Florence Foster Jenkins znana była jako "najgorsza śpiewaczka świata". Kochała muzykę ponad życie i dzięki majątkowi ojca, mimo kompletnego braku głosu, udało się jej nawet zdobyć sławę i wystąpić w Carnegie Hall. Jej historię postanowił opowiedzieć Stephen Frears, obsadzając w roli Jenkins wielką Meryl Streep - właścicielkę trzech Oscarów, 19 nominacji do tej nagrody i 28 do Złotych Globów.
Wśród hollywoodzkich filmowców krąży dowcipne, ale i prawdziwe powiedzenie: rok bez nominacji do Oscara dla Meryl Streep, to rok stracony. I faktycznie, od prawie trzech dekad uważana za największą współczesną aktorkę kina (nie mylić z gwiazdą, bo Meryl obrusza się na to określenie) błyszczy w każdej roli. Clint Eastwood powiedział kiedyś, że nawet gdyby obsadzono ją w roli Charliego Chaplina, zagrałaby po mistrzowsku.
Z wielkim brytyjskim reżyserem Stephenem Frearsem - twórcą "Tajemnicy Filomeny" z Judi Dench i "Królowej" z Helen Mirren, Meryl Streep pracowała po raz pierwszy, ale jak twierdzi - było to jedno z najwspanialszych zawodowych spotkań w jej bogatym, filmowym dorobku. Podobnie o swojej aktorce mówi Frears, trudno więc dziwić się, że efekt tego spotkania - czyli "Boska Florence" - to jeden z najbardziej oczekiwanych filmów bieżącego roku.
Zważywszy na groteskowość bohaterki granej przez Streep - Florence Foster Jenkins, Frears zdecydował się nakręcić komediodramat, co wydaje się jedynym słusznym wyborem. W roli menadżera i partnera Florence zobaczymy ulubieńca Brytyjczyków Hugh Granta.
Kariera rodem z groteski
Florence Foster Jenkins kochała muzykę ponad życie. Niestety, była to miłość bez wzajemności. Natura obdarzyła ją słuchem i głosem, który doprowadzał słuchających do rozpaczy. Dlatego ojciec odmówił opłacanie lekcji śpiewu, zaś Florence uciekła z domu z mężczyzną, który wbrew wszystkiemu postanowił spełnić marzenie ukochanej.
Florence pragnęła śpiewem podbić świat i w pewnym sensie nawet jej się to udało. W pewnym sensie, bo jako dziedziczka ogromnej fortuny, którą odziedziczyła po śmierci ojca, a potem żona St. Claira Bayfielda, brytyjskiego aktora - arystokraty, który załatwił jej występ na Broadwayu i nagranie kilku płyt. W końcu stała się popularna.
Nie o takiej popularności co prawda marzą artyści, ale Florence pozostała ślepa i głucha na kpiny krytyków i publiczności. W dodatku jej recitale składały się ze standardów operowych Mozarta, Verdiego oraz Straussa i utworów Brahmsa, tak trudnych, że nawet wielkie sopranistki miewały kłopoty z ich wykonaniem.
Po wysłuchaniu nagrań, których zachowało się mnóstwo, oczywistym staje się, iż zdolności wokalne Jenkins to wyłącznie jej urojenie. Łamiący się głos pseudoartystki ledwie potrafił utrzymywać dźwięki, a akompaniujący jej muzycy starali się dostosować do kłopotów z poczuciem rytmu.
Dodatkowo fatalna dykcja Florence zamieniała jej występy w absolutne kuriozum. Jakby tego było mało, Florence nosiła dziwaczne stroje, które sama projektowała. Krytycy twierdzą, że na koncerty Jenkins chodzono z jednego powodu - by się z niej pośmiać. Jej sposób bycia i przekonanie, iż ma autentyczny talent, dostarczały bowiem słuchaczom niezłej rozrywki.
Sama Jenkins porównywała się do wielkich sopranistek tamtych czasów - Friedy Hempel oraz Luisy Tetrazzini, zaś gromkie śmiechy dobiegające z widowni traktowała jako "profesjonalną zazdrość konkurencji". Jej słynne powiedzenie: "ludzie mogą mówić, że nie potrafię śpiewać. Ale nikt nie może nigdy powiedzieć, że nie śpiewałam", do dziś robi furorę.
Czwarty Oscar dla Meryl Streep?
O tym, że Meryl Streep uważana jest za największą z żyjących aktorek współczesnego kina, która potrafi zagrać absolutnie wszystko, nie trzeba przekonywać nikogo. Zdobywczyni 3 Oscarów ( za role w filmach :"Żelazna dama", "Wybór Zofii" i "Sprawa Kramerów") i 19 nominacji do tej nagrody oraz 28 nominacji do Złotych Globów, faktycznie nie ma w historii kina sobie równych. Przebija ją liczbą złotych statuetek jedynie inna wielka postać kina - czterokrotna zdobywczyni Oscara Katharine Hepburn.
Rola w filmie Frearsa to dla Meryl, która, jak wiadomo śpiewa znakomicie (chciała zostać początkowo śpiewaczką operową), a swój talent udowodniła choćby w musicalu "Mamma Mia!", kolejne wyzwanie. Nie miałaby problemu z zagraniem autentycznie utalentowanej śpiewaczki, ale też nikt nie wątpi, że równie przekonująco wypadnie w roli beztalencia.
Sama aktorka o swojej bohaterce wypowiada się z humorem:"Doprowadzenie publiczności do śmiechu bywa równie trudne jak wzbudzenie zachwytu. Mimo wszystko Florence udało się odnieść sukces, choć nie taki, o jakim marzyła. A ja próbuję w filmie Stephena właśnie to pokazać."
Autor: Justyna Kobus/kk / Źródło: "Variety", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Monolith Film