam się czym chwalić, jeśli chodzi o pochodzenie i to, jak ta część kraju wygląda, działa, pachnie i brzmi.
Śląsk się zmienia?
Na pewno. Sposób funkcjonowania tkanki miejskiej, aktywnej, która kreuje wydarzenia kulturalne i miejskie – to wszystko ma zupełnie inny rytm niż jeszcze osiem, dziesięć lat temu. To widać i to wpływa na wszystkich. Natomiast fajne jest to, że tradycja, o którą warto się troszczyć, zostaje. Możemy się do niej odnosić, bo cały czas pielęgnujemy nasze relacje.
Jakie to są relacje?
W sercu największego miasta Śląska zachowane są zwyczaje kontaktów międzyludzkich, które zwykle identyfikowane są z mniejszymi miejscowościami. Mówię o relacjach sąsiedzkich, nawet z ludźmi, z którymi nie mieszka się drzwi w drzwi. Albo z paniami z zakładu fryzjerskiego na parterze bloku, z panią ze sklepu obok naszej sali prób, która z każdym z zespołu jest na ty i wie, komu jaką kawę zrobić. Zawsze mnie to cieszyło, bo to jest coś, z czym potem jedziemy dalej. Przyjeżdżając do obcego miejsca, mamy zakorzeniony ten sposób komunikacji i otwartość, które "sprzedajemy" dalej.
Angażujesz się w sprawy społeczne i polityczne?
Już od dawna staram się uciekać od ogólnopolskiej polityki. Jest w tym dużo więcej teatru niż realnych działań. Taka sytuacja: człowiek się przeprowadza, nie ogarnie na czas telewizji w nowym mieszkaniu i na dwa, trzy miesiące jest odcięty od kanałów informacyjnych. Aż ten telewizor znowu zacznie działać i nagle się okazuje, że w kraju i polityce dzieje się coś złego, wręcz przewrotowego i zaraz wszystko runie, a do ciebie dociera, że przez cały ten czas, kiedy o tym nie wiedziałeś, jakoś na twoje życie to nie wpłynęło. Łapiesz się na tym, że zaczynasz myśleć, że chyba ktoś ma interes w tym, żeby tak to wszystko wyglądało i funkcjonowało.
Jeśli ma się okazję poznać któregoś z polityków, na przykład w pociągu, porozmawiać z nim i posłuchać, to okazuje się, że oni nie toczą ze sobą takich bojów, jakie my toczymy przez nich. Nawet jeżeli są ze skrajnych ugrupowań - i to jest trochę smutne.
Czyli unikasz polityki?
Dla mnie jedyną akceptowalną – chociaż też niespecjalnie przeze mnie lubianą – polityką jest ta lokalna, samorządowa, bo ona realnie przekłada się na życie ludzi, którzy w niej uczestniczą poprzez głosowania na budżety obywatelskie, radnych, burmistrzów czy wójtów. To jest – moim zdaniem – o wiele bardziej wymierny wymiar polityki, który jest zdecydowanie łatwiejszy do kontrolowania. Tych polityków można spotkać na ulicy, podjeść, porozmawiać i zweryfikować wszelkie obietnice, bo nawet po prostu wychodząc na ulice można zobaczyć, czy z naszym miastem dzieje się dobrze, czy źle. Tego nie widać pomiędzy dwoma ugrupowaniami, które toczą ze sobą bój od 14 lat. Tak na dobrą sprawę – oprócz długiej listy obelg – nikt nic sensownego z tego nie pamięta. Dlatego od tego uciekam.
Natomiast cieszy mnie to, że jeżdżąc, widzę, jak różne miasta zmieniają sięw ostatnich latach. To daje mi wiarę w to, że ta władza lokalna jest sensowna i bardziej wymierna niż ta odgórna.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Czech