Prokuratura znalazła w radiowozie ślady krwi Aleksandra, a na jego legitymacji - ślady krwi jednego z policjantów. Oskarżyła o pobicie trzech funkcjonariuszy. Stanęli przed sądem. Świadczyć przeciw nim mają także zapisy z monitoringu. Nadal jednak pracują w komisariacie.
Aleksander, wtedy 17-latek, zgłosił sprawę najpierw na policji w Gliwicach, a potem w prokuraturze w Żorach.
Jednak dopiero prokuratura w Gliwicach dopatrzyła się znamion przestępstwa, w tym co zeznał chłopak.
Przed sądem stanęli trzej policjanci.
Czerwone światło
- Zatrzymał mnie radiowóz. Przeszedłem na czerwonym świetle obok pasów. Myślałem, że o to się czepili. Nie uciekałem, przecież nic nie zrobiłem. Zaciągnęli mnie do radiowozu i na wstępie poczułem cios w oko. Wozili mnie po Gliwicach i cały czas bili w tym radiowozie. Byli bardzo brutalni - opowiada nam Aleksander o tym, co zdarzyło się trzy lata temu w Gliwicach.
To było 7 lutego 2016 roku, o szóstej rano wracał z baru na gliwickim rynku, gdzie świętował swoje 17 urodziny.
Twierdzi, że nie wie, co było powodem zajścia. Domyśla się tylko.
Jeden z oskarżonych o pobicie policjantów, Mateusz C., wtedy 27-letni, miał być w tym samym barze, co Aleksander i został tam przez kogoś niechcący oblany piwem. Nie był wtedy na służbie, ale siedział potem w nieoznakowanym radiowozie, który zatrzymał Aleksandra.
W tym samym czasie na rynku pobili się pseudokibice zwaśnionych grup, interweniowała policja.
- Zarzucali mi, że brałem udział w tej bójce. Wydaje mi się, że to był pomysł tego oblanego piwem. Zabolało go to, chciał się na kimś wyżyć - twierdzi Aleksander.
Akt oskarżenia
Prokuratura w Gliwicach dała wiarę zeznaniom chłopaka, bo były "jasne i wzajemnie niesprzeczne".
- Istotne są również zapisy w monitoringu i opinie genetyczne z zakresu badań krwi w radiowozie oraz na legitymacji pokrzywdzonego - mówi Joanna Smorczewska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. - W radiowozie były ślady krwi pokrzywdzonego, a na jego legitymacji ślady Mateusza C. - dodaje prokurator.
C. - czyli tego policjanta, którego nie powinno być w radiowozie, bo w tym czasie nie był na służbie.
On i dwaj pozostali policjanci z radiowozu, którzy byli wtedy w pracy: Piotr S. i Tomasz O., zostali oskarżeni o to, że "działając wspólnie i w porozumieniu przekroczyli swoje uprawnienia, jako funkcjonariusze komisariatu II policji w Gliwicach w ten sposób, że po uprzednim poleceniu małoletniemu zajęcia miejsca w radiowozie, pomimo jego wylegitymowania i potwierdzenia tożsamości, nadal przewozili pokrzywdzonego w pojeździe oraz jednocześnie w czasie jazdy, a także po opuszczeniu pojazdu poprzez uderzanie rękami i kopanie po ciele, naruszyli jego nietykalność cielesną, co spowodowało u pokrzywdzonego obrażenia w postaci urazu głowy, twarzy z zasinieniem okolicy łuku brwiowego i stłuczenia okolic nadgarstka prawego, naruszające czynności jego ciała na okres poniżej 7 dni, działając na szkodę interesu publicznego i interesu prywatnego".
Proces ruszył 11 stycznia. Policjanci nie przyznają się czynu.
Smorczewska: - Najpierw kwestionowali w ogóle fakt legitymowania pokrzywdzonego. Potem twierdzili, że pokrzywdzony wsiadł do radiowozu już z obrażeniami. Na obecnym etapie odmawiają składania wyjaśnień.
Trwa służba i trwa strach
Aleksander zaraz po pobiciu zgłosił się do szpitala, również w celu obdukcji, a następnie na policję.
Policja w Gliwicach zawiesiła trzech policjantów w obowiązkach. Ale po miesiącu przywróciła ich do służby, bo nie dopatrzyła się znamion przestępstwa w zgłoszeniu Aleksandra. Podobnie prokuratura w Żorach. Oskarżenie policjantów i rozpoczęcie procesu nic nie zmieniło.
Jak potwierdza Joanna Smorczewska, oskarżeni policjanci nadal pracują w komisariacie. Aleksander tymczasem wciąż się boi.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice