- Nie mam potrzeby przyjmowania roli artysty walczącego, artysty na barykadzie. Jest pewna walka w moich tekstach, ale ona odnosi się do mikroskali - mówi w rozmowie z tvn24.pl muzyk, kompozytor i wokalista Błażej Król, który wydał swoją czwartą płytę pod pseudonimem Król "Przewijanie na podglądzie".
34-letni Błażej Król jest jednym z najciekawszych artystów polskiej muzyki niezależnej. Tworzy od blisko 14 lat. Nagrywał w ramach zespołów i projektów muzycznych: Kawałek Kulki, UL/KR, Kobieta z Wydm.
Od 2014 roku wydaje solowe albumy. W marcu ukazał się czwarty - "Przewijanie na podglądzie". To zbiór dziewięciu utworów, bardzo spokojnych, ale podszytych pewnym niepokojem. Warstwa muzyczna bazuje na ciekawym połączeniu melancholii, rytmicznego popu lat 80. i postrockowych eksperymentów. Utwory, w większości pozbawione klasycznej struktury piosenki zwrotka-refren-zwrotka, uzupełnione są ciekawymi, dość nieoczywistymi tekstami, które pogłębiają depresyjny niepokój. Jak zwykle nic nie jest oczywiste, jednoznaczne.
Król, który na koncie ma m.in. nominację do Paszportów "Polityki", występował już z różnymi projektami na Męskim Graniu, Openerze czy Off Festivalu w Katowicach. Wszystko wskazuje na to, że jego fani w tym roku także będą mieli możliwość spotkania go podczas największych letnich festiwali.
Z Królem rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Komponujesz, piszesz teksty, produkujesz. Skąd się wziął pomysł na muzykę, bo przecież nie jesteś z wykształcenia muzykiem?
Błażej Król: Jak to się stało, że zacząłem pisać teksty? Nie wiem. Mama jest polonistką, a w moim przypadku wszystko wskazuje na to, że jestem dyslektykiem, dysortografem, w ogóle wszelkie "dys". Byłem średnim uczniem. Po długopis w zasadzie sięgałem tylko po to, żeby rysować.
Już na pierwszej płycie pojawiły się utwory z twoimi tekstami, a było to prawie 14 lat temu.
To było pod koniec liceum. Od początku pisanie krótkich, esencjonalnych form sprawiało mi najwięcej przyjemności. Nadal zasłyszane czy przeczytane fragmenty są głównym motorem, głównym punktem wyjścia dla tekstów. Jednak ciężko mi opisać cały proces.
Kiedy zacząłeś komponować?
To poniekąd efekt może nie nienawiści do muzyki, ale pewnej niechęci. W szkole muzycznej, gdzie przez trzy lata uczyłem się gry na saksofonie, robiłem wszystko, żeby unikać lekcji saksofonu i kształcenia słuchu. Cierpiałem, wymyślałem, że mam krosty na policzkach i nie mogę grać. Uciekałem z lekcji do sklepu muzycznego, gdzie słuchałem muzyki. Gdy rzuciłem szkołę muzyczną, sprzedałem saksofon, kupiłem gitarę i od razu wziąłem się za naukę gry. Nigdy też nie lubiłem grać coverów. Miałem w domu jakieś śpiewniki z piosenkami na przykład Perfectu, których nie znałem. Zacząłem do tych tekstów wymyślać swoje melodie. Przez to, że nie lubiłem się uczyć gry cudzych utworów, zacząłem wymyślać swoje motywy. Z czasem pojawiły się te próby krótkich form literackich.
Historia z saksofonem jest zaskakująca, rzadko na twoich płytach pojawia się sekcja dęta. Pogodziłeś się z saksofonem?
Na "Przewijaniu na podglądzie" są w dwóch utworach. Zastanawiam się, czy nie kupić saksofonu. Zaprosiłem do udziału Jędrzeja Łagodzińskiego – młodego polskiego muzyka, który uczy się i gra w Danii. Poznałem go na takim dziwnym, eksperymentalnym festiwalu Dźwiękodziałka koło Wrocławia. Chwilę porozmawialiśmy, wymieniliśmy się albumami. Gdy przesłuchiwałem wersje dema "Przewijania na podglądzie" leciała gdzieś płyta jego zespołu LOVE i jakoś to mi się skleiło. Może wzbudził się we mnie jakiś sentyment do saksofonu. Na pewno nie czuję nienawiści do tego instrumentu. Nie winię też nikogo, że zostałem zapisany do szkoły muzycznej, bo to na pewno pomaga. Jednak muszę powiedzieć, że wtedy gdy chodziłem do szkoły muzycznej, potrafiła odebrać chęć do grania i tworzenia.
Masz na myśli szczególny rygor?
Nie było żadnej przyjemności. Chciałem grać, chciałem szukać, a tam narzucano mi gamy, ćwiczenia. Z powodu tej dyscypliny i ćwiczeń, których ode mnie wymagano, przestałem słyszeć najprostsze rzeczy. Mam słuch, ale grano mi jakieś interwały, których nie potrafiłem rozróżnić i nazwać. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że coś jest nie tak. Naturalnie nie miałem takich przemyśleń jak teraz. To były po prostu emocje kilkunastoletniego dzieciaka, które doprowadziły do odrzucenia tej sytuacji i ucieczki od problemu.
Porzucenie szkoły muzycznej sprawiło, że wybrałeś liceum plastyczne?
Boję się mówić, że dokonywałem wyborów. Nie pamiętam tego. To trochę tak jak piszę i komponuję – po prostu samoczynnie się dzieje, taki naturalny proces. Od zawsze rysowałem, uwielbiałem komiksy. Na początku bardziej wyrażałem siebie obrazem niż muzyką. A w Gorzowie było jedno liceum plastyczne, więc po prostu tam poszedłem.
Mówisz, że nie słuchałeś hitów polskiej muzyki, jednak na twoich płytach słychać pewne brzmienia z młodego Grzegorza Ciechowskiego, trochę lat 80. To twoje korzenie muzyczne?
Nie umiem tego nazwać, ale wiem, o co ci chodzi. U mnie w domu raczej słychać było Modern Talking czy jakieś takie new romanticowe rzeczy, zahaczając o wczesne disco polo w stylu Top One, które jeszcze miało swój "smak" – tak to nazwijmy. Nawet mam gdzieś z tyłu głowy te wszystkie lambady i teledyski. Później pojawił się okres pewnego odrzucenia, nie lubiłem polskiej muzyki, bo wydawała mi się obciachowa. Uciekałem w granie amerykańskie i z Wysp, począwszy od rzeczy black metalowych, death metalowych, których teraz mógłbym się wstydzić. Chociaż ostatnio przesłuchałem Korn i doszedłem do wniosku, że płyta "Issues" nadal działa na mnie. Nie słucham tej muzyki na co dzień, ale brzmienie, które zostało wypracowane końcem lat 70. i w połowie lat 80., to jest brzmienie, na którym bardzo dużo gatunków się ukształtowało. To była dość kiczowata dekada, ale jeżeli chodzi o automaty perkusyjne, brzmienie syntezatorów, był to okres, w którym nieźle kombinowali. W pewnym momencie te syntezatory naśladowały kaczki i świnki. Było to trochę kiczowate, poczwarkowate, ale to okres jakoś mi bliski.
Powiedziałeś kiedyś, że szybko cię się nudzi. To dlatego tworzyłeś w projektach: Kawałek Kulki, UL/KR, Kobieta Z Wydm?
Szybko mi pewne rzeczy powszednieją. Ale z drugiej strony lubię pewną cykliczność, powtarzalność. Lubię co roku wydać album. Ale to się dzieje naturalnie, po kilku miesiącach na moim telefonie są teksty, na dyktafonie są melodie i wystarczy usiąść, poświęcić kilka dni, tygodni, żeby to zaaranżować. Samo powstawanie muzyki przychodzi mimowolnie. Nagle okazuje się, że mam siedem, osiem utworów, czasem ich szkiców. To jest trochę takie wypróżnianie.
Karierę robisz bez pomocy talent show czy plotkarskich skandali. Świadomie zdecydowałeś, że będziesz tworzył z boku, pod Gorzowem?
Przez 10 lat byłem sprzedawcą w MediaMarkt, trybikiem w korpo, "no namem". Dawało mi to poczucie wyważenia, coś w stylu boi, która nie pozwalała mi ani zanurzyć się za bardzo, ani wznieść się zbyt mocno. Zdecydowaliśmy się teraz trafić do większej liczby słuchaczy. Nie wykonaliśmy żadnych specjalnych ruchów, żeby grać bardziej popowo, komercyjnie, dla ludzi. Przede wszystkim to mnie i moim bliskim ma się podobać. Oczywiście, można wyżyć z grania, ale wymaga to od ciebie pewnych rzeczy: musisz się pokazać, sprzedać, zagrać w miejscach czy dla ludzi, dla których nie chcesz grać. Mam nadzieję, że nie będę musiał wykonywać takich ruchów.
A zdarzyło ci się już taki ruch wykonać?
Nie. Przez to, że pracowałem, nie traktowałem grania jako źródła zarobku. Teraz to się zmieni. Gdy patrzę na niektórych artystów - bardziej lub mniej zaprzyjaźnionych - widzę ich płaczliwe komunikaty czy to na portalach społecznościowych, czy w wywiadach, w których widać sfrustrowanie. Mnie to nigdy nie dotyczyło, bo jednak praca codzienna dawała mi poczucie stabilizacji. Granie to hobby. Mam równie przyjemne rzeczy do robienia co granie muzyki.
Naprawdę?
Oczywiście. Wolę spędzać czas z żoną, rodziną i przyjaciółmi. Uwielbiam grać. Jednak gdyby sytuacja życiowa wymagała, żebyśmy przerwali zajmowanie się muzyką, to nie wydaje mi się, że miałbym z tym mega problem. Na pewno pisałbym dla siebie, do szuflady, nie jestem jednak niewolnikiem tego zajęcia. Lubię się wypróżnić z tych artystycznych rzeczy.
Nie mam zbyt dużych oczekiwań. Nie boje się, że coś mi nie wyjdzie, ponieważ niczego nie zakładam. Po premierze płyty udało się nam załatwić 15 koncertów, świetnie. Zagramy je najlepiej jak potrafimy. Udało się nam dotrzeć do rozgłośni radiowych i jest jakaś odpowiedź zwrotna. Jednak mnie ma kto kochać. Oczywiście, że lubię stanąć na scenie, ego wtedy super rośnie. Jesteśmy teraz cztery dni poza domem i już chcę do niego wrócić, do pieska, do dwóch kotków.
Wspomniałeś o żonie. Czy fakt, że najnowszą płytę nagrałeś jako Król odnosi się do ciebie, czy do ciebie i twojej żony, która była obecna przy powstawaniu tej płyty?
Iwona zaczęła grać mniej więcej dwa+trzy lata temu. Wcześniej jej związek z muzyką polegał na słuchaniu i tańczeniu, czyli jak w przypadku większości ludzi. Zaczęło się od tego, że była pewnego rodzaju koproducentem, który mówi "hot or not". Oceniała moje rzeczy na płaszczyźnie emocjonalnej, nie technicznej. W pewnym momencie, po jakiejś nocnej eskapadzie, zaczęliśmy wspólnie coś układać, produkować jakiś utwór. Potem pojawił się syntezator, do którego usiadła i zaczęła na nim ćwiczyć. Teraz Iwona na koncertach odpowiedzialna jest za syntezator i elektronikę. Na płycie wsparła mnie słownie w kilku utworach. Może za dwa, trzy lata pojawi się płyta podpisana jako Królowie albo Królestwo (śmiech).
Czy fakt, że twoje płyty pojawiają się w rokrocznie w marcu bądź kwietniu, to jakaś celowa strategia?
To efekt pewnego naturalnego cyklu. Nie śpieszę się z wydawaniem, nie mam też ciśnienia, że po jakimś czasie muszę oczyścić sobie głowę. Nie daję sobie też specjalnego luzu. Jesteśmy kilka dni po wydaniu "Przewijania na podglądzie", a w moim notatniku pojawiają się kolejne rzeczy. Nie wiem w ramach jakiego projektu to wydam, ale powstają szkice. Nawet w trakcie podróży staram się wykorzystywać czas na rzeczy okołoprodukcyjne. Może to głupio brzmi, ale podchodzę do tego jak do czynności fizjologicznych.
Krytyka zachwyca się warstwą tekstową. Teksty są proste, uniwersalne, momentami intymne, ale nie odsłaniasz się za bardzo. W oczy rzuciło mi się to, że nie komentujesz w nich aktualnych wydarzeń czy tak zwanych doświadczeń pokoleniowych.
Nie wstydzę się swoich poglądów, które są mocno ugruntowane. W pewnych sprawach potrafię się postawić, powiedzieć co mi się nie podoba. Jednak przestrzeń związana z muzyką, traktuję jako miejsce dialogu między dwojgiem ludzi. Czasami są to monologi, czasami są to sytuacje napięcia i pełne niepewności. Jest mi bliżej do polityki intymnej. To wynika też z tego, że siedzimy pod Gorzowem, rzadko włączamy telewizor. Oczywiście, jesteśmy w nurcie mediów społecznościowych, na których dzieje się najwięcej. Jednak w momencie, gdy ktoś będzie chciał zrobić coś złego mnie albo mojej rodzinie, wtedy mogę złapać za widły. Nie mam potrzeby przyjmowania roli artysty walczącego, artysty na barykadzie. Jest pewna walka w moich tekstach, ale ona odnosi się do mikroskali.
Jednak stawałeś z różnymi projektami na festiwalowych scenach, przed dużą publicznością.
Tak, było Męskie Granie, OFF Festival w Katowicach, Opener. Ale to nie były nigdy duże sceny, które przyciągały całą festiwalową publiczność. To byli ci ludzie, którzy czaili, wiedzieli o co chodzi. Dla tych ludzi chcę nadal grać. Oczywiście, to cały czas jest pop, jest to piosenka.
Ale to nie jest typowa piosenka, skonstruowana w klasyczny sposób zwrotka-refren-zwrotka-refren.
Jasne, nie podaje niczego w prosty sposób. Trzeba się wsłuchać nieco dużej. Nie znajdziesz w pierwszych 30 sekundach jasnych odpowiedzi. W zasadzie w ogóle nie ma odpowiedzi. Są za to pytania.
Nawet śpiewając o miłości, jest to raczej gorzkie niż tekst pełen "baby, baby I love you".
Przede wszystkim myślę po polsku. Spotkałem niewielu Polaków, którzy zaczęli myśleć po angielsku. Nie śpiewam takich rzeczy, bo tego nie czuję. Raczej piszę, komponuję do środka i ze środka. Jest pewna uniwersalność w tych tekstach, bo lubię ją bardzo. Dopiero kiedy pojawia się słuchacz i jego interpretacja, sprawia, że to żyje.
Twoje teksty można różnie interpretować. Dla mnie "Niemożliwe" jest pewnym manifestem politycznym.
I super. Może tak być, ale nie powstała z taką intencją. Słyszałem już, że "Niemożliwe" nawołuje do określenia się, ale nie musi się to odnosić do kwestii politycznej.
Ruszasz wiosną w trasę i co dalej?
Zdecydowaliśmy się z Iwoną, że poświęcę się sprawom muzycznym i związanym z domem. Jest trasa, są zapewnione podstawy ekonomiczne do dalszego życia. Jeżeli poczujemy, że coś nie idzie po naszej myśli, to wrócę do normalnej pracy i wcześniejszego trybu nagrywania. Zrobiłem sobie przerwę po dziesięciu latach pracy w jednym miejscu, która też była dość ogłupiająca, mało twórcza. Trzy dni po 12 godzin dość mocno niszczyło głowę, bo czasami robisz te same rzeczy, czasami nic w tym czasie nie robisz. Dobrze niekiedy się oderwać. Może później pójdę pracować do EMPIKu. Nie mam ciśnienia.
A zdarzyło ci się, że ktoś z twoich fanów zaczepił cię w pracy?
Tak. Dużo osób wiedziało, że tam pracuję. Były elementy zaskoczenia i zdziwienia, ale nie było nigdy złych emocji. Zdarzyła się sytuacja, że odradziłem wręcz zakup swojej płyty. Klientka ewidentnie była tak niemiła, że nie chciałem, żeby słuchała mojej płyty.
Jak to?
Najpierw powiedziała, że wróciła właśnie z Anglii i że w Polsce wszystko jest takie słabe. Wybierała jakichś polskich artystów, wzięła do ręki moją płytę i spytała czy to jest jakaś nuda. Odpowiedziałem, że tak, że to nuda.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Paweł Zanio/Art2 Music