Według mieszkanki kamienicy, płacz dziecka słychać było od kilku godzin. Zadzwoniła do dzielnicowego. Przyjechał natychmiast. Nikt nie otwierał, więc wyważył drzwi. W środku, w łóżeczku, zobaczył półtorarocznego chłopca. Dziecko było samo w mieszkaniu.
33-letniej kobiecie z Bytomia, która zostawiła półtorarocznego syna samego w mieszkaniu, odebrano także starszego, siedmioletniego. Teraz sąd rodzinny rozstrzygnie, czy i kiedy odzyska dzieci.
- Stanęła do pionu po tym, co się stało, walczy o dzieci - mówi Rafał Szpak, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Bytomiu. Ale, jak dodaje, nie poprze jej w sądzie. - Ograniczymy się do przedstawienia faktów - mówi.
Matka przyszła po chwili
Dzielnicowy z Bytomia odebrał w zeszłym tygodniu telefon od mieszkanki kamienicy przy ulicy Reymonta. Powiedziała, że od kilku godzin z jednego z mieszkań dochodzi płacz dziecka.
- Miała numer do dzielnicowego i zadzwoniła, nie przeszła obojętnie, nie zawahała się - podkreśla Tomasz Bobrek, rzecznik policji w Bytomiu.
Dzielnicowy z innym policjantem pojechali na miejsce. Ponieważ nikt nie otwierał drzwi, zza których dobiegał płacz, zdecydowali się wyważyć drzwi.
- W mieszkaniu był półtoraroczny chłopiec. Był sam, w łóżeczku - mówi Bobrek.
Z opisu dzielnicowego wynika, że był brudny, a w mieszkaniu panował bałagan, były porozrzucane przedmioty. Chłopiec miał wysypkę na ciele oraz zajady i ślady krwi wokół ust. - Prawdopodobnie się uderzył. Nie było śladów przemocy - podkreśla Bobrek.
Wezwano pogotowie i zabrano chłopca na obserwację do szpitala, gdzie wciąż przebywa.
Po chwili do mieszkania wróciła matka chłopca wraz z siedmioletnim synem. - Wobec zastanej sytuacji pracownicy MOPR-u zdecydowali o umieszczeniu starszego chłopca w domu dziecka - mówi Bobrek.
A gdzie ojciec?
Matka jest podopieczną Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Brała udział w prowadzonych tam za pieniądze unijne warsztatach dotyczących opieki nad dzieckiem i powrotu na rynek pracy.
- Były bardzo efektywne, niestety nie w przypadku tej pani - mówi Rafał Szpak. - W tym domu nie ma alkoholu czy przemocy, tylko nieporadność. Być może gdyby policja przyszła później, ona już by otworzyła drzwi i uspokajała dziecko. Stało się inaczej, pani postawiła na nogi wszystkie służby. Może to będzie dla niej zimny prysznic, że nie zostawia się dziecka samego w domu nawet na chwilę. Teraz będziemy z nią pracować, żeby odzyskała dzieci.
- A gdzie jest ojciec? - pytamy.
Szpak odpowiada tylko, że 33-latka jest w związku z mężczyzną. Sąsiedzi kobiety powiedzieli nam, że pracuje, a popołudniami remontuje mieszkanie, w którym wydarzył się dramat chłopca.
- Partner kobiety jest ojcem młodszego dziecka - mówi Dorota Nowak, prokurator rejonowy w Bytomiu. - Dobrze wypowiadał się o swojej partnerce jako matce. On w tym czasie był w pracy. Ona wyjaśniała, że wyszła tylko na chwilę po starszego syna do szkoły. Młodszy spał. Był chory, bolało go gardło, dlatego go ze sobą nie zabrała.
Policja zawnioskowała do prokuratury o umorzenie dochodzenia, jednak prokuratura postanowiła zweryfikować sprawę przed podjęciem decyzji.
Postępowanie prokuratury prowadzone jest oddzielnie do sprawy w sądowym wydziale rodzinnym.
Autor: mag//ec / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja