Ona kocha jego. On kocha ją. Ale związek wampira ze śmiertelniczką to nie bułka z masłem. Jest jeszcze ten trzeci - wilkołak. Życie amerykańskiej nastolatki wcale nie jest proste, o czym już po raz drugi będą mogli przekonać się w kinach (od piątku) fani "Zmierzchu". Reszcie odradzamy.
Jak nie urok, to przemarsz wojsk – nikt nie zna lepiej znaczenia tego staropolskiego przysłowia niż 18-letnia Bella (Kristen Stewart). Miłość jej życia, bosko przystojny, interesująco blady i nieustannie zapewniający ją o swoim uczuciu Edward (Robert Pattinson), jest wampirem. Jej najlepszy przyjaciel, posiadacz boskiej klaty, umiejętności naprawiania motorów, i, no właśnie, boskiej klaty, Jake (Taylor Lautner), jest z kolei wilkołakiem…
Bella i bestie
Żaden z nich nie chce, czy też nie może, „wpuścić jej do swojego świata”, bo to byłoby dla niej, a jakże, zbyt niebezpieczne. W przypadku Edwarda Bella bowiem mogłaby przypadkowo stać się kolacją dla któregoś z członków jego co prawda „wegetariańskiej” - bo na zwierzęcej diecie – ale było nie było wampirzej rodziny. A obdarzony wilczymi genami Jake ma z kolei inklinacje do agresji i mógłby sam niechcący bezcenną Bellę uszkodzić.
Ostatecznie więcej skrupułów ma Edward. Po Dramatycznej i Głębokiej Scenie Rozstania znika z życia ukochanej, co wpędza dziewczynę w depresję. Depresja objawia się najpierw siedzeniem i patrzeniem Pustym Wzrokiem w okno, a potem szukaniem Ryzyka w spacerach po lesie, jeździe na motorze i skakaniu z klifu do morze. Z opresji regularnie ratuje ją niezawodny Jake. I gdy już Bella zaczyna czuć do niego coś więcej niż przyjaźń, otrzymuje wieści od Edwarda...
Cierpienia młodej Belli
„Księżyc w nowiu”, druga ekranizacja bestsellerowej sagi o nastoletniej miłości wampira i zwykłej, wydawałoby się, dziewczyny, niewątpliwie powtórzy sukces poprzedniczki. Bilety na pierwsze seanse były wykupione tygodniami przed premierą, blogi miłośniczek boskiego Edwarda rozgrzewały się do czerwoności od temperatury zamieszczanych tam wpisów, ruszyła też machina gadżetów.
Jednak dla każdego, kto ma ciut więcej niż 13 – no dobra, 16 – lat „Księżyc w nowiu” to 130 minut ładnie opakowanej, ale bardzo ciężko strawnej licealnej egzaltacji, której do tego nie ratuje nawet szczypta dystansu, autoironii czy poczucia humoru. Nie, wszystko w filmie Chrisa Weitza jest (nie)śmiertelnie Poważne i Głębokie niczym Rów Mariański. Uczucia szaleją, hormony buzują, a każdy pocałunek Edwarda i Belli, sądząc po ich minach i wydawanych przez parę dźwiękach, daje im ekstazę dla reszty populacji osiągalną jedynie po pozbyciu się zdecydowanie większej ilości odzieży i zastosowaniu technik opisanych w Kamasutrze.
Bollywampiry
Taką intensywność emocji serwowało dotychczas wyłącznie kino bollywoodzkie i rzeczywiście, jeśli wyłączyć piosenki i taniec, to „Księżyc w nowiu” ma zaskakująco wiele wspólnego z dziełami indyjskiej kinematografii. Udręczonych spojrzeń Pattinsona nie powstydziłby się Shahrukh Khan, a wewnętrzne rozdarcie między ukochanym a przyjacielem wychodzi Stewart nie gorzej niż Kajol. Wreszcie mięśnie Lautnera – zamiłowanie wilkołaków do skąpej garderoby należy zdecydowanie zaliczyć na plus filmu – są doprawdy nie gorsze niż Hrithika Roshana.
„Księżyc w nowiu” miał być w założeniu historią miłości, która przekracza wszelkie granice i kordony, podlaną sosem lekkiej, za to bardzo estetycznej grozy. Wyszedł ładny, lecz irytujący nastoletni romans z gatunku „do łzy ostatniej”, z niedopracowanymi efektami specjalnymi, a do tego opowiedziany w tonie propagandówki czystości przedmałżeńskiej. Do tego niezamierzenie śmieszny – na pokazie prasowym dziennikarze w powadze wytrzymali jakieś 20 minut, a resztę filmu w najmniej odpowiednich momentach, z Wielkim Romantycznym Finałem włącznie, przerywały chóralne wybuchy śmiechu.
Najnowsza odsłona sagi „Zmierzch” zdecydowanie nie jest dla wszystkim. Osobnikom nieromantycznym, cynicznym, fanom „Casablanki” czy „True Blood” oraz po prostu dorosłym zdecydowanie odradzamy.
Katarzyna Wężyk/iga
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Monolith