Ewa P., wracając z pracy do domu, wsiadła do innego autobusu niż zwykle. Mniej niż dobę później jej ciało znaleziono na polu w podkrakowskiej wsi, nieopodal przystanku. Mimo że w poszukiwaniach uczestniczyło kilkuset policjantów i funkcjonariuszy innych służb, a z zaginioną był stały kontakt telefoniczny, kobiety nie udało się odnaleźć na czas. – Dla mnie to jest szok – mówi syn zmarłej. Prokuratura z urzędu wszczęła śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci.
59-latka zaginęła w piątek, 12 stycznia. Pracowała przy placu handlowym Tomex na krakowskich Bieńczycach. Stamtąd do mieszkania przy ulicy Darwina miała cztery przystanki autobusem.
Wszystko wskazuje na to, że Ewa wsiadła autobusu linii 212, który dojeżdża aż do wsi Kocmyrzów na północ od Krakowa. Następnie zamiast na przystanku Darwina wysiadła kilka przystanków dalej, już poza granicami Krakowa i terenem zabudowanym. Z daleka widziała jednak nowohuckie kominy, znajdujące się w pobliżu domu. Mimo zapadającego zmroku zdecydowała się iść przez pola.
- Pojechała do miejscowości obok, pewnie było zimno i nie chciało jej się czekać na autobus powrotny pół godziny, więc stwierdziła, że za pół godziny to ona będzie w domu, bo przejdzie na przełaj – snuje przypuszczenia jeden z synów zmarłej. Według niego Ewa miała do przejścia około 2,5 kilometra w linii prostej.
Idąc, mama naszego rozmówcy najprawdopodobniej potknęła się i zraniła w nogę. Być może, jak podawała policja w swoich komunikatach, złamała ją. Ten szczegół ustali sekcja zwłok. Jedno jest pewne: Ewa nie była w stanie iść dalej.
- Moja matka zadzwoniła o 18, że złamała nogę i leży gdzieś w polach – relacjonuje mężczyzna. Rodzina powiadomiła policję, rozpoczęła się akcja poszukiwawcza.
Nie namierzyli telefonu
O poszukiwaniach oraz odnalezieniu ciała 59-latki informowaliśmy w sobotę, 13 stycznia. Wówczas policja wspominała tylko o jednym kontakcie ze strony zaginionej – telefonie, który o 17.30 miał wykonać do niej mąż i dowiedzieć się, że kobieta potrzebuje pomocy. Syn zmarłej przekonuje jednak, że on, jego ojciec i brat – a za ich pośrednictwem również policja – byli w stałym kontakcie z Ewą przez cały wieczór i noc.
- Na telefonie między 17 a drugą w nocy mam od niej 17 połączeń. Dzwoniła na policję, dzwoniła do ojca, dzwoniła do mnie. Błagała nas, żebyśmy się pospieszyli, bo zamarza – wspomina nasz rozmówca. Na potwierdzenie wysyła zdjęcia ekranu swojego telefonu, na których widać listę połączeń.
- Moja matka rozmawiała z policją do drugiej w nocy i przez sześć godzin błagała ich, żeby namierzyli jej telefon. Nie byli w stanie tego zrobić i nie wiadomo dlaczego – mówi mężczyzna. Jak dodaje, policjanci mieli prosić zaginioną, by uruchomiła na swoim telefonie mapy Google, jednak kobieta nie była w stanie tego zrobić.
Policjanci mieli poinformować rodzinę kobiety, że największa dokładność, a jaką mogą zlokalizować jej telefon, to siedem kilometrów. - O 18 zaczęli szukać matki, a kiedy zjawił się facet od namierzania sygnałów? O 22! Ja o 21 się pytam, gdzie jest tester, odpowiedzieli, że tester jedzie. A jechał z Mogilskiej, to jest 14 minut jazdy – relacjonuje mężczyzna.
Syn zmarłej ma listę zastrzeżeń do pracy policji tej nocy. Mimo że do poszukiwań używano drona i mimo że w pewnym momencie Ewa miała zobaczyć go nad sobą, maszyna nie wychwyciła leżącej na polu kobiety. - O pierwszej w nocy matka zadzwoniła, powiedziała "chyba jestem uratowana, bo latał mi nad głową dron". Ja dzwonię do ojca, ojciec daje telefon policji, a policjant do mnie: może ona ma zwidy, bo już zamarza. Przecież myśmy z matką nawet nie wiedzieli, że puszczają drona – relacjonuje syn.
Dwa razy sprawdzali monitoring
Krakowskie autobusy są wyposażone w kamery monitoringu. Z przystanku Rondo Kocmyrzowskie położonego najbliżej placu handlowego, przy którym pracowała Ewa, między 14 a 15 (kobieta skończyła pracę około 14.30) odjeżdża dziewięć autobusów trzech linii, które zatrzymują się również przy Darwina – 701, 262 i 212. Syn zmarłej ocenia, że nie jest to przytłaczająca ilość pojazdów, z których monitoring trzeba szybko sprawdzić, by dowiedzieć się, jakim autobusem pojechała 59-latka i na którym przystanku wysiadła.
- Żeby obejrzeć monitoring, trzeba ściągnąć autobus do zajezdni. Policja i prokuratura mogły stwierdzić, że kobieta się znajdzie, więc po co ściągać autobus do zajezdni, bo wtedy miasto musiałoby dać jakiś rezerwowy zastępczy – przypuszcza mężczyzna.
Policja miała w piątek zapewniać rodzinę Ewy, że monitoring jest sprawdzany. - Dla mnie to jest szok. Powiedzieliśmy, że zanim zaczniecie jej szukać, musicie sprawdzić monitoring, na którym przystanku wysiadła. O 20 powiedzieli: tak, sprawdziliśmy monitoring. Olali nas – wścieka się nasz rozmówca.
Nie ten przystanek, nie te autobusy
Według jego relacji policjanci przez wiele godzin szukali kobiety na trasie autobusów 110 i 160. Te linie, chociaż faktycznie zatrzymują się przy Darwina, to nie przejeżdżają przez Rondo Kocmyrzowskie. Ich trasa prowadzi przez przystanek Teatr Ludowy, oddalony od Tomexu o około 900 metrów.
- Do rana nie znaleźli jej na trasie 110 i 160. Ja się ich pytam: jak to szukacie na całej trasie autobusów, przecież z monitoringu wiecie, na jakim przystanku wysiadła – relacjonuje mężczyzna. Sęk w tym, że najprawdopodobniej nie wiedzieli.
- Mój ojciec faktycznie wskazywał im, że matka pojechała autobusem 110 lub 160, ja się o tym dowiedziałem po fakcie. Ale mój ojciec nie mógł wiedzieć na pewno, z jakiego przystanku mama pojechała – zauważa nasz rozmówca. Według niego policja sprawdzając monitoring z autobusów oparła się wyłącznie na słowach rodziny zaginionej i zlekceważyła konieczność potwierdzenia tej informacji za pomocą monitoringu.
Ewa, chociaż najbliżej miała przystanek Rondo Kocmyrzowskie, to często wsiadała dopiero na kolejnym (Teatr Ludowy). Jak dodaje jej syn, kobieta urodziła się kilkaset metrów od swojego miejsca pracy i ta okolica była jej doskonale znana.
- Mama albo wsiadała na bliższym przystanku, albo szła spacerkiem na kolejny. Po prostu jak poszła na przystanek przy Rondzie Kocmyrzowskim i się okazało, że ma 10 lub 15 minut do autobusu, to jej się często nie chciało czekać tylko szła spacerkiem na następny – wyjaśnia mężczyzna
Tym razem jednak skorzystała z przystanku przy rondzie.
Zapytaliśmy w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, kiedy policjanci zjawili się w zajezdni, by sprawdzić monitoring. – W piątek policjanci przeglądali monitoring z dwóch autobusów linii 110 i jednego autobusu linii 160. Natomiast w sobotę poprosili o zabezpieczenie monitoringu z sześciu kolejnych linii. Były to linie 272, 262, 232, 222, 212 i 202 – wylicza Marek Gancarczyk, rzecznik krakowskiego MPK. Pytany o godzinę, o której policjanci zjawili się w zajezdni w piątek wskazuje, że był to późny wieczór, jeszcze przed północą. W sobotę prośba o zabezpieczenie monitoringu wpłynęła do MPK prawdopodobnie przed południem.
- Nie wiedzieli do rana, gdzie matka wysiadła, bo nikt nie chciał sprawdzić – przekonuje syn zmarłej.
Policja się tłumaczy
Zapytaliśmy policję o sytuacje, które opisuje syn kobiety – o drona, którego miała widzieć Ewa, o niesprawdzony monitoring, o pominięte w komunikacie połączenia telefoniczne, o namierzanie telefonu i inne kwestie. Otrzymaliśmy kolejny komunikat, który na większość pytań nie odpowiada. Policja zapewnia , że "podjęto działania zmierzające do ustalenia położenia telefonu" i że w pierwszej kolejności sprawdzono trasy, którymi zazwyczaj poruszała się Ewa. Policjanci zaznaczają też, że rozmawiając z mężem, 59-latka, która w ciemności leżała na polu pod Krakowem z urazem nogi, wypowiadała się "nielogicznie" i nie była w stanie podać żadnego punktu orientacyjnego.
"Z czasem pojawiały się informacje przekazywane przez zaginioną, z którą nawiązywany był kontakt o punktach, które widzi, jednak są one charakterystyczne dla wielu miejsc w rejonie miasta lub są widoczne z bardzo dużych odległości. Wszelkie informacje uzyskane od kobiety były weryfikowane, jednak nie były na tyle precyzyjne, aby pozwoliły na ustalenie miejsca w którym się znajdowała" – czytamy w komunikacie.
Ewa P. w ostatnich latach nie cieszyła się dobrym zdrowiem. - Moja matka w zeszłym roku dwa razy się gubiła. Raz wyszła 10 albo 20 metrów przed dom i zadzwoniła do mnie mówiąc, że nie wie, gdzie jest. Okazało się, że nie wyszła poza ogrodzenie, była na naszym podwórku, a nie wiedziała, gdzie jest. To była schorowana kobieta – wspomina syn zmarłej. Jak dodaje, rok temu Ewa zgubiła się też poza domem – wówczas została odnaleziona 100 metrów od posesji. Leżała w śniegu.
Ciało znaleziono na polu
W kulminacyjnym momencie - według relacji policji - w poszukiwaniach miało uczestniczyć ponad 400 osób – policjantów, strażaków, ochotników i funkcjonariuszy SOK.
Rodzina zaginionej również brała udział w poszukiwaniach. - Około godziny 21-22 wsiadłem w auto i pojechałem szukać matki. Wziąłem też młodszego brata. Jeździliśmy godzinę albo dwie po okolicy, a w międzyczasie matka do mnie dzwoniła, mówiła o tych kominach, ja się kontaktowałem z policją – opisuje syn zmarłej.
Według informacji przekazywanych przez policję poszukiwania zakończyły się w sobotę o godzinie 13.50, kiedy ciało Ewy zostało znalezione na granicy wsi Kocmyrzów i Luborzyca, osiem kilometrów od jej domu.
"W związku z doniesieniami medialnymi, w których kwestionowana jest prawidłowość wykonywanych przez policjantów działań poszukiwawczych za osobą zaginioną, w Komendzie Miejskiej Policji w Krakowie wszczęte zostały czynności, podczas których wyjaśniane będą te kwestie. Jest to nasze ostateczne stanowisko do czasu zakończenia postępowania wyjaśniającego" – informuje policja.
Śledztwo prokuratury
Postępowanie prowadzi też prokuratura. – Jest to postępowanie z artykułu 155 Kodeksu Karnego, czyli nieumyślnego spowodowania śmierci – informuje Janusz Kowalski, rzecznik krakowskiej prokuratury. Jak dodaje, czynności zostały wszczęte z urzędu, a do prokuratury dotychczas nie wpłynęło zawiadomienie w tej sprawie.
Art. 155 Kto nieumyślnie powoduje śmierć człowieka, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
Rzecznik podał też, że ze względu na wagę i rodzaj sprawy prokurator okręgowy podjął decyzję, że sprawa zostanie przejęta przez PO.
Syn zmarłej poinformował nas, że według jego wiedzy na miejscu odnalezienia ciała nie było obecnego prokuratora. Kowalski zapewnił jednak, że prokurator był i przeprowadził czynności.
- 360 osób szukało nie w tym miejscu co trzeba – przekonuje syn Ewy. Jak dodaje, on i jego brat zastanawiają się nad złożeniem zawiadomienia do prokuratury w tej sprawie.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne