- To, że niemowlęta trafiały do pieca spalarni śmieci, jest chyba najbardziej szokującym wątkiem tej historii. Głęboko wstrząsnęła mną historia mojego taty, którą wspólnie odkryliśmy, a która swój początek ma właśnie w spalarni śmieci - opowiada w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną kanadyjski reżyser Julian Brave NoiseCat, twórca (razem z Emily Kassie) i jeden z bohaterów filmu dokumentalnego "Sugarcane" o skali "kulturowego ludobójstwa" w kanadyjskich szkołach rezydencjalnych.
- Pierwsze szkoły rezydencjalne w Kanadzie powstały w drugiej połowie XIX wieku i były wspierane ze środków federalnych. Dwie trzecie spośród 139 placówek prowadzili duchowni katoliccy. Ostatnie osiem szkół zamknięte zostało dopiero w latach 1995-98.
- - Najbardziej szokująca jest skala tragedii, jaka dotknęła Pierwszy Naród. Mówimy nie tylko o straszliwej przemocy, jaką stosowano wobec rdzennych dzieci i o kulturowym ludobójstwie. To również historia często bardzo młodych kobiet, które w tych szkołach zachodziły w ciąże - uważa dokumentalistka Emily Kassie, współtwórczyni filmu "Sugarcane".
- Konsekwencje tego, czego doświadczano w szkołach z internatem, są nadal bardzo widoczne. Przejawiają się licznymi uzależnieniami, w kręgu przemocy i wykorzystywania seksualnego, we wskaźnikach samobójstw.
- W Kanadzie mówi się o międzypokoleniowej traumie.
Izba Gmin Kanady 27 października 2022 roku jednogłośnie przyjęła uchwałę, określając kanadyjski system szół rezydencjalnych dla ludności rdzennej jako formę ludobójstwa. Była to historyczna decyzja w trwającym od dekad procesie rozliczenia i odkrycia pełnej prawdy o tym, co działo się w tych instytucjach przez ponad sto lat ich funkcjonowania. Jednak uchwała jako taka nie rodzi żadnych skutków prawnych, jest jedynie gestem symbolicznym.
5 lipca 1897 roku założono szkołę rezydencjalną w misji St. Joseph, opodal dzisiejszego Williams Lake w Kolumbii Brytyjskiej. Była to jedna z pierwszych tego typu placówek w Kanadzie. Szkoły te były wspierane ze środków federalnych. Dwie trzecie spośród 139 placówek prowadzili duchowni katoliccy. Ostatnie osiem szkół zamknięto dopiero w latach 1995-98. Według oficjalnych statystyk do placówek tworzonych dla dzieci narodów rdzennych: Pierwszych Narodów, Inuitów (grup etnicznych zamieszkujących tereny subarktyczne) oraz Metysów, uczęszczało 150 tysięcy dzieci. Oficjalnie mówi się, że z różnych przyczyn zmarło w nich ponad sześć tysięcy dzieci, jednak to tylko szacunki, ponieważ szkoły często nie zgłaszały zgonów bądź "zaginięć".
CZYTAJ TEŻ: SZKOŁA BYŁA ICH PIEKŁEM, STAŁA SIĘ MOGIŁĄ. CZERWONE ŚLADY DŁONI NA DRZWIACH KOŚCIOŁA, KTÓRY MILCZY >>>
Geneza tego systemu edukacji, skierowanego do ludności rdzennej, tkwiła w europejskiej ideologii kolonializmu, w którą wpisane było przekonanie o wyższości rasowej europejskiej, białej kultury chrześcijańskiej. Tłumaczono, że kolonizatorzy, którzy "odkrywali" nowe ziemie, nieśli ze sobą "misję cywilizacyjną" i możliwość wyniesienia rdzennych mieszkańców na wyższy poziom kulturowy. Za tą przymusową asymilacją kryła się chęć przejęcia "odkrywanych ziem".
Kanadyjskie Pierwsze Narody to pojęcie obejmujące rdzenne grupy etniczne, żyjące na terenach dzisiejszej Kanady na południe od koła podbiegunowego. Pierwsze Narody to ludność bardzo zróżnicowana - również etnicznie. Łączy je to, że osiedliły się w dzisiejszej Kanadzie między V wiekiem p.n.e. a X wiekiem n.e.
W ostatnich kilku latach dzięki zaangażowaniu m.in. osób, które doświadczyły okrucieństwa w szkołach rezydencjalnych, zaczęto publikować raporty z badań na terenach dawnych szkół. W niektórych z nich odkryto anonimowe groby - pierwsze z nich odnaleziono w Kamloops w maju 2021 roku. Do tej pory nie podjęto decyzji dotyczącej ewentualnej ekshumacji prawdopodobnie 215 ciał.
Trwają intensywne badania i śledztwa, prowadzone przez naukowców i aktywistów, które mają udokumentować skalę przestępstw i zbrodni dokonywanych w tych placówkach.
Jedno z takich śledztw dokumentuje m.in. film "Sugarcane" w reżyserii Emily Kassie i Juliana Brave'a NoiseCata. To jeden z tych filmów, których się nie zapomina. Światową premierę miał podczas tegorocznej edycji Festiwalu Filmowego Sundance, gdzie zdobył Grand Jury Directing Awards (nagrodę za reżyserię) w Międzynarodowym Światowym Konkursie Dokumentalnym.
Julian Brave NoiseCat jest nie tylko współautorem filmu, ale również jednym z jego bohaterów. Bo zupełnie przez przypadek okazało się, że ta historia dotyczy jego rodziny i jego samego. NoiseCat na co dzień jest dziennikarzem, pisarzem oraz aktywistą, zaangażowanym w działania na rzecz północnoamerykańskich narodów rdzennych. W 2021 roku znalazł się na liście 100 liderów następnego pokolenia magazynu "Time".
Kassie natomiast jest filmowczynią, dziennikarką śledczą, autorką zdjęć filmowych. Dwukrotnie zdobyła nagrodę World Press Photo oraz nominację do nagrody Emmy. W swoich materiałach zajmuje się najróżniejszymi formami łamania praw człowieka czy przejawami systemowej niesprawiedliwości społecznej.
Polska premiera "Sugarcane" odbyła się w trakcie 21. edycji festiwalu Millenium Docs Against Gravity w maju tego roku, którego Kassie i NoiseCat byli gośćmi.
Tomasz-Marcin Wrona: Jak doszło do wspólnej pracy nad "Sugarcane"?
Emily Kassie: Poznaliśmy się blisko dekadę temu w redakcji "Huffington Post" w Nowym Jorku, gdzie oboje byliśmy na stażu. Była to nasza pierwsza dziennikarska praca. Sama zaczynałam tworzyć pierwsze dokumentalne formy w wieku 14 lat. Jestem Żydówką i niemal od zawsze zajmowałam się tematyką związaną z łamaniem praw człowieka, przejawami okrucieństwa w różnych zakątkach świata. Jednocześnie jako Kanadyjka nigdy wcześniej nie zajmowałam się tematyką dotyczącą mojego własnego kraju ani horroru, jaki zgotowany został narodom rdzennym.
W momencie gdy pojawiła się informacja o tym, że w Kamloops w kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej odkryto anonimowe groby, poczułam potrzebę zagłębienia się w tę historię. Pierwszą rzeczą, jaką wówczas zrobiłam, była wiadomość wysłana do Juliana. Julian jest wyjątkowym pisarzem, dziennikarzem i ma niezwykły talent do opowiadania historii. Przez lata chciałam z nim współpracować. Julian ma to do siebie, że zanim zdeklaruje się do współpracy, daje sobie czas na głębsze zastanowienie. Czekając na jego odpowiedź, na własną rękę szukałam kontaktu z przedstawicielami narodu rdzennego. Napisałam mail do wodza William Lake First Nation, który tego samego dnia do mnie oddzwonił. Powiedział, że Stwórca ma niezwykłe poczucie czasu, ponieważ rada jego narodu rdzennego dzień wcześniej uzgodniła, że muszą znaleźć osobę, która udokumentowałaby poszukiwania kolejnych grobów na terenie dawnej szkoły z internatem dla dzieci narodu rdzennego przy misji St. Joseph. Spotkałam się z radą i zarezerwowałam bilety lotnicze.
Julian Brave NoiseCat: W momencie, w którym zaczęliśmy pracę nad dokumentem, w rozmowie telefonicznej Em powiedziała mi, że sprawa dotyczy badań prowadzonych przez Pierwszy Naród. Em zaznaczyła, że chodzi dokładnie o Pierwszy Naród z Williams Lake, którego prace badawcze koncentrują się na tym wszystkim, co zdarzyło się i mogło się zdarzyć w misji St. Joseph. Gdy to usłyszałem, zapadła długa cisza, po czym powiedziałem: "To jakaś szalona sytuacja. Wiedziałaś, że do tej szkoły została zabrana moja rodzina, to w niej urodził się mój tato?". Naprawdę, trudno było mi uwierzyć w to, że spośród 139 szkół z internatem dla ludności rdzennej, jakie istniały w Kanadzie, Emily wybrała właśnie tę.
Urodziłeś się w Minnesocie, dorastałeś w Oakland w stanie Kalifornia. Jak wyglądał twój kontakt z rodziną mieszkającą w Canim Lake?
Julian: Mój tato wywodzi się z plemienia Shuswap. Moja mama jest nowojorczanką, ma korzenie irlandzkie i żydowskie. Na mocy Traktatu Jaya (znanego również jako traktat londyński z 1794 roku, regulujący swobodę przemieszczania się, pracy i handlu ludności rdzennej między USA a Kanadą - red.) mój tato przeprowadził się do USA, gdzie poznał moją mamę. Zresztą mój tato jest artystą i od zawsze mieszkał w Stanach.
Miałem chyba sześć lat, gdy moi rodzice się rozstali i w zasadzie to mama sama mnie wychowała. Jednocześnie dbała o to, żebym miał kontakt z rodziną taty. Zabierała mnie do rezerwatu Canim Lake tak często, jak to było możliwe. W ten sposób mogłem nauczyć się języka Shuswap oraz poznać tradycje moich przodków.
Czy w trakcie tych wizyt u babci i bliskich w Canim Lake słyszałeś jakieś historie dotyczące katolickich szkół z internatem?
Julian: W zasadzie niewiele. Pamiętam dwie historie, które opowiedziała mi babcia. Jedna z nich dotyczyła w gruncie rzeczy naszej rodziny: była o tym, jak rodzina ukrywała ją i jej starszego brata w chacie w lesie. W ten sposób próbowano ich uchronić przed zabraniem do szkoły z internatem.
Druga historia dotyczyła babci i innych małych dziewczynek Shuswap. W szkole, gdy zbliżał się ksiądz bądź siostra zakonna, mówiono: "shtekwa kentechnem", co oznaczało, że
nadchodzi czarny niedźwiedź.
Niedźwiedź czarny od wieków postrzegany jest jako niebezpieczny drapieżnik. Określanie tak duchownych w szkołach z internatem było sygnałem, że dziewczynki nie powinny być w tym strasznym miejscu, a ludzie, którzy tam pracowali, byli potworami. To w zasadzie wszystko, co usłyszałem od swojej Kyé7e (czytaj: kyeh!-eh - oznacza "babcia" w Shuswap - red.).
Jest jeszcze jedna historia, którą usłyszałem w rezerwacie od osób spoza rodziny. Ludzie rozmawiali o niemowlętach wrzucanych do spalarni śmieci na terenie misji. Ta legenda krążyła w rezerwacie przez dekady, ale nikt wówczas nie miał pewności, że była to prawda.
Jakie było wasze najbardziej szokujące odkrycie, gdy razem z rodziną Juliana pracowaliście nad tym filmem?
Emily: Chyba skala tragedii, jaka dotknęła Pierwszy Naród. Mówimy w końcu nie tylko o straszliwej przemocy, jaką stosowano wobec rdzennych dzieci i o kulturowym ludobójstwie. To również historia często bardzo młodych kobiet, które w tych szkołach zachodziły w ciąże. Niektóre niemowlęta trafiały do pieca spalarni śmieci. Cały czas jestem tym wstrząśnięta.
Dorastałam w Kanadzie, ale w przeciwieństwie do Juliana nic nie wiedziałam o systemie szkół z internatem, o tym, że Kościół katolicki przygotował przemoc na takim poziomie. Nie miałam pojęcia o ogromnym wstydzie wynoszonym z tych szkół, przekazywanym w tej społeczności z pokolenia na pokolenie.
Dla mnie - jako osoby spoza tej społeczności - cały czas przerażająca jest stale rosnąca, przytłaczająca liczba przypadków śmiertelnych w samych szkołach, jak i w rezerwatach. W trakcie realizacji tego filmu Julian wielokrotnie uczestniczył w pogrzebach. Myślę, że było to dziesięć ceremonii. Sama zaobserwowałam, że konsekwencje tego, czego doświadczano w szkołach z internatem, są nadal bardzo widoczne. Przejawiają się licznymi uzależnieniami, w kręgu przemocy i wykorzystywania seksualnego, we wskaźnikach samobójstw. Zatem mamy do czynienia nie tylko z przeszłością, ale bardzo aktualnymi i wymagającymi pilnych działań kwestiami. Chcieliśmy to ująć za pomocą bardzo osobistego języka filmowego.
Julian: Oczywiście to, że niemowlęta trafiały do pieca spalarni śmieci, jest chyba najbardziej szokującym wątkiem tej historii. Głęboko wstrząsnęła mną historia mojego taty, którą wspólnie odkryliśmy, a która swój początek ma właśnie w spalarni śmieci. Przeraża mnie także to, że jest jak dotąd jedynym znanym nam przypadkiem niemowlęcia cudem uratowanego przed śmiercią w piecu.
W pewien sposób cała ta sytuacja jest niezwykłym zbiegiem okoliczności. Polegał on na tym, że filmowe śledztwo doprowadziło nas do odkryć, które jednocześnie były częścią mojej bardzo osobistej historii. To, w jaki sposób różne wątki i aspekty przeszłości misji St. Joseph oraz mojej rodziny się przecięły, było dla mnie zaskakujące. Ani przez chwilę nie mogłem się tego wszystkiego spodziewać.
Emily: Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jedną bardzo ważną rzecz - wokół szkół z internatem stworzono znacznie szerszy system pewnych rozwiązań. Wiemy już, że dziewczęta w tych placówkach zachodziły w ciąże. Zdarzało się, że te dziewczęta trafiały od razu do domu samotnej matki, prowadzonego również przez duchownych katolickich. Niejednokrotnie po porodzie niemowlęta były im odbierane i przekazywane do białych chrześcijańskich rodzin. A zatem istniała sieć adopcyjna, która w swoisty sposób była "przedłużeniem" tego "projektu asymilacyjnego". Tu nie chodzi tylko o to, że na lata odbierano dzieci rdzennym kobietom. Poprzez asymilację z chrześcijańskimi białymi rodzinami te dzieci traciły całkowicie kontakt ze swoją rdzenną społecznością. Tego typu system rodzin zastępczych funkcjonował zarówno w Kanadzie, jak i w Stanach Zjednoczonych. To rykoszetem odbijało się przez dekady na wielu pokoleniach Pierwszego Narodu.
Julian: Myślę, że historia Pierwszego Narodu została zapomniana. Dosłownie wyrzucona na śmietnik, gdzie zaczęło się życie mojego taty. Z pomocą różnych mocy ta historia zaczęła powracać z krainy umarłych do królestwa żywych i dociera do coraz większej publiczności. Myślę, że to zmieniło życie, nasze życie - w tym wielu osób w Williams Lake. Mamy ogromną nadzieję, że nasz film zmieni sposób, w jaki rozumiana jest historia narodów rdzennych i w jaki sposób będzie traktowana w przyszłości. Szkoły z internatem niemal unicestwiły nasze narody i nadal zabijają rdzenną ludność Ameryki Północnej.
Filmowe śledztwo doprowadziło was do odkrycia nie tylko tego, że tato Juliana został przypadkiem odnaleziony przed wrzuceniem razem ze śmieciami do pieca. Pojawiła się również informacja, że twoja babcia została skazana na rok więzienia. To o tyle szokujące, że w pierwszej połowie lat 90. tylko dwóch duchownych związanych z misją St. Joseph usłyszało wyroki za przestępstwa dokonane w tej szkole. Jeden z nich odsiedział pół roku.
Julian: To skrajnie oburzające, że jedyną osobą skazaną w sprawie systemowego dzieciobójstwa w misji St. Joseph była moja babcia, która otrzymała wyrok za porzucenie dziecka. Co ważne, nasz film jest pierwszym projektem przedstawiającym to, co działo się właśnie w tym miejscu.
Wydaje mi się, że w funkcjonowanie szkół z internatem dla ludności rdzennej - szczególnie w przypadku misji St. Joseph - wpisany był schemat systemowego wykorzystywania, systemowej przemocy wobec dzieci, a także sposoby "pozbywania się" rdzennych dzieci. Nie dość, że ludność rdzenna jest ofiarą tego systemu, to jeszcze to właśnie osoby rdzenne były jedynymi, które ponosiły konsekwencje prawne działań duchownych katolickich. A przecież to niejedyne konsekwencje, jakie cały czas ponosi Pierwszy Naród. Wciąż obserwujemy śmiertelne w skutkach międzypokoleniowe traumy, objawiające się również w uzależnieniach, które wyniszczają nasze społeczności, nasze rodziny.
W filmie przypominacie wizytę kanadyjskiego premiera Justina Trudeau w Williams Lake z końca marca 2022 roku. Czy miała ona jakiś realny wpływ na życie Pierwszego Narodu?
Julian: Mam wrażenie, że wizyta Trudeau w Williams Lake, podczas której przeprosił ludność rdzenną dokładnie dzień przed głośnym stanowiskiem papieża Franciszka, była czymś bardzo w kanadyjskim stylu.
Co masz na myśli?
Julian: Chodzi o to, że w działaniach kanadyjskich polityków - szczególnie tych liberalnych - jest coś z performensu. Są bardzo wyczuleni na te gesty i postawy, uważane za właściwe. Kanada traktuje je bardzo poważnie, zarówno na poziomie krajowym, jak i międzynarodowym. Często jednak można odnieść wrażenie, że to puste gesty.
Mało tego. Przeprosiny ze strony premiera w moim odczuciu były również pochopne. Zostały wyrażone w momencie, w którym nie poznaliśmy jeszcze całej prawdy. Wciąż jest wiele rzeczy do odkrycia. Nasz film obrazuje w pewien sposób systemowe dzieciobójstwo w tej konkretnej szkole.
Emily: Zależało nam jednocześnie, żeby w filmie pojawiła się zarówno wizyta premiera Trudeau, jak i spotkanie przedstawicieli Pierwszego Narodu z papieżem Franciszkiem. Chcieliśmy w ten sposób pokazać te wydarzenia z perspektywy bolesnej rzeczywistości naszych bohaterów, którzy mocno je przeżyli. Próbowaliśmy również pokazać medialny cyrk, który te wydarzenia wywołały. Weźmy wizytę Justina Trudeau w Williams Lake: "do naszej społeczności przyjechał premier, to ekscytujące". Ale pojawia się pytanie: czy ta wizyta ostatecznie miała jakieś merytoryczne skutki? W mojej ocenie było to dość rozczarowujące doświadczenie.
Podobnie zresztą było w przypadku przeprosin papieża, które obserwowałam na żywo. Kręciliśmy zdjęcia w trakcie spotkania z papieżem, które zakończyło się brawami i w radosnej atmosferze. Później w autobusie niektórzy z uczestników zastanawiali się w ogóle, czy papież przeprosił. Wszystkie materiały były jedynie po włosku, nie do końca mieliśmy pewność, jeśli chodzi o treść przemówienia. Ktoś powiedział, że papież użył sformułowania "bardzo mi przykro". Jedna z kobiet zaczęła płakać, ponieważ dla niej te właśnie słowa miały ogromne znaczenie.
Anonimowe groby na terenie byłej misji St. Joseph odkryto w 2022 roku. Wówczas rozpoczęliście prace nad "Sugarcane". Czy przez te dwa lata zmienił się stosunek władz federalnych bądź Kościoła katolickiego do historii zbrodni dokonanych na Pierwszym Narodzie?
Julian: W szerokiej perspektywie nie będzie to nadużyciem, jeśli powiem, że w zasadzie nic się nie wydarzyło w zakresie dalszego wyjaśniania tego, co naprawdę działo się w szkołach z internatem.
Poczyniono jednak pewne małe kroki. Kilka miesięcy temu archidiecezja Vancouver udostępniła część swoich danych, dotyczących Pierwszego Narodu, na potrzeby śledztwa. Natomiast chciałbym podkreślić: nadal jesteśmy na etapie poznawania całej prawdy. Jest coraz więcej pytań o to, co działo się w tych placówkach, o prawdę ukrywaną przez władze Kanady i Kościół. Politycy próbują czasem wyprzedzać fakty. Takie samo wrażenie sprawiają duchowni, którzy próbują odpokutować, przeprosić za coś, czego jeszcze w pełni nie znamy.
Emily: W Kanadzie ta debata o historii szkół z internatem dla ludności rdzennej rozpoczęła się i trwa. Natomiast w Stanach Zjednoczonych istniało 408 - a zatem trzykrotnie więcej niż w Kanadzie - takich placówek, które powstały z funduszy federalnych. Jednak o historii tych szkół praktycznie się nie mówi.
Czy jakikolwiek kanadyjski hierarcha - na przykład arcybiskup Vancouver - spotkał się kiedykolwiek z ludnością Cariboo bądź stanął twarzą w twarz z Pierwszym Narodem, aby wyrazić skruchę?
Julian: W przypadku relacji Kościoła katolickiego z Pierwszym Narodem wydarzyło się kilka ciekawych rzeczy w różnych momentach ostatnich trzech dekad. Między innymi w latach 90. w społeczności Alkali Lake, mieszkającej w pobliżu Williams Lake, zorganizowano spotkanie, w którym wzięli udział przedstawiciele Kościoła oraz Pierwszego Narodu. Centralnym punktem była ceremonia Healing Circle. Był to bardzo ważny moment dla społeczności rdzennej, podczas którego zbiorowy oprawca symbolicznie wziął odpowiedzialność za swoje czyny. W związku z tym, że wymiar sprawiedliwości zawiódł ofiary, również ofiary samego systemu sprawiedliwości, ta ceremonia stanowi ważny moment we współczesnej historii Pierwszego Narodu. Doszła do skutku dzięki ogromnemu zaangażowaniu Charlene Belleau - niezwykłej postaci, która od ponad trzech dekad pracuje na rzecz odkrycia prawdy o systemie szkół z internatem dla ludności rdzennych.
Emily: Otóż to. Charlene jest również jedną z osób, dzięki pomocy której powstał "Sugarcane". Cały czas trzeba pamiętać, że tego typu wydarzenia są raczej wyjątkiem niż regułą w relacjach między Kościołem a Pierwszym Narodem. Z szerszej perspektywy warto pamiętać, że szczególnie starsi Shuswapowie nadal są wyznawcami Kościoła katolickiego. Po śmierci byłego wodza Ricka Gilberta odbyły się dwie ceremonie pogrzebowe: w mieście był katolicki pochówek, w rezerwacie - tradycyjny. Data jego pogrzebu została ustalona tak, żeby biskup Kamloops mógł przewodniczyć mszy.
W tym wewnętrznym rozdarciu wodza Ricka jest coś bardzo symbolicznego. Przez całe życie zmagał się ze swoją tożsamością. Nie czuł się w pełni akceptowany w swojej rdzennej społeczności. To sprawiało, że próbował zrozumieć ten nierdzenny element własnej tożsamości, która budziła w nim ogromny wstyd.
Wyruszył w podróż do Watykanu, gdzie poza przeprosinami papieża mierzył się z własnym ja. Szukał tam części siebie. Bezskutecznie, co widać w konfrontacji z przełożonym generalnym oblatów. Jednocześnie te wydarzenia doprowadziły go do tego, że odzyskał własny głos. Po powrocie do domu był ze swoją społecznością, brał udział w Tańcu Starszyzny, ale również opiekował się cmentarzem katolickim na terenie misji St. Joseph. Nawet za pomocą śmierci był w stanie utrzymać tę dwoistość swojej osoby, co było dla nas naprawdę fascynujące do obserwowania.
A czy ktokolwiek pytał kanadyjskie Pierwsze Narody o ich potrzeby, by móc zaleczyć ciągle otwarte rany, blizny zadane przez szkoły z internatem?
Julian: Myślę, że każda poszczególna społeczność, rodzina mierzą się z nieco innymi okolicznościami tej historii. Przede wszystkim ci, którzy przeżyli horror szkół z internatem, powinni zabrać głos i wypowiedzieć się na temat tego, w jaki sposób można im pomóc zaleczyć te rany.
Mam wrażenie, że wódz Rick w dobitny sposób wyraził w naszym filmie to, że Kościół katolicki nigdy nie wypłacił ofiarom szkół z internatem swojej części odszkodowań, uzgodnionych w ugodzie sądowej. Co ciekawe, to władze federalne Kanady wypłacały należne środki, a przecież Kościół katolicki nie może narzekać na brak majątku.
Jednak kwestia zadośćuczynienia oraz zaleczenia krzywd ma również swój duchowy wymiar. Mówimy w końcu o naszym stosunku do zaginionych dzieci, do ludzi, którzy zmarli w wyniku działań na terenach szkół z internatem. A przecież był to system placówek, opierał się na wierze, religii, w której centralnym punkcie stał Bóg. Zatem ta historia jest również o tym, w co się wierzy. Mam wrażenie, że spora część społeczeństwa oczekuje prawdy i rzeczywistego pociągnięcia winnych do odpowiedzialności.
Ciężko się przygląda temu, w jakim miejscu jesteśmy z tą sprawą, ale wydaje mi się, że to dobry punkt wyjścia dla pełnego uznania tego, co działo się w szkołach z internatem dla rdzennej ludności. Mam wrażenie, że nasz film jest częścią początku tego procesu i chciałbym, żeby był traktowany właśnie jako początek publicznej debaty.
Chcieliśmy również uchwycić nie tylko fakt, że nasze społeczności były uciszane przez instytucje, ale także ludność rdzenna sama na siebie narzuciła postawę milczenia, powodowaną wstydem, bólem, poczuciem winy i traumą, jakiej doświadczyli.
Emily: Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy: za powstaniem tych szkół stała również chęć stworzenia sobie możliwości odbierania ziem przez kolonizatorów, co wydaje mi się być formą wymazania kultury rdzennej na wiele różnych sposobów.
Kultura jest źródłem siły i odbudowy społeczności. Dopiero niedawno przydzielone zostały fundusze federalne na ochronę dziedzictwa Pierwszych Narodów. Wydaje mi się, że to i tak nie wychodzi naprzeciw oczekiwaniom tych społeczności. Językiem Shuswap mówi niecałe 200 osób, a Julian jest jedną z nich. Natomiast wódz Rick poświęcił ogromną część życia na próby zachowania dziedzictwa swojej społeczności. Skrupulatnie próbował odtworzyć rodzinne drzewo genealogiczne, starał się odnaleźć te części języka Shuswap, które już przepadły. A przecież język jest bardzo ważną częścią kultury.
Wspominaliście o międzypokoleniowej traumie, z którą mierzy się między innymi rdzenna społeczność Williams Lake czy też członkowie rezerwatu Sugarcane. Jak opisalibyście to pojęcie międzypokoleniowej traumy na podstawie własnych obserwacji w trakcie pracy nad filmem?
Julian: Dla każdego z mojej linii rodzinnej aż do mnie kwestia szkół z internatem dla ludności rdzennej była kwestią życia lub śmierci. Życie mojego taty zaczęło się w szkole w misji St. Joseph i niemal tam się zakończyło, gdy był jeszcze noworodkiem. Moja babcia należy do pokolenia, które zostało przez ten system zniszczone, zabrane i zdławione. Jej rodzicom, jej matce nie pozwolono wychować żadnego z własnych dzieci.
To wszystko, czego ludność rdzenna doświadczała w tych placówkach, prowadziło do alkoholizmu, rozpaczy, a w efekcie również do śmierci. Nadal dla wielu moich krewnych doświadczenia szkół z internatem to kwestia życia lub śmierci.
Dopiero teraz powoli zaczynamy obserwować to, że pojawiają się pokolenia osób takich jak ja, które mają szansę, aby żyć własnym życiem. Żyć bez tak wielkiego obciążenia, jakim były szkoły z internatem i w rzeczywistości niezdominowanej przez ten system. Widzimy pokolenia, które nie muszą mierzyć się z tym, że system szkół z internatem postawi je w rzeczywistości, w której liczy się tylko przetrwanie.
Czuję ogromną wdzięczność, bo mam wyjątkowe szczęście, przywilej i wyczucie czasu. Cokolwiek pomogło uratować mojego tatę przed spaleniem, pomóc przetrwać innym w tych szkołach - i nie tylko - doprowadziło nasz naród do miejsca, w którym w końcu możemy zacząć zastanawiać się nad wieloma kwestiami.
Jakimi?
Julian: Na przykład co znaczy żyć naprawdę, co znaczy być Shuswap, co znaczy bycie osobą rdzenną, co znaczy mieć zdrową rodzinę i kochającą, wspierającą się społeczność. Społeczność, która wreszcie wychodzi z cienia szkół z internatem dla ludności rdzennej. Jednak musimy pamiętać, że jest to bardzo powolny proces, a krzywdy zadane w tych szkołach nadal zabijają członków naszych społeczności.
Emily: W filmie pojawia się historia młodego mężczyzny, ojca piątki dzieci, który popełnił samobójstwo w czasie obchodzonego po raz pierwszy w Kanadzie Narodowego Dnia Prawdy i Pojednania. Jego rodzina zaprosiła nas do swojego życia. Realizując "Sugarcane", przyglądaliśmy się tej rodzinie i jest to materiał na oddzielny projekt. Śledziliśmy ich przez ponad dwa i pół roku, podążając za ostatnim żyjącym synem spośród piątki rodzeństwa.
Jego obydwoje rodzice chodzili do szkoły z internatem, doświadczając tego wszystkiego, czego uczniowie tych placówek doświadczali. Po zakończeniu edukacji oboje zmagali się z alkoholizmem. Z czasem również ich dzieci zmarły. Ostatni żyjący syn, Chris, przez te dwa i pół roku także zmagał się z uzależnieniem. Chris zmarł kilka tygodni temu. Byliśmy na jego pogrzebie, bo w tym wspólnym czasie stał się naszym dobrym przyjacielem. Opowiadam o tym dlatego, że międzypokoleniowa trauma w Pierwszym Narodzie jest namacalna, rzeczywista, obecna. Przez te kilkanaście miesięcy stałam się częścią tej społeczności i wielokrotnie na własne oczy widziałam, jak ta trauma niszczy ludziom życie. Ta międzypokoleniowa trauma naprawdę w tej społeczności jest kwestią życia lub śmierci.
W debacie publicznej istnieje pojęcie "ludobójstwo kulturowe", którym opisuje się system kanadyjskich szkół rezydencjalnych. W ostatnich jednak miesiącach w wypowiedziach przedstawicieli Pierwszych Narodów pojawia się określenie "zbrodnia przeciw ludzkości". Czy jest jakaś organizacja, ruch społeczny, który stara się tę tragedię nazwać we właściwy sposób?
Julian: Narodowe Centrum Prawdy i Pojednania oraz Komisja Prawdy i Pojednania wykonały ogromną pracę, żeby udokumentować funkcjonowanie szkół dla ludności rdzennej. Faktycznie posługują się pojęciem "ludobójstwo kulturowe". To określenie zostało zaadoptowane przez rząd federalny Kanady i nim się posługuje, opisując historię szkół z internatem dla Pierwszych Narodów. Nasz film oraz śledztwo, które obserwujemy, pokazują jednak - i wydaje mi się to zasadne - że "ludobójstwo kulturowe" nie jest właściwym określeniem, które w pełni opisywałoby systemową naturę przemocy w tych instytucjach.
Emily: Co ważne, na poziomie międzynarodowym nie wydarzyło się nic, co mogłoby pociągnąć do odpowiedzialności rząd bądź Kościół katolicki za dokonane zbrodnie. Międzynarodowy Trybunał Karny nigdy również nie przyjrzał się tej sprawie.
Macie imponujący dorobek dziennikarski, niejednokrotnie zajmowaliście się tematami związanymi z systemową przemocą wobec słabszych. Jak sobie radziliście - jako ludzie - obserwując te wszystkie odkrycia, dokumentując indywidualne tragedie, pokazane w "Sugarcane"?
Julian: Staram się na różne sposoby dbać o siebie, swoją kondycję psychiczną, swoje zdrowie duchowe oraz kondycję fizyczną. Szczególnie zarówno wokół pracy nad tym projektem, jak i teraz, gdy jeździmy z filmem. Nie piję w ogóle alkoholu, przestałem pić kawę, staram się jak najczęściej brać udział w ceremoniach związanych z naszą tradycją. Nawet tu, w Warszawie, w dzisiejszy poranek przebiegłem ponad 11 kilometrów. Jem zdrowo. Jest bardzo dużo rzeczy, które pozwalają mi być na określonym poziomie, ponieważ te wszystkie wydarzenia wokół filmu są bardzo destabilizujące i niepokojące.
Emily: Na samym początku tego procesu Charlene chciała się upewnić, że opowiemy tę historię we właściwy sposób i było to dla mnie bardzo ważną kwestią. Braliśmy udział między innymi w ceremoniach, co miało również kluczowe znaczenie.
Inną ważną kwestią przy pracy nad tym filmem było to, że udało się nam stworzyć wyjątkową ekipę osób, które z nami pracowały, dzięki temu były momenty, że świetnie się razem bawiliśmy.
W tym czasie doświadczyłam czegoś bardzo dla mnie szczególnego, ważnego. Podczas podróży samochodem z Julianem i Edem (ojcem Juliana - red.) - której fragmenty znalazły się w filmie - pojawiały się oczywiście bardzo trudne momenty, ale nie tylko. Był to wyjątkowy czas.
Dlaczego?
Emily: Bardzo często angażuję się w tego typu tematy nie tylko dlatego, że dotykają niesprawiedliwości społecznej, którą trzeba nagłośnić, opowiedzieć. W tym całym horrorze, walce o zadośćuczynienie niewyobrażalnych krzywd, pojawiają się najczęściej wyjątkowe postacie. Niesamowicie inspirujący ludzie, którzy wiodą niezwykłe życie.
W przypadku "Sugarcane" poznałam epicki świat z niewiarygodnymi krajobrazami. Z Julianem i Edem byliśmy na rybach, wielokrotnie towarzyszyłam im w polowaniach. Nie wszystko oczywiście zmieściło się w filmie. Świetnie się razem bawiliśmy. Naprawdę jest to wspaniały świat do życia, w którym poznałam również wspaniałych, prześmiesznych ludzi, z którymi wspólnie żartowaliśmy.
Trudno mi to wszystko opisać. Z jednej strony mamy historię pełną bólu, która czeka na pełne rozliczenie. Z drugiej - momenty radości, poczucia wspólnoty. Byłoby to dla mnie zupełnie nieosiągalne, gdyby nie cała ekipa twórców, która w pełni weszła w realizację tego projektu.
Julian: Pozwól, że coś dodam. Jestem szalenie wdzięczny za moją rodzinę, moją społeczność. Mój tato jest buntownikiem, niezwykle charyzmatycznym i zabawnym jednocześnie. Jest kur***ko śmieszny. Dlatego z szerszej perspektywy czuję się szczęściarzem, że pochodzę właśnie z takiej społeczności, z jakiej pochodzę i że mam taką rodzinę.
Wspominacie podróż samochodem razem z twoim tatą, której celem jest spotkanie z babcią. W filmie słyszymy rozmowę twojego taty z babcią, bardzo osobistą i poruszającą. Czy to spotkanie zmieniło w jakiś sposób relacje w twojej rodzinie?
Julian: Moja babcia zawsze miała świetne relacje z innymi, co widać w filmie chociażby w czasie powwow (zjazdu plemiennego - red.). Łączy nas prawdziwa miłość. Kyé7e jest najlepszą laską na świecie. Myślę, że relacja między nią a moim tatą jest o wiele bardziej skomplikowana ze zrozumiałych względów. Mnie i tatę też łączy relacja oparta przede wszystkim na miłości, chociaż pojawiały się trudne, niezamknięte wątki - co również postanowiliśmy pokazać w filmie.
Spotkanie, o którym mówisz, było dla mojego taty - takie mam wrażenie - okazją, aby w końcu zapytać własną mamę, porozmawiać z nią o rzeczach, które od zawsze w nim siedziały, które zawsze były częścią jego istnienia. Natomiast dla mojej babci ta rozmowa miała ogromne znaczenie, ponieważ pokazała jej, że nikt nie obwinia jej za to, co się stało i wszyscy kochamy ją bezwarunkowo. Jest najwspanialszą matką rodu (Shuswapowie, podobnie jak wiele północnoamerykańskich społeczności rdzennych, są plemieniem matriarchalnym - red.), jaką moglibyśmy sobie wyobrazić. Zachowała dla nas ojczysty język, zawsze dbała o to, żeby ta niesamowicie wielka rodzina była razem i wzajemnie się kochała. To ona nas scala.
Dla mnie samego najbardziej poruszającym aspektem rozmowy babci z tatą było to, że ona nigdy sobie nie wybaczyła tego, co się wydarzyło w szkole misji St. Joseph. Cały czas nosi w sobie ogromne poczucie winy. Mam jednak nadzieję, że uda się jej odnaleźć spokój, ponieważ naprawdę nie zrobiła nic, za co mogłaby być winna.
Jest coś, co zatrzymacie dla siebie z procesu realizacji "Sugarcane"?
Emily: Dorosłam na wiele sposobów. Nauczyłam się na przykład pracy zespołowej. Codzienna praca Juliana i moja są bardzo zindywidualizowane. Dotychczas sama pisałam, kręciłam zdjęcia, montowałam. Julian skupiał się i skupia na co dzień na pisaniu. We wspólnej pracy, która była dla mnie wyjątkową lekcją, musieliśmy szybko nauczyć się pracować razem, łączyć indywidualne, czasem różne umiejętności oraz umiejętności naszej ekipy. Szczególnie dojrzałam - tak mi się wydaje - jako autorka zdjęć filmowych. Przyglądając się swoim zdjęciom z początku filmowania "Sugarcane" i z tego ostatniego etapu, widzę niesamowitą artystyczną ewolucję.
Z czysto ludzkiej perspektywy mam wrażenie, że Julian zainspirował mnie, abym na poważnie zmierzyła się z własną tożsamością. Jestem Żydówką, dorastałam w rzeczywistości, w której centralne miejsce zajmuje historia Holokaustu, co też w dużym stopniu jest powodem tego, jaką ścieżkę zawodową wybrałam. Zaczęłam się wnikliwie przyglądać temu, jaki wpływ ma bycie Żydówką na sposób opowiadania przeze mnie historii, na to, jakie tematy wybieram i jakie role pełnię w świecie. To wszystko okazało się być dla mnie ponownym narodzeniem się.
Jest jeszcze jeden aspekt. Przed startem pracy nad "Sugarcane" sfera duchowa nie odgrywała w moim życiu szczególnej roli. Przez te miesiące spędzone na pracy nad filmem doświadczałam rzeczy, które wydawały się być nieziemskie, jakby łączyły nas z czymś większym. Było to ogromną życiową zmianą.
Julian: Kino dokumentalne - zwłaszcza w porównaniu z kinem fabularnym - daje niezwykłą możliwość wyboru tego, jak patrzysz na świat, w jaki sposób fizycznie wchodzisz w opowieść, żeby ją opowiedzieć i nią żyć. Tak było w moim przypadku. Bycie częścią tego, o czym jest film, zmieniło to, kim jestem, na kilka fundamentalnych sposobów. Mnie jako pisarza, filmowca oraz człowieka. Czuję, że o wiele bardziej zacząłem doświadczać życia jako Shuswap. Wydaje mi się, że ten okres związany z "Sugarcane", ale nie tylko, będzie miał ogromny wpływ nie tylko na moją pracę, ale również na to, jak chcę żyć - w zgodzie z duchem mojej społeczności. A przecież w tego ducha uderzały szkoły z internatem dla ludności rdzennej. Właśnie to miało zostać zabite.
Pierwsze szkoły rezydencjalne w Kanadzie powstały w drugiej połowie XIX wieku i były wspierane ze środków federalnych. Dwie trzecie spośród 139 placówek prowadzili duchowni katoliccy. Ostatnie osiem szkół zamknięte zostało dopiero w latach 1995-98.
- Najbardziej szokująca jest skala tragedii, jaka dotknęła Pierwszy Naród. Mówimy nie tylko o straszliwej przemocy, jaką stosowano wobec rdzennych dzieci i o kulturowym ludobójstwie. To również historia często bardzo młodych kobiet, które w tych szkołach zachodziły w ciąże - uważa dokumentalistka Emily Kassie, współtwórczyni filmu "Sugarcane".
Konsekwencje tego, czego doświadczano w szkołach z internatem, są nadal bardzo widoczne. Przejawiają się licznymi uzależnieniami, w kręgu przemocy i wykorzystywania seksualnego, we wskaźnikach samobójstw.
W Kanadzie mówi się o międzypokoleniowej traumie.
Autorka/Autor: Tomasz-Marcin Wrona / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Christopher LaMarca/Sugarcane Film LLC