Mówią, że gdy los chce nas pokarać, spełnia nasze marzenia. Miałam więc szczęście (lub pecha) parokrotnie uczestniczyć w imprezie marzeń każdego dziennikarza filmowego - w oscarowej gali. I daję słowo, że "największe show planety", widziane od kulis, niekoniecznie błyszczy blichtrem znanym z ekranów – pisze Justyna Kobus, krytyk filmowy dla tvn24.pl.
Na początek o estetycznych walorach przedsięwzięcia. Ot, choćby słynny czerwony dywan rozkładany (przez 10 dni!) przed Kodak Theatre. Pamiętam swoje zdziwienie, gdy śledząc przygotowania, na dzień przed galą ujrzałam grupkę Latynosów, z pociętą na części siermiężną wykładziną, przytwierdzaną do ziemi za pomocą cuchnącego kleju, zgrzewaną w całość przy użyciu… żelazek. Z bliska efekt końcowy był tandetny, na ekranie - dopieszczony oświetleniem - może uchodzić i za artystyczne rękodzieło. "Red carpet" to koszt 8,5 dol. za metr, a liczy ok. 2300 m kwadratowych.
Jeszcze większym kiczem jest stawiany co roku przed Kodak Theatre przy głównym wejściu, tzw. namiot ochrony, przez który przejść musi każdy gość. Szmaciana, krzykliwa w barwach konstrukcja, udająca gigantyczny baldachim, idealnie komponowałaby się z wiejskim weselem, do największej filmowej imprezy na świecie, pasuje zaś jak pięść do nosa.
CIA, FBI i my
Jedno wszak trzeba przyznać - brzydota tego miejsca nie ma wpływu na efekt pracy, prześwietlających na wylot wszystkich bez wyjątku ochroniarzy i stróżów prawa. Egzekwujący skrupulatnie te tortury panowie, niecierpliwym serwują opowieść o tym, jak zdobywca dwóch Oscarów Tom Hanks, spóźnił się na galę 1,5 godziny, bo musiał wracać po dokument tożsamości.
Od czasu zamachu na World Trade Center w 2001 r. Kodak Theatre w trakcie gali, to ponoć najlepiej strzeżone miejsce na świecie. Nad bezpieczeństwem gości prócz stanowej policji i Gwardii Narodowej, czuwają też CIA i FBI. Można nawet odnieść wrażenie - z uwagi na liczebność agentów, że są głównymi gośćmi gali.
Przerwa reklamowa
W zestawieniu ze szpetotą około-kodakowych włości, wnętrze, na czele z salą, w której pada słynne "And the Oscar goes to…" to istny dwór królewski. Trzy rzędy balkonów, ściany pokryte serią malowideł ściennych i gigantyczny, krzykliwy żyrandol z kryształu - tak masywny, że gdyby kiedyś nie wytrzymał napięcia towarzyszącego gościom, większość z nich odeszłaby do wieczności. (A sala mieści 3332 osoby).
Ważniejsze od wystroju jest jednak to, co dzieje się w Kodak Theatre. Nie wszystko dane jest zobaczyć 40 milionom widzów na świecie - tyle średnio ogląda galę. Gdy w przerwach, między kategoriami, słuchamy lokalnych komentatorów, gościom i widzom w Ameryce serwowana jest zatrważająca liczba reklam, nierzadko z gwiazdami Oscarów w rolach głównych. Nie dowierzaliśmy, gdy w czasie gali w 2003 r. (Roman Polański otrzymał wtedy statuetkę za "Pianistę") siedzącego blisko sceny Martina Scorsese, zobaczyliśmy również w reklamie… karty kredytowej. Po nim, do walorów pewnego rodzaju naczyń przekonywała nas z ekranu Sharon Stone – olśniewająca na gali suknią Very Wang.
Gwiazda na drinku, a kto na sali?
Śledząc oscarową galę mamy wrażenie, że gwiazdy są przykute do swoich krzeseł. W rzeczywistości najwięcej czasu spędzają w tzw. Green Roomie, gdzie kelnerzy podają drinki. O to, by nikt nie zauważył absencji nominowanych, dbają "wypełniacze miejsc" – panie w sukniach balowych, panowie w smokingach. Gdy honorowy gość podniesie się z fotela, zajmują jego miejsce.
W Green Roomie miejsce centralne zajmuje barek z trunkami, niektórzy więc tracą tam poczucie czasu. W tej kategorii przebił wszystkich Peter O’Toole, który zapomniał, że odbiera honorowego Oscara i wyprowadzany był siłą. Na scenie, wyraźnie podpity, symulujący wzruszenie, był główną atrakcją wspomnianej gali z 2003 r.
Tego nie zobaczysz w telewizji
Podczas gali łezka w oku kręci na widok entuzjastycznych przyjęć werdyktów, zwiastujących zwycięzców. Można pomyśleć, że przegrani radują się szczęściem rywali, bardziej niż oni sami! Operatorzy jednak dobrze wiedzą, kiedy filmować nominowanych, dlatego nikt nie widział autentycznej wściekłości Scorsese, gdy Harrison Ford ogłaszał zwycięstwo Polańskiego. Mnie ten widok towarzyszył jednak jeszcze długo po zakończeniu gali. Podobnie jak w 2006 roku gwizdy oburzenia, gdy Jack Nicholson ogłaszał faktycznie niezasłużonego zwycięzcę w głównej kategorii "Miasto gniewu", zamiast oczekiwanej "Tajemnicy Brokeback Mountains".
Bo filmowcy, wbrew temu, co próbują pokazać organizatorzy oscarowej gali są zwykłymi, nie wolnymi od słabości ludźmi jak bohaterowie ich filmów, i nie da się sprawić, by wzbudzali w nas wyłącznie zachwyt.
Relację z gali wręczenia tegorocznych Oscarów śledź w tvn24.pl w nocy z 26/27 lutego.
Wszystko o tegorocznych Oscarach na www.tvn24.pl/oscary2012
Źródło: tvn24.pl