- Ciało jednego z poległych w lesie saperów zostało przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej. Prokuratorzy są w okolicy miejsca, gdzie znajduje się ciało drugiego - dowiedzieliśmy się w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Trzech z sześciu poszkodowanych wskutek eksplozji niewybuchu w Kuźni Raciborskiej żołnierzy nadal przebywa w szpitalu. Dwóch z nich jest w ciężkim stanie. Szósty żołnierz wrócił do domu. Czy chcieli wysadzić niewybuchy na miejscu ich odnalezienia? Do takich nieoficjalnych informacji, które przekazał nam jeden z wysokich rangą oficerów, prokuratura się nie odnosi.
Do eksplozji w lesie w Kuźni Raciborskiej doszło 8 października przed godziną 14. Sześciu saperów usuwało pięć pocisków artyleryjskich.
Dwóch żołnierzy zginęło na miejscu. Pracujący w rejonie eksplozji prokuratorzy nie mogli do nich dotrzeć, bo teren był niebezpieczny.
- Ciało jednego z poległych saperów zostało przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej - powiedział nam dzisiaj Łukasz Łapczyński, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Jak dodał, prokuratorzy są już także w okolicy miejsca, gdzie znajduje się ciało drugiego sapera.
Trzej w szpitalach - dwaj w ciężkim stanie
Pozostali czterej saperzy odnieśli rany i trafili do szpitali. Jeden już na drugi dzień wrócił do domu, ma problemy ze słuchem.
Dwaj najciężej ranni znajdują się w Centrum Urazowym w Sosnowcu na oddziale intensywnej terapii. Mają między innymi obrażenia twarzoczaszki. Trzeci leży w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.
Wszyscy służyli w 29 patrolu rozminowania 6 batalionu powietrznodesantowego w Gliwicach. Zabezpieczanie niewybuchów 8 października to miała być rutynowa akcja. Jedna z wielu. Polegli żołnierze mieli co najmniej dziesięcioletnie doświadczenie w służbie wojskowej.
Chcieli wysadzić pociski na miejscu?
Od wysokiego rangą oficera Wojska Polskiego, który zna kulisy sprawy, dowiedzieliśmy się, że żołnierz, który był najlżej ranny, nie widział momentu wybuchu, nie wie też, co do niego doprowadziło. - Nie wiemy, co się stało - powiedział nam oficer.
Zdradził jednak pewne okoliczności. - Saperzy chcieli wysadzić niewybuchy w miejscu odnalezienia. Warunki na to pozwalały - poinformował.
Dodał, że żołnierze nie mieli na sobie kombinezonów przeciwwybuchowych. Wyjaśniał, że używa się ich podczas rozpoznania, kiedy jeszcze nie wiadomo, co dokładnie znajduje się na miejscu. Saperzy, którzy pracowali w lesie koło Kuźni Raciborskiej ten etap mieli już za sobą. Wybuch - jak tłumaczył oficer - nastąpił podczas rozminowania. To fizyczna praca i nie można jej wykonywać w ciężkim kombinezonie, który znacząco ogranicza ruchy. Według naszego rozmówcy na czas rozminowania żołnierze nie zakładają nawet kamizelek kuloodpornych. W razie eksplozji i tak by nie pomogły.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Łukasz Łapczyński powiedział, że nie odniesie się do tych informacji. - Okoliczności są dopiero ustalane - mówi.
Skąd się wziął arsenał w młodniku?
Pociski prawdopodobnie znalazł grzybiarz i poinformował o tym miejscowego leśniczego, który zawiadomił policję. Jak mówił burmistrz Kuźni Raciborskiej Paweł Macha, w tym lesie jest dużo niewybuchów.
Kuźnia to małe miasto na pograniczu województw śląskiego i opolskiego, ze wszystkich stron otoczone lasami. Zajmują 75 procent powierzchni gminy. W 1992 roku podczas wielkiego pożaru w północnej części gminy zginęło dwóch strażaków.
Teraz dwaj saperzy polegli na południowym skraju gminy, ponad kilometr od drogi. - W czasie wojny Niemcy mieli na terenie naszej gminy magazyny amunicyjne. Kiedy uciekali za Odrę, próbowali je zniszczyć. W pośpiechu wrzucali jakiś granat do składu. Część wybuchła, część została pod ziemią lub siła eksplozji rozrzuciła po terenie. Ci, co przyszli po Niemcach, też czasami to, co znaleźli, wrzucili do leja i zasypali. Wojsko poszło dalej, na Berlin, a o zasypanych pociskach nikt już nie pamiętał. Sam pamiętam, jak będąc dzieciakiem, ciągnąłem za rowerkiem jakiś pocisk przywleczony z lasu - wspomina Macha.
Jak mówi, "czasami saperów wyręcza ogień". - Podczas gaszenia lasu nasi strażacy nieraz słyszą eksplozje pamiątek po ostatniej wojnie. Ale na południu, gdzie wczoraj doszło do tragedii, pożar nie dotarł. Była za to wichura, która wywracała drzewa razem z korzeniami, a przy okazji wyciągnęła z ziemi setki niewybuchów. Tyle szczęścia, że daleko od drogi i ludzkich siedzib - podkreśla Macha. Nadleśniczy Rudy Raciborskie Robert Pabian przypomina o nalotach alianckich na pobliską fabrykę benzyny syntetycznej w Kędzierzynie-Koźlu. - Kiedy bombowce nie mogły znaleźć celu, zrzucały bomby na tereny niezamieszkałe - mówi. - Zapalniki bomb przeznaczonych do kruszenia betonu nie zawsze detonowały po uderzeniu w miękką ziemię i nie wiemy, ile z nich drzemie pod ściółką. Dzisiaj nie ma nawet śladu po ich upadku. Dopiero z czasem ziemia pod wpływem zamarzania i odmarzania wypycha ciężkie przedmioty na powierzchnię.
Jedno go jednak dziwi w ostatnich znaleziskach, które raniły saperów. - One były w młodniku. Ten las ma zaledwie dwadzieścia lat. Co to oznacza? Tyle, że dwadzieścia lat temu wycięto tam drzewa pamiętające wojnę, a teren przeorano pługami. Następnie kopano w nich szpadlami, żeby zasadzić kolejne drzewa, i nic niepokojącego nie znaleziono, nic wówczas nie wybuchło. A teraz znaleziono cały arsenał.
Autor: mag,ral/i / Źródło: TVN 24 Katowice/ PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice