Ratownicy z kopalni: cały czas była myśl, że idziemy po żywego człowieka

Ratownicy pracowali w kopalni Wesoła przez 12 dni
Akcja ratownicza trwa już od 12 dni
Źródło: Szymon Sawaściuk | TVN24 Katowice

Ponad 30 stopni ciepła, wilgotność powietrza sięgająca 80 procent, widoczność często ograniczona do pół metra i zagrożenie wybuchem. Do tego pełny ekwipunek i dźwiganie ważących nawet kilkaset kilogramów elementów lutniociągu czy wentylatorów. W takich warunkach od 12 dni pracują ratownicy górniczy w kopalni Mysłowice-Wesoła.

Akcja poszukiwawcza w kopalni Mysłowice-Wesoła zakończyła się w nocy z piątku na sobotę. Ratownicy odnaleźli ciało kombajnisty ok. 440 metrów od wlotu chodnika. Dotarcie do niego wymagało poświęcenia i heroicznej pracy. Wciąż jednak trwa akcja ratownicza, polegająca na odizolowaniu strefy pożaru. Jest to jedna z największych operacji w historii polskiego ratownictwa górniczego.

Działania na ogromną skalę

O tym, jak trudne panują warunki w kopalni, można przekonać się z bezpośrednich relacji ratowników biorących udział w akcji.

- Widoczność była w zasadzie zerowa, stężenia gazów wybuchowe, a temperatura bardzo wysoka - mówi Michał Pieńkowski, ratownik górniczy. - To była ciężka akcja, dla mnie pierwsza tego typu, w której byli poszkodowani. Cały czas była też myśl, że idziemy po żywego człowieka - dodaje Pieńkowski.

O skali akcji świadczą liczby przytaczane przez wiceprezesa Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu Mirosława Bagińskiego.

- Do tej pory w akcji wzięło udział ponad 570 zmieniających się zastępów ratowników, po 5 osób każdy. Do budowy tam przeciwwybuchowych zostało przetransportowane z powierzchni ponad 250 ton materiałów mineralnych. Do pola pożarowego zostało podane ponad 180 tysięcy metrów sześciennych gazów inertnych [zapobiegających wybuchowi - red.] - powiedział Bagiński.

Strach motywuje

- Podczas akcji jest ta obawa o własne życie, jednak ona tylko motywuje do działania - mówi Michał Pieńkowski. - Kiedy jest się na dole, to myśli się tylko o tym, że człowiek, po którego się idzie, może być żywy. Nie myśli się o strachu - wyznaje ratownik.

Do tragicznego zapłonu lub wybuchu metanu doszło w poniedziałek 6 października. W zagrożonej strefie na głębokości 665 metrów przebywało wówczas 37 górników. Jednemu z nich, 42-letniemu kombajniście, nie udało się opuścić rejonu ściany nr 560, gdzie doszło do wypadku. Podczas akcji ratownicy byli wielokrotnie wycofywani ze strefy działań z powodu zmieniającego się stężenia gazów wybuchowych.

- Gdy jesteśmy wycofywani ze względu na temperaturę i trudne warunki, czuje się niedosyt - mówi Krzysztof Fabisz, ratownik, który uczestniczył w akcji. - Jednak bezpieczeństwo ratowników jest najważniejsze i nigdy nie powinno się ich posyłać w strefę wysokiego zagrożenia - podkreśla.

Autor: PŁ//rzw,ran / Źródło: TVN24 Katowice

Czytaj także: