Dziś na warszawskiej Pradze padnie pierwszy klaps na planie produkcji Jana Komasy "Miasto44", opowiadającej o Powstaniu Warszawskim. Będzie to pierwszy film po 1989 roku, traktujący o tym wydarzeniu. 31-letni reżyser mówi, że chce spłacić dług "wobec swoich rówieśników tamtego czasu". I otworzyć ludziom oczy. Premierę filmu zaplanowano na 2014 rok, na 70. rocznicę wybuchu powstania.
"Jestem młodym człowiekiem i podobno mam czas. 69 lat temu ludzie w moim wieku i młodsi oddawali jednak krew z własnej woli, masowo, tak jak dziś kupują telefony komórkowe, czy bilety do Londynu. Wywołali Powstanie Miasta, które mnie wychowało i w którym żyję. Wywołali też piekło. Piekłem nie była jedynie przegrana Powstania. Piekłem było też to, co spotkało Polskę po Powstaniu, to, że mimo ogromu zniszczeń, cierpień i ofiar zostaliśmy zdradzeni przez Zachód i Wschód. […] Zrozumiałem, że w wolnej Polsce, o której oni tylko marzyli, muszę walczyć o ich marzenia. Postanowiłem złożyć im hołd tym filmem. Otworzyć ludziom oczy" - pisze w materiałach promujących "Miasto44" Jan Komasa.
"Wielki temat i wielki budżet w rękach niemal debiutanta"
Ale wbrew informacjom, jakoby młody reżyser "zawsze marzył o zrobieniu filmu o Powstaniu Warszawskim", ten pomysł wyszedł nie od niego. Przed 8 laty producent i reżyser Michał Kwieciński, (który "wyrósł" na twórcę najważniejszych polskich filmów, m.in. "Katyń" i "Wałęsa") po tym jak zobaczył debiut Komasy, zaproponował mu napisanie scenariusza do filmu o Powstaniu. - Oczywiście brzmiało to niezwykle - wielki temat, wielki budżet, a wszystko to w rękach niemal debiutanta - wspomina Kwieciński. - Szalone pomysły okazują się jednak najciekawsze - dodał.
W 2006 roku była już gotowa pierwsza wersja scenariusza "Miasta44". Następne lata przyniosły kolejne wersje i oto projekt jest dopracowany w każdym szczególe. Kwieciński, podkreśla, że będzie to film inny od wszystkich historycznych projektów, które wyprodukował. Najbardziej osobisty. A Jan Komasa uzupełnia, że nie będzie filmem o polityce ani o spiżowych bohaterach. - Będzie filmem o miłości - mówi.
Z potrzeby serca
Z przygotowanej przez twórców prezentacji multimedialnej przyszłego filmu dowiadujemy się między innymi, że scenariusz koncentruje się na młodych bohaterach powstańczego zrywu, dzięki czemu ich współcześni rówieśnicy mają szansę na identyfikację z postaciami.
Młody reżyser nie zapomina jednak i o tych widzach, którzy Powstanie Warszawskie pamiętają jeszcze z własnych wspomnień. W czasie tych ośmiu lat pracy nad projektem Komasa rozmawiał z kombatantami, wyszukiwał mało znane powstańcze piosenki. Dawni powstańcy doceniają jego zaangażowanie i zgadzają się z opinią producenta: widać, że młody filmowiec realizuje swoje dzieło z autentycznej potrzeby serca. Twórcy nie zdradzają wszystkich szczegółów, ale wiadomo, że główną postacią będzie młody chłopak - Stefan, który idzie walczyć w Powstaniu wbrew woli matki.
Ponad 3 lata trwały castingi, nim w końcu reżyser zdecydował o obsadzeniu najważniejszych ról. Jako Stefana zobaczymy 23-letniego Józefa Pawłowskiego, który wcześniej zagrał syna Ryszarda Kuklińskiego w "Jacku Strongu" Pasikowskiego. W obsadzie znajdą się też m.in. Zofia Wichłacz, Anna Pruchniak, Antoni Królikowski, Tomasz Schuchardt czy Monika Kwiatkowska. W produkcji weźmie udział około 3 tysięcy statystów. Zaplanowano 63 dni zdjęciowe, czyli dokładnie tyle, ile trwało powstanie. Mają potrwać do połowy sierpnia i to nie tylko w Warszawie, ale również w innych miastach kraju, które będę Warszawę udawały. Autorem zdjęć będzie Marian Prokop, muzykę napisze Antoni Komasa - Łazarkiewicz. Pisaliśmy już o niezwykle skomplikowanych pod względem technologicznym metodach realizacji filmu i planowanych efektach specjalnych. Do współpracy zaproszono m.in. Richarda Baina, odpowiedzialnego m.in. za efekty komputerowe w takich filmach jak „King Kong” Petera Jacksona czy „Incepcja” Chrisopha Nolana. Ale Komasa zdradził też, że będzie się starał połączyć klasyczny styl opowiadania z nowoczesnym, by film był czytelny dla wszystkich, bez względu na pokoleniową przynależność.
Filmowców „droga przez mękę”
Do realizacji filmu poświęconego Powstaniu Warszawskiemu przymierzało się po 1989 roku już kilku uznanych, polskich reżyserów. Żaden z projektów nie został jednak uruchomiony – w większości przypadków z powodów finansowych. Bodaj najbardziej spektakularny był projekt Juliusza Machulskiego „1944. Warszawa” , tyle tylko, że reżyser i zarazem uznany producent obliczył jego budżet na ok. 70 -80 mln zł.
Twórca „Vabanku” uzasadniał to tym, że tylko taka kwota pozwoli na realizację filmu konkurencyjnego w stosunku do hitów wojennych powstających na Zachodzie. Niestety taka suma pozostała w sferze fikcji i eliminowała projekt już na starcie. Dla porównania Komasa planuje zmieścić się w 24 mln zł, co jak na polskie warunki i tak jest kwotą gigantyczną. 6 milionami dofinansowuje go PISF.
Filmami o powstaniu zainteresowani byli także tak popularni twórcy, jak Władysław Pasikowski, Dariusz Jabłoński, czy mieszkający na stałe w Londynie Paweł Pawlikowski, twórca obsypanego nagrodami „Lata miłości”.
Stosunkowo najbliżej szansy realizacji filmu był Dariusz Gajewski. Jego scenariusz napisany wspólnie z Przemysławem Nowakowskim pt. "Ostatnia niedziela" zdobył główną nagrodę w konkursie na tekst o Powstaniu Warszawskim, ogłoszonym przez PISF. Realizacja filmu kosztować miała 40 mln zł i miał być najdroższą produkcją w historii polskiej kinematografii.
Akcja filmu toczyła się w ciągu jednego dnia. Rano, na ślubie kolegów, spotykali się powstaniec i łączniczka, którzy prowadzili potem widza przez powstańczą Warszawę, a ich losy splatały się z historią innych powstańców, cywilów, a nawet niemieckich żołnierzy. Podkreślano, że autorom udało się pokazać „zarówno oszustwo historii, osamotnienie Polski, jak i towarzyszącą powstaniu euforię wolności.” Niestety zgromadzenie takiego budżetu również okazało się niemożliwe, zabrakło koproducentów gotowych wyłożyć spore kwoty.
Interesujący pomysł na film miał też Sławomir Fabicki. Chciał pokazać powstanie oczami młodego Belga, który został wcielony do Wehrmachtu i trafił z niemieckimi oddziałami do Warszawy. On także nawet nie rozpoczął swojej produkcji.
Bardzo skromną, (za "ledwo" 3 mln zł), ciekawą produkcję nakręcił za to twórca „Kornblumenblau” Leszek Wosiewicz. Film „Taniec śmierci: Sceny z powstania warszawskiego”, w którym powstańcza rzeczywistość została "wyczarowywana"w fotoplastykonie, z Magdą Cielecką i Erykiem Lubosem, powstał w ubiegłym roku i… przepadł bez wieści. Nie wiadomo czemu dotąd nie trafił do kin.
Trafi za to z pewnością, choć jeszcze nie wiadomo kiedy, animacja Tomasza Bagińskiego „Hardkor 44” (jak zapowiada reżyser, skrzyżowanie „Parszywej dwunastki” z „Obcym”) realizowana w stylistyce głośnego filmu „300”. Na razie jednak Bagiński wciąż nad nią pracuje.
Autor: Justyna Kobus //dp/bgr / Źródło: tvn24.pl