Teatr kontrastów - na scenie przestępcy, na widowni stróże prawa, klawisze, wychowawcy, kulturoznawcy, media. Na ścianach Mickiewicz, Kościuszko. W Areszcie Śledczym na ul. Rakowieckiej w Warszawie zagościła sztuka. A po spektaklu czaj i szama. "Było git" - oceniła widownia.
Poza wybitnymi osobami na obrazach jednostka penitencjarna na najdłuższej ulicy w Warszawie („bo jak na nią trafisz, to długo nie wrócisz”) nie różni się od innych. Za wysokim murem i zasiekami, na spacerniaku, pod czujnym okiem kogutkowych biksują złodzieje, wymieniają grypsy, trzymają fason. Nad nimi grypsujący przez zasłonięte blindami kraty zarzucają kobyłę. Inni siedzą na fikołach pod celą przy czaju i otwartej rakiecie. Jeśli mają fart, mogą popatrzeć na szkiełko, czasami z wide. Nuda. Codziennie to samo, charakterne życie, albo obciach na frajerni.
Na pokaz więziennej adaptacji „Skarbu” Stanisława Tyma zaproszono kilkadziesiąt osób – niedużo, bo i sala nieduża. Przy wejściu wszystkich spisano, zabrano telefony komórkowe, każdemu przydzielono konwojenta. Obok, w sali widzeń, matki płakały siedząc na przeciwko wytatuowanych synów, tlenione blondynki patrzyły ślepo w swoich mężczyzn, a małe dzieci bojaźliwie spoglądały na ojców. Więziennego życie nie zmąciła nawet obecność prasy.
Spektakl bez twarzy
Gdy rozstawiliśmy kamery powiedziano nam, że więźniowie nie wyrażają zgody na publikację wizerunku. - Nie chcę, i nie będziemy o tym gadać. A jeżeli już będziecie pokazywać, to zamazać twarze a nie te czarne paski na oczy... Bo te czarne paski to tylko wk... - gryzie się w język na widok przechodzącego wychowka jeden z aktorów grupy C4. Wysoki, barczysty, umięśniony, z zarozumiałym uśmiechem, w łapie spokojnie 56. Jak wszyscy garuje za niewinność. Mówią na niego „Hiszpan”. – No wiecie zresztą o co z tym paskiem chodzi – dodaje patrząc znacząco. Wiemy.
Cela numer 4
Grupa C4 powstała w 2002 roku. Reżyser projektu Adam Krawczuk z Teatru Montownia był wcześniej zaangażowany w działalność stowarzyszenia, które organizowały więzienne spektakle. Pomagał też przy pierwszej w Polsce tego typu akcji – adaptacji sztuki „Zakazane twarze”. - Wspierałem ten projekt od początku. Pomagałem w realizacji, stąd wzięła się ta pasja – opowiada o początkach w sztuce więziennej Krawczuk.
„Zakazane twarze” odniosły niespodziewany sukces. Wystawiano je również poza murami więzienia. Kiedy jednak aktorzy wyszli na wolność, ślad po nich zaginął. Każdy późniejszy projekt realizowano już w określonym zakładzie, z nową i niemalże jednorazową grupą skazanych.
„Jest robota”
Zgasły światła. W rytmie hiszpańskiej muzyki na scenie pojawił się Hiszpan. Macho w każdym calu – papieros w zębach, koszulka bez rękawów, otoczony zapachem tandetnego płynu po goleniu ubiera skórzaną kurtkę.
- Jest robota – mówi po porannej toalecie i krótkim spacerze bujanym krokiem do skacowanego zioma. - Na długo? – pyta kolega po opróżnieniu pięciolitrowej butelki z wodą. – Jak się pośpieszysz, to na krótko – odpowiada macho.
Tak zaczyna się „Skarb”, jednoaktówka Stanisława Tyma specjalnie napisana dla Teatru Montownia i dodana później do kolejnych wydań książki „Mamuta tu maM”. Sztuka krótka i śmieszna, pisana lekkim piórem i z charakterystycznym dla Tyma humorem.
Tym, co grali, pogratulował Tym
"Skarb" jest historią dwóch kolegów, którzy wybierają się na akcję. Mają zamiar obrabować skarbiec w banku. Jeden jest zdetereminowany, drugi nie. Namowy, rozterki, słowne utarczki i przekomarzanie się to główna oś sztuki.
Obecny na premierze Stanisław Tym podkreślił, że „komedia była wiernym odwzorowaniem słowa pisanego”. - To co, ja napisałem, to wszystko tam było – powiedział po spektaklu i gratulacjach, które osobiście składał poszczególnym aktorom. – Nie pisałem tej komedii z myślą, że kiedykolwiek w rolę wymyślonych przeze mnie rzezimieszków wcielą się ludzie z przestępczą przeszłością. Zresztą skąd mógłbym to przewidzieć – zaznaczył. Niemniej jego obecność dodała aktorom skrzydeł. Osobiste gratulacje po spektaklu również.
Za”Skarb”(ić) szacunek
Z reżyserem Adamem Krawczukiem rozmawialiśmy przy kracie oddzielającej salę teatralną od aresztu. Była pora obiadowa. Łysi, wydziarani pensjonariusze lokalu przy Rakowieckiej rozwozili platery z szamą. Kółka Batorego stukały na podłogowych płytkach wydając nieprzyjemny dźwięk. Złodzieje groźnie spoglądali zza krat.
- Nie boję się, że dostanę łatkę „tego od więzienia”. Nawet mi się to podoba – przyznał po spektaklu reżyser. – Tu jest zupełnie inaczej. To są inne warunki, inni ludzie, inne zasady. Zupełnie inna współpraca, która byłaby niemożliwa bez zaskarbienia sobie ich zaufania. Mi się udało, bo byłem wobec nich szczery. Nie oszukiwałem ich, nie chwaliłem bez powodu. Oni zresztą nie lubią pochwał – tłumaczy Krawczuk.
Zdobycie zaufania więźniów, przez osobę z zewnątrz jest właściwie niemożliwe. Każdy z wolki jest dla grypsującego frajerem. Frajerom się nie ufa, ale zdarza się, że mogą zaskarbić sobie u grypsujących poważanie i szacunek. I Adamowi Krawczukowi się udało... Może także dlatego, że szczerość leży w panteonie grypserskich zasad. Tuż obok „higieny, nienawiści do policji i zwalczania k...stwa”.
- Współpraca z panem Adamam była super. Kiedy trzeba, to potrafił krzyknąć, ale i tłumaczyć umiał wszystko dobrze. W porządku jest – opowiadał o relacjach z reżyserem Jurek, druga po Hiszpanie najbardziej charakterystyczna postać w sztuce. Jurek – wzrost na oko metr dwadzieścia (w więziennej gwarze „z metra cięty”), klata prawidłowo zapadnięta, wyposażony w dwa zęby, które kwalifikują go doskonale do typowej ksywy spod celi – wampir. Charakterystyczny głos.
- Tak naprawdę każdy jest w życiu aktorem – powiada z zamyśloną miną Jurek, po czym przyznał, że miał najtrudniejsze role – policjanta i księdza (obie przyjęte przez publikę falą śmiechu). – Wie pan, to są zupełnie inne charaktery – tłumaczył.
Wybuch w więzieniu
„Skarb” był jedyną sztuką, na której nie trzeba było obawiać się teatralnej zmory ostatnich lat – telefonów komórkowych. Nie trzeba było nawet prosić o wyłączenie aparatów. Wszystkie zostały przy bramie głównej. - No środki bezpieczeństwa, to naprawdę problem tutaj. Zorganizowanie wybuchu na scenie w „Skarbie” było niemal sprawą niewykonalną. Ładunki musiałem najpierw przetestować z ochroną i po dokładnych badaniach mogłem je dopiero wykorzystać na scenie... Ale od tej pory na każdej próbie towarzyszył nam członek ochrony – opowiada Krawczuk. Wybuch był jednak gwoździem programu. Już na początku zapowiadano, że coś wybuchnie i wybuchło rzeczywiście – ku uciesze zebranej gawiedzi.
Złodzieje w rolach złodziei
Sztuka zebrała owacje na stojąco. Złodzieje w rolę złodziei rzeczywiście wcielili się bardzo dobrze. Tylko jedna osoba pochodziła z zewnątrz - towarzysząca bohaterom sztuki wszędobylski aniołek. - To moja córka – przyznał reżyser spektaklu. – Wiedziałem, że ona lubi tańczyć więc zaprosiłem ją do sztuki. To był dobry pomysł, ale proszę nie doszukiwać się tu skomplikowanych metafor. To prosty teatr, aniołek miał ożywić scenę – podkreślił. I rzeczywiście, wszędobylski (w dodatku skąpo ubrany) aniołek na pewno ożywił scenę, zwłaszcza w dynamicznym tańcu na tle newmetalowej muzyki i słów: „now you want to hate me”.
A jednak czegoś brak...
Po spektaklu został jednak pewien niedosyt, spowodowany tym, co najbardziej podobało się Stanisławowi Tymowi – wiernością przekładu. Zabrakło więziennego języka, zabrakło „bajery”, „grypsów”, „charakterniactwa”... Ale z drugiej strony może o to właśnie chodziło, żeby aktorzy, na co dzień zmagający się z zasadami grypsery, mogli trochę od niej odetchnąć, pomówić do siebie językiem, jakim posługiwali się na wolności. - Tu są inne zasady. Oni mają swoje wartości, język. Pamiętam, że jeden z więźniów nie chciał powiedzieć słów napisanych przez Tyma: „trzęsą mi się ręce, jestem dętka”. - Nie powiem o sobie dętka, nie powiem o sobie dętka – zarzekał się. No i trzeba było wykreślić – wspomina reżyser Adam Krawczuk.
O grze aktorskiej w teatrach amatorskich nie mówi się wiele. Jest, jaka jest. Wystarczającą ocenę więziennym aktorom wystawił Stanisław Tym. – Było bardzo dobrze, jestem zadowolony, naprawdę zadowolony z gry i z tego, co zobaczyłem - powiedział. Publika też była.... A skoro tak, musiało być git.
Premiera sztuki „Skarb” Stanisława Tyma odbyła się 8 lutego w Areszcie Śledczym na ulicy Rakowieckiej w Warszawie, o godz. 11.00. Spektakl zostanie również wystawiony dla współwięźniów.
Słowniczek użytych terminów z „bajery” Bajera – słownictwo używane przez więźniów grypsujących Batory – wózek do rozwożenia jedzenia Biks (lub szpan), specjalna postawa więźniów grypsujących. Blinda - plastikowa zasłona nie pozwalająca na wzrokowy kontakt pomiędzy celami Czaj - herbata Dziara - tatuaż Fikoł - stołek Garować – odbywać karę Git - dobrze Gryps - tajna wiadomość Kobyła – forma komunikacji więziennej – przenoszenie liścików za pomocą kija od miotły i sznurka. Kogutkowy – strażnik na wieżyczce przy murze więziennym Plater - talerz Rakieta – paczka Szama - posiłek Szkiełko - telewizor Wide – odtwarzacz wideo lub DVD Wolka – wolność Wychowek – wychowawca więzienny
Źródło: tvn24.pl, CNN
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl