Autobiograficzny film Stevena Spielberga "Fabelmanowie" (tytuł oryginalny: "The Fabelmans"), który zdobył główną nagrodę na festiwalu w Toronto, automatycznie stał się głównym faworytem oscarowego wyścigu. Amerykańscy krytycy zapewniają, że to najlepszy film Spielberga od czasu "Listy Schindlera" i sytuują go na czele wszystkich branżowych rankingów w najważniejszych kategoriach - dla najlepszego filmu, za scenariusz i kreacje aktorskie.
O tym, że zdobywcy Nagrody Publiczności w Toronto od lat okazują się laureatami najważniejszych Oscarów, kinomani wiedzą doskonale. "Fabelmanowie", najbardziej osobisty film w karierze Spielberga, mający wyraźny wymiar autobiograficzny, stoi więc przed szansą zdobycia dla uhonorowanego już trzema statuetkami filmowca kolejnych nagród.
"Nakręciłem ten film, by móc jeszcze raz spotkać się z moimi rodzicami" - mówił reżyser podczas jego pierwszego pokazu. Krytycy docenili reżyserski kunszt Spielberga, dzięki któremu jego film jest wciągającą, mądrą i wzruszającą opowieścią o narodzinach pasji i wchodzeniu w dorosłość. "Screen" nazywa obraz "jednym z najbardziej wzruszających i dojrzałych filmów Stevena Spielberga", a Johnny Oleksinski z "New York Post" mówi wprost: "To najlepszy film 2022 roku".
Amerykańscy widzowie obejrzą go w kinach jeszcze w listopadzie br., na polskie ekrany film trafi 30 grudnia.
"Fabelmanowie", czyli historia dojrzewania reżysera
Steven Spielberg w wielu swoich filmach czerpał z osobistych przeżyć, ale żaden nie był tak jawnie autobiograficzny. Tym razem reżyser wraca do czasów dzieciństwa, proponując nam opowieść o dojrzewaniu wrażliwego nastolatka, wielkiego miłośnika kina i początkującego filmowca Sammy’ego Fabelmana. Za postacią Sammy'ego (w tej roli debiutujący w dużej roli Gabriel LaBelle) kryje się oczywiście młody Steven.
Punktem centralnym fabuły jest zasłyszana przypadkiem przez nastolatka dramatyczna, rodzinna tajemnica. Poznając ją, młody bohater dochodzi do wniosku, że kino pomaga nam odkrywać prawdę o naszych bliskich i o nas samych. Scenariusz do filmu Spielberg napisał do spółki ze zdobywcą nagrody Pulitzera, dramatopisarzem Tonym Kushnerem ("West Side Story", "Lincoln"). Autorem zdjęć jest jak zwykle stały współpracownik Spielberga, nasz rodak Janusz Kamiński.
Akcja filmu toczy się w Arizonie tuż po zakończeniu II wojny światowej, kiedy 75-letni dziś Spielberg przyszedł na świat. W niezwykle barwne role rodziców bohatera wcielają się Michelle Williams i Paul Dano. Wszyscy, którzy mogli już obejrzeć film, podkreślają iż największe wrażenie robią sceny młodego Sammy'ego z matką, zaś znakomitej Williams wróżą piątą już nominację i tym razem Oscara. W ulubionego wujka młodego artysty wciela się na drugim planie Seth Rogen.
Krytycy podkreślają, że jak na tak osobisty obraz, "film jest szokująco pozbawiony narcyzmu, nawet jeśli jest usiany tyloma odniesieniami do dzieł Spielberga". Ale to także historia rozpadu małżeństwa jego rodziców, którzy później weszli w nowe związki. Spielberg pokazuje zarówno wielką miłość towarzyszącą temu związkowi, jak i stopniowe jej wypalanie się. Możemy też zobaczyć, jak kształtowała się wyobraźnia przyszłego filmowca i co rozpaliło w nim fascynację kinem, aparatami, zabawkami i narzędziami, które Sammy będzie wypróbowywał na własnej rodzinie.
Sam reżyser najbardziej żałuje, że rodzice - którzy dożyli wyjątkowo sędziwego wieku - ojciec zmarł w wieku 103 lat w 2020 roku, mama trzy lata wcześniej jako 97-latka, nie zobaczą już niestety, jego dzieła.
Urodzony dla kina
Steven Spielberg począwszy od połowy lat 70. jest jednym z najwybitniejszych i najbardziej wszechstronnych reżyserów naszych czasów. Na swoim koncie ma wiele ważnych, wręcz przełomowych dla światowej kinematografii filmów. Najwięcej Oscarów, w tym za najlepszy film i za reżyserię, przyniosła "Lista Schindlera". Warto dodać, że Spielberg nigdy nie uczył się reżyserii w żadnej ze szkół, jest genialnym samoukiem.
Swój pierwszy film zrobił już w wieku 16 lat, a historię jego realizacji znajdziemy w obrazie "Fabelmanowie". Nosił on tytuł "Firelight" i był przez jeden wieczór wyświetlany w kinie w rodzinnym mieście twórcy. Następny zwrócił na niego uwagę ludzi z Universal Studio, którzy zaproponowali mu pracę reżysera produkcji telewizyjnych. Po zrobieniu kilku odcinków znanych seriali, m.in. "Columbo", nakręcił film, dziś uznawany za jego debiut - świetnie przyjęty "Pojedynek na szosie", który udowodnił producentom, że mają do czynienia z twórcą nietuzinkowym i wybitnie uzdolnionym.
Kolejne filmy Spielberga to nieustające pasmo sukcesów. Poczynając od budzącego grozę thrillera "Szczęki", poprzez dramat science-fiction "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", aż po adresowane do młodego widza przepiękne kino familijne "E. T.", młody reżyser budził zachwyt i uznanie, zdumiewając przy tym skalą swojej wyobraźni. Potem była trwająca do dziś seria przygodowych opowieści o Indianie Jonesie, i gdy już świat przyzwyczaił się, że Spielberg tworzy wyśmienite kino rozrywkowe, zaskoczył wszystkich w 1985 roku "Kolorem purpury".
Opowiadający niezwykle odważną na tamte czasy historię uciśnionej rasowo, ale także obyczajowo i rodzinnie czarnoskórej dziewczyny, która dzięki związkowi emocjonalnemu, (a później i erotycznemu) ze śpiewaczką jazzową, uwalnia się spod władzy przemocowego męża. Obraz wzbudził kontrowersje nie tyle nawet z powodu wątku lesbijskiego, ale za sprawą kuriozalnych oskarżeń, jakie spadły na twórcę za rzekomy "brutalny rasizm wobec Afroamerykanów". A przecież powieść Alice Walker, w oparciu o którą powstał film, ukazała tę grupę społeczną znacznie bardzie bezkompromisowo. Film dostał aż 11 nominacji do Oscara, ale zachowawcza Akademia nie przyznała mu żadnego. Dopiero nakręcona w 1993 roku "Lista Schindlera", opowiadająca prawdziwą historię niemieckiego przedsiębiorcy, który uratował przed zagładą około tysiąca Żydów, przyniosła mu siedem statuetek, w tym te najważniejsze. Dla reżysera, mającego w rodzinie doświadczenie Holocaustu, była też dziełem osobistym. Stało się jasne, że jej twórca potrafi kręcić wielkie filmy absolutnie o wszystkim.
W 1998 roku powstało dla wielu największe dzieło Spielberga "Szeregowiec Ryan", znów nawiązujące do prawdziwych wydarzeń. Opowieść o tym, jak doborowa kampania wybitnych żołnierzy, zdziesiątkowana po operacji w Normandii w 1944 roku, zostaje wysłana na poszukiwania zaginionego szeregowca, przyniosła mu kolejnego Oscara za reżyserię. Znów oparta na prawdziwych zdarzeniach historia prowokowała do ważnych pytań: czy można narażać życie wielu ludzi dla ocalenia jednego? Obraz był także arcydziełem kina batalistycznego, zaś filmowi przyniósł w sumie pięć złotych statuetek.
I tak już miało być, że kręcąc pełne rozmachu opowieści, będące efektem jego szalonej wyobraźni ("Park Jurajski", "Hook" czy "A.I. Sztuczna inteligencja"), jednocześnie tworzył Spielberg dzieła dotykające największych dylematów naszej epoki. Do najważniejszych obrazów dojrzałego okresu twórczości Spielberga należą takie tytuły jak: "Monachium", "Lincoln", czy "Czwarta władza".
W minionym roku Spielberg porwał się na remake kultowego musicalu "West Side Story", gatunek dotąd mu obcy. I tym razem podzielił widzów. Jednych zachwycił rozmachem dzieła i tym, że udało mu się dokonać jego "readaptacji", czyli z całym dobrodziejstwem oryginału przełożyć na czasy współczesne. Jeszcze inni są zdania, że stworzył niepotrzebną i nudna ramotę.
Wygląda na to, że najnowsze dzieło reżysera pogodzi wszystkich, czego dowodzi przyznana w Toronto Nagroda Publiczności, której towarzyszą powtarzane jednogłośnie zachwyty krytyków.
Źródło: "The Hollywood Reporter", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Frazer Harrison/Getty Images/Monolith Films