- Żołnierz od początku był w skrajnie ciężkim stanie. Mimo wysiłku wielu specjalistów nie udało się go uratować - mówi rzecznik szpitala w Sosnowcu. To trzecia ofiara śmiertelna eksplozji materiałów wybuchowych w lesie w Kuźni Raciborskiej. Dwaj saperzy zginęli na miejscu. Kolejni dwaj są w szpitalach, w tym jeden również w ciężkim stanie.
Jak przekazuje Tomasz Świerkot, rzecznik Centrum Urazowego w Sosnowcu, w środę późnym wieczorem zmarł jeden z pacjentów szpitala - żołnierz 29 patrolu rozminowania 6 Batalionu Powietrznodesantowego w Gliwicach.
Był jednym z sześciu saperów, którzy ósmego października mieli usunąć materiały wybuchowe z lasu w Kuźni Raciborskiej. Ale doszło do niekontrolowanej eksplozji.
Żołnierz prosto z lasu został przetransportowany do sosnowieckiego szpitala. Lekarze czuwali przy nim całą noc.
Jak mówił następnego dnia na briefingu prasowym neurochirurg Wojciech Kaspera, miał ciężkie obrażenia twarzoczaszki i mózgu, był nieprzytomny i utrzymywany w śpiączce farmakologicznej.
- Mimo wysiłku wielu lekarzy nie dało się go uratować - mówi Świerkot.
Pociski czy amatorskie przeróbki?
Terenu wokół miejsca eksplozji strzeże żandarmeria wojskowa, a śledztwo w sprawie eksplozji prowadzi prokuratura okręgowa w Warszawie i tylko ona przekazuje mediom oficjalne informacje. Jej rzecznik Łukasz Łapczyński niewiele jednak może powiedzieć. - Trwa ustalanie okoliczności - mówi.
Rzecznik prasowy Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych podpułkownik Marek Pawlak powiedział nam, że w lesie ujawniono pięć pocisków artyleryjskich. Jednak z naszych informacji oraz informacji innych mediów wynika, że mogły to być również przerobione albo rozebrane amatorsko materiały wybuchowe.
Jak mówił dziennikarzom burmistrz Kuźni Paweł Macha, lasy w okolicy tego miasta pełne są niewybuchów i amunicji z okresu drugiej wojny światowej. Eksplodują w czasie pożarów albo wyrzucane są na powierzchnię przez korzenie drzew podczas wichury. Ostatnia nawałnica przeszła przez tamtejszy las w 2017 roku.
Jednak z informacji przekazywanych mediom przez nadleśniczego Rud Raciborskich Roberta Pabiana wynika, że materiały wybuchowe, odkryte w pierwszym tygodniu października tego roku znajdowały się w młodniku, który został posadzony 20 lat temu. Nie miały więc prawa leżeć tam od wojny.
rzecznik prasowy Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych podpułkownik Marek Pawlak. (http://www.tvn24.pl)
Nieoficjalnie wiadomo, że znalazł je grzybiarz i poinformował o tym leśnika, który zawiadomił miejscową policję. Następnie kilka dni czekano na przyjazd saperów.
Nie wiadomo, jakie działania wykonywali tam saperzy, czy przygotowywali się do transportu znaleziska. Od wysokiego rangą oficera Wojska Polskiego, który zna kulisy sprawy, dowiedzieliśmy się, że "chcieli wysadzić niewybuchy w miejscu odnalezienia, bo warunki na to pozwalały".
Rozległe obrażenia wielonarządowe
Dwaj żołnierze zginęli na miejscu. Prokuratorzy nie mogli dotrzeć do ich ciał, bo teren był niebezpieczny. Udało się to dopiero po dwóch dniach. Ciała przetransportowano do Zakładu Medycyny Sądowej, gdzie wykonano sekcję zwłok. Jej wyniki jako przyczynę śmierci wskazały rozległe obrażenia wielonarządowe.
Pozostali saperzy trafili do szpitali. Jeden z nich opuścił szpital tego samego dnia, miał problemy ze słuchem. Jak przekazał nam Łapczyński z prokuratury w Warszawie, został on już przesłuchany. Podobnie jak kilkudziesięciu świadków.
W szpitalu w Sosnowcu, w którym w środę zmarł trzeci saper, leży jeszcze jeden i również jest w ciężkim stanie. Kolejny jest pod opieką lekarzy w Centrum leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
Autor: mag / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice