15-letni chłopak w nocy palił papierosa w oknie swojego pokoju domu dziecka. Wypadł, złamał ramię, czeka na prześwietlenie szczęki i kolan. Wychowawca placówki zawiadomił policję dopiero rano. - Myśleliśmy, że pogotowie to zrobi - wyjaśnia dyrektorka.
W piątek wieczorem młodzież domu dziecka w Gorzyczkach (powiat Wodzisław Śląski) ma luzy, mogą do późna oglądać filmy. Dyrektorka placówki Wiesława Renata Niemcewicz – Cierpiał w ten sposób tłumaczy, dlaczego 15-letni Kamil mógł jeszcze nie spać.
O 12 w nocy z 5 na 6 listopada Kamil był już w swoim trzyosobowym pokoju na pierwszym piętrze. - Postanowił zapalić papierosa - mówi dyrektorka.
To zmora placówki. Jak wyjaśnia Niemcewicz – Cierpiał, podopieczni dostają pieniądze od rodziców i mają kieszonkowe. Kiedy i jak kupują papierosy, dyrektorka nie wie.
Gdyby Kamil zapalił w klatce schodowej, włączyłby się alarm przeciwdymny. W pokojach nie ma czujników. Wychowawca, jak zapewnia dyrektorka, zauważyłby chłopaka, gdyby wyszedł on na korytarz. Poza pokojami placówka objęta jest monitoringiem, również na zewnątrz. Wychowawca miał pod opieką 8 podopiecznych (ich maksymalna ilość to 14).
Także 15-latek wybrał najlepsze miejsce, żeby nie wpaść. Nie wiadomo, jak otworzył okno - są zamykane na klucz i kłódkę. Dyrektorka: - Dzieci mają niestety swoje sposoby, nie mówią nam jakie.
Kamil wszedł na parapet zewnętrzny, żeby nie nadymić w pokoju i gdy już zamierzał wrócić do pokoju, pośliznął się i wypadł na podwórze.
To wersja przedstawiana przez dom dziecka. Policja sprawdza, czy do wypadku nikt się nie przyczynił, np. nie wypchnął Kamila. - Wyjaśniamy sytuację pod kątem narażania wychowanka na utratę zdrowia lub życia przez wychowawcę - mówi Katarzyna Muszyńska z wodzisławskiej policji.
15-latek żyje, jest w szpitalu, ani na chwilę nie stracił przytomności.
- To pogodny chłopiec, jest u nas od kilku lat, nie ma żadnych wrogów - zapewnia Niemcewicz – Cierpiał.
Żartuje i przeprasza
Policjanci sprawdzają też inną okoliczność. Dom dziecka wezwał natychmiast pogotowie, ale na policję wychowawcy zadzwonili dopiero o 8 rano w sobotę.
- Byliśmy przekonani, że pogotowie to zrobi. Do rana czekaliśmy na policję - wyjaśnia Niemcewicz – Cierpiał.
Kamilowi przez cały czas towarzyszą w szpitalu wychowawcy. Mówi, już sam je. Przeszedł operację złamanego ramienia, będzie miał prześwietlone również kolana i szczękę.
Dyrektorka: - Cały czas żartuje i przeprasza nas za to, co nam zrobił.
Zmieniłam imię chłopca
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice